Jaro


półniebyt kiedy wzrok daleko


zakryty mgłami świt wolno wstał nad trawy
jego język niby wąż wije się za słaby
żeby złapać błyszcząc krople chłodnej wody
jak złoto biały kot przywiera do łodyg
 
cicho spływa miękko sączy się po gładzi
jeszcze szare drzewa chcąc ciepło zabarwić
uliczne cienie rzucają rozpierzchnięte ćmy
uciekając z ciemności wabią w światło sny
 
przełykana ciemność ma smak mocnej kawy
pachnie świeżą bułką jakby z miodem prawił
zapach leśnej sosny cynamon tych ścieżek
czuliście to kiedyś mam nadzieję wierzę



https://truml.com


print