Pi.


opowieści lasku smołdzińskiego


spaliny mąciły w głowach nie gorzej niż pierwszy
wdech marihuany. coraz łatwiej było drzeć z gardeł,
że jeszcze jeden ułan dzisiaj i refren o Kryśce

z przytupem o smołdziński asfalt. gdzieś przed nami
szumiało morze obiecane, pamiętasz? mojżeszowałem,
że jeśli przestaniesz śpiewać, to otworzę ci suchy

tunel aż do samej Szwecji. tak łatwo było wyjść
z domu z jednym celem i jedną kanapką. ze smalcem
była, ale gdy pokochaliśmy wydmy, tłuszcz wtopił się

w podrabiany przez kitajców plecak. głód? łaknęliśmy
życia jarając na zmianę ekstra mocnego i popijając
marzenia skwaśniałym kompotem z węgierek. udawaliśmy

że to jest już ten hakslejowy świat, to niby Shangri-La
błyszczące zza witryn sklepów Baltona. pod wieczór
rudy milicjant wylegitymował nas z raju. na 48 godzin.



https://truml.com


drukuj