Andrzej Talarek, 16 july 2013
Ryby z Jeziora Tyberiadzkiego nie mają głosu.
Nie przekazują sobie opowiadań o wydarzeniach
sprzed dwóch tysięcy lat. Zresztą i tak nie zauważyłyby,
że niespodzianie kiedyś ucichły fale, nie zobaczyłyby człowieka,
kiedy szedł po wodzie, albo przemawiał na bliskim wody wzgórzu.
Nie słyszałyby, jak przemieniał człowieka w Skałę,
na której miał budować swój Kościół, ani nie
zrozumiałyby nawet jednego słowa, kiedy przemawiał z łodzi
do ludzi na brzegu, słuchających o łowieniu ludzi.
Może jedynie ta chwila, kiedy zamiast wyławiać je z wody
i rozdawać zgromadzonym do jedzenia, rozmnożył dwie wędzone
i dał głodnym, oszczędzając rybią populację Jeziora,
był momentem istotnym w ich rybim życiu.
Ale nawet kiedy stał w wodzie obok Jana, a one ocierały się
płetwami o jego nogi, nie widziały niczego nadzwyczajnego w tym,
że woda wlewała się do wody.
Kiedy płynąłem motorową łodzią w kilwaterze
łodzi Chrystusowej, także milczały.
Nie znały greki i choć krzyczałem do nich
„Ichthys”, nie robiło to na nich żadnego wrażenia.
Nie znając języków, przemówiły jednak
na wieki. Obok chleba i kielicha z winem, leży ryba
z Jeziora Genezaret i nie mając głosu, mówi o Chrystusie.
Andrzej Talarek, 9 june 2013
Dzisiaj
pierwszy płacz małego Jezusa,
byłby w tym mieście na miejscu,
ale mógłby być opacznie zrozumiany.
Jedni mogliby pomyśleć, że to płacz nad
zamkniętym murami światem, i zacisnęliby pięści,
inni zwołaliby żołnierzy, by sprawdzić metryki urodzenia,
a jeszcze inni powitali by go okrzykiem radości,
jako płacz zwiastujący pokój i pojednanie.
Kiedyś urodziło się tu dziecię płci męskiej.
Pismo nie wspomina o bólach porodowych,
ani kłopotach z przyjściem na świat.
Pewnie wszystko było bezproblemowo,
a anioł czuwał nad prawidłowym ułożeniem płodu.
W miejscu, gdzie nastąpiło to, co miało nastąpić,
modlę się do Chrystusa Zmartwychwstałego.
W grocie, w której jakby dary trzystu mędrców
tego świata rozwieszono i rozłożono
na wzór jerozolimskiego straganu,
gdzie oczy moje razi złoto, a nozdrza mirra i kadzidło,
nucę cichuteńko pieśń mojej Matki:
"hej, maluśki, maluśki, kieby rękawicka".
Modlę się o tego, który będzie jak muzyka
grana przez wnuka dla duszy starego człowieka,
o maleńki śpiew duszy, który nadejdzie,
"alboli tyz jakoby, jakoby kawałecek smycka".
Andrzej Talarek, 5 june 2013
Tu nazwa nie definiuje.
Jest słowem przyczepionym na tymczasem,
jak metka od innego towaru, która ma zachęcić
kupującego. Chociaż może jest wyrazem nadziei,
że biblijny raj kiedyś i tutaj się spełni?
Tu, za murem rozdzielającym
dwie biblijne rzeczywistości,
świat potomków יִשְׁמָעֵאל Izmaela, pierworodnego,
i świat potomków יִצְחָק Izaaka, wybranego,
obok grobu Estery za wielkim muralem
młodej Palestynki z kałasznikowem w dłoni,
nie ma raju.
Jest tylko bezładnie rozrzucona garść
białych domów, jak garść manny
dla głodujących.
Nad Doliną Pasterzy wojskowa regularność
Har Homa, poindustrialnego raju,
powstałego na mocy decyzji Sądu
Najwyższego, z kpiącym uśmiechem
patrzy w okna hotelu.
Ja, pielgrzym obcej wiary,
klient betlejemskiego Muhameda,
którego przodkiem był إسماعيل Ismail,
łagodnego jak baranek,
płacę i wymagam. Uśmiechy. Usłużność.
Łandolar za bądź co.
Łandolar za kawałek raju.
Łandolar Paradise.
Andrzej Talarek, 27 may 2013
Być może ktoś, kto nie ma wątpliwości,
jest człowiekiem widzącym rzecz całościowo,
a ten, który widzi najdrobniejszy jej szczegół,
jest człowiekiem wątpiącym.
Kto widzi wszystko w najmniejszym szczególe,
jaki sprawa lub rzecz oferuje, a nawet te szczegóły tworzy
dla wytłumaczenia całej złożoności,
nie powinien być nauczycielem życia
ani przewodnikiem.
Nie można widzieć jednocześnie całości
i każdego jej najmniejszego elementu.
Upraszczamy, syntetyzujemy prawdy i rzeczy
z otaczającego kosmosu drobiazgów.
Tworzymy ikony codzienności nieświęte,
uproszczone jak dzień powszedni,
znaki życia.
Nie wiem, co jest ważniejsze:
szczegół czy całość? Czy dla zrozumienia ogromu
można zlekceważyć szczegół?
Czy jedna kropka, jeden człowiek mniej
na palecie rozważań, zmieni obraz całości?
Marzy mi się impresyjny wizerunek
trudnej do ogarnięcia codzienności,
z uwydatnionymi plamami maleńkich spraw.
Będący razem syntezą i analizą życia.
Pozwalający na jednoczesne widzenie
dużego i małego.
Białe kamienie Zachodniej Ściany
wywołują dreszcz pamięcią świętości.
Drobne sprawy ludzi, wpisane w ich szczeliny,
są częścią całości, której nikt nie ogarnia
prócz Najwyższego.
Pod łukiem Wilsona, gdzie pobożni Żydzi
kiwają się w rytm odmawianych modlitw,
otwieram modlitewnik napisany cyrylicą.
Gdzież w nim biblijna jota, ważniejsza
od wszystkich poszczególnych bytów,
wetkniętych w szczeliny Muru?
Andrzej Talarek, 14 march 2013
„owieczko boża bracie Leonie
w czym jest prawdziwa radość”
w śmiechu niewinnym dziecka małego
czy może w pięknym poranku
czy posiadanie rzeczy i ludzi
będzie warunkiem radości
dobre jedzenie i błogi spokój
zamiast pokoju i dobra
czy jest radością bracie Leonie
słowo miłości innym oddane
w dłoni otwartej na powitanie
na prostej drodze do Pana
czy może światło gdy w noc zaświeci
gdyśmy zgubieni na życia drogach
będzie radością nieprzecenioną
uśmiechem zabłąkanego
pokonywanie własnych słabości
zwycięstwa małe nad samym sobą
dają ci bracie radość prawdziwą
po Drodze Pana prowadzą
byś poznał drogę swoją do Pana
obróć swe ciało martwe wielokroć
wokół swej duszy dokoła siebie
tam gdzie upadniesz znajdziesz na pewno
drogi swojej początek
Andrzej Talarek, 10 march 2013
Matka mojej Matki żyła w podkarpackiej wsi.
Świat, jak drożdżowe ciasto z rodzynkami Żydów,
albo starozakonnym zakalcem. Biedny świat,
w którym litery były niezrozumiałymi znakami,
a Biblia nieczytanym zbiorem cudownych obrazków.
Na ścianie w jej drewnianym domu wisiały
obrazy Chrystusa i Maryi. Na piersiach
mieli wielkie krwawiące serca, jakby wyjęte
wprost z worków osierdziowych.
Babcia płakała nad Żydówką z synkiem na ręku,
zastrzelonymi przez policjanta w nadrzecznej kalwarii.
Przecież to też byli ludzie.
To było jej odkrycie na miarę Ewangelii.
Drewniany dom był wypełniony zapachem oczekiwania.
Czekano na członków wielkiej rodziny, rozsianej
po wioskach i świecie. Na sąsiadów ku pomocy.
Na wrogów, którzy niespodzianie rozorają miedzę i kraj.
Czekano na niedziele i święta.
Dni, w których Bóg i człowiek odpoczywali.
Czekano na śmierć, która do każdego zawita.
A nawet na zmartwychpowstanie, na czas po,
który nastąpi. I nikt się nie zastanawiał,
na co niebieskim duchom będą przydatne ziemskie ciała.
Codziennie o piątej rano Dziadek Józef śpiewał godzinki,
budząc cały dom. Nie pochodził z rodu Dawida, zwykły chłop,
Chrabąszcz zawzięty, ojciec trzech synów i pięciu córek.
Babka Helena modliła każdy fragment dnia,
doiła dwie krowy, żywicielki. Ze śmietany ubijała masło.
Wtedy śpiewała o Dolinie Jozafata, na której kiedyś
wszyscy się spotkamy. Ona i Dziadek, i ta Żydówka
z nad rzeki, i wnuki, i ten policjant, i ksiądz, a nawet może
jej mleczna krowa i kotka zwana Kocichą.
Dla niej ta Dolina była gdzieś za płaskością wsi,
może tam, skąd przyjeżdżali góralscy cieśle.
Smutny śpiew pulsował nadzieją z martwych powstania
i chyba życia lepszego niż doczesne.
Nie wiedziałem, czy śpiewała ku pamięci Dziadka Józefa,
który wcześniej umarł, ale nie zapytałem.
Potem umarły i Babcia, i Mama. I już nigdy
nie usłyszałem tej polskiej pieśni o żydowskiej dolinie,
w której będzie ostatecznie rozdzielone zło i dobro.
I nie zapamiętam jej słów. I nawet o niej zapomniałem.
Wróciła, kiedy patrzyłem na wapienne prostopadłościany
żydowskich grobów, w Dolinie Joszafat,
w Jerozolimie.
Tam, w tej Dolinie Wyroku, gdzie za słowami proroka
przekuto lemiesze na miecze, a sierpy na oszczepy,
a kto słaby, powiedział: „Jestem bohaterem”,
przypomniałem Matkę mojej Matki, śpiewającą
łagodnie o spotkaniu nad Cedronem.
Pomiędzy Ścianą Zachodnią Świątyni
a ścianą płaczu i nienawiści odgradzającą Betlejem,
wracałem myślami do tych pól pobielanych,
skąd moja Babka Helena
trzymając na postronku krowę i wszyscy, co z niej,
zmierzają do wrót Doliny.
Cichy pochód mojej pamięci, śpiewający psalmy
o życiu, które wciąż trwa.
I w którym ja wciąż jestem
wątpiącym obserwatorem.
Czy w tej dolinie rzeczywiście można oczekiwać
sprawiedliwości,
kiedy wypełniona jest po brzegi nienawiścią
i słowami proroka Joela o zemście?
Pytam i nie rozsądzam.
Ja, Piłat.
Andrzej Talarek, 2 march 2013
Kamienie pustyni kaleczą stopy.
Kamienie pustyni przypominają o żywych,
którzy kiedyś przechodzili śladem wyschłej rzeki.
Odeszli, zostawiając zapisane na zawsze w pamięci
dobro. Kwiaty pustyni są dla żywych, których tak mało
na tej ziemi spalonej słońcem. Pamięć obleka się
w ciała i przemyka cieniem po wzgórzach.
Podobno piaski płaczą wiatrem do milczących kamieni.
Jak dzieci nad wspomnieniem matek.
Głos dziecka jest tu motywem dominującym.
Dziecka, które nie przychodzi lub które odeszło.
Jego płacz jest przejmujący jak cierpienie
w oczach białego oryska.
Przy drodze wpisana w kamień miłość,
Pamiętana i zapomniana w przesłaniu.
Otoczona murem nienawiści. Cierpi.
Z jednej strony małe dziewczynki,
kobiety proszące szczęśliwego rozwiązania.
Z drugiej ludzie z kamieniami w dłoniach.
Wielkie graffiti palestyńskiej bojowniczki
Kamienie. Kaleczą i pamiętają.
Powoli zamieniają się w bezpłodny piasek,
Płacz pustyni.
Żadna owieczka nie wykarmi się na tej ziemi.
Hotel Paradise. Cierpliwość. Efrata. Benjamin.
Bethlehem. Jagnię ofiarne..
Andrzej Talarek, 25 september 2012
pamięci mieleckich Żydów
Zostało po nich kilka kamieni nagrobnych
i pamięć, umierająca w oczach
tych, którzy patrzą i nie widzą,
mówią, a tylko mordują ciszę.
Zostały po nich cmentarze,
na których pochowano słowa,
które były na początku,
a których już nie ma.
Zostały po nich kamienice,
które jakby nie były ich,
po których dzisiejsze strachy
przemykają, złorzecząc.
Nie byliśmy przyjaciółmi.
Żyliśmy obok siebie.
Ale byliśmy ludźmi.
Od tego samego Boga.
A to zobowiązuje.
Andrzej Talarek, 23 september 2012
Głód jest wtedy prawdziwy, gdy człowiek patrzy na drugiego człowieka jako na obiekt do zjedzenia.
Tadeusz Borowski, Dzień na Harmenzach
Bary macdonalds
uświęcają dzielnice i miasta
brak w nich związku pomiędzy dawaniem i braniem
a pamięć o Bogu istnieje
w wersji mac
zawartość świątyń sytości jest wyzwaniem
rzuconym mu
współczesną manną
w zamian
bluźnimy radośnie
czcząc fastfud
nabierając pełnymi dłońmi
mannę przesytu
innego boga
i nikt nie myśli
że neony oślepiają poczucie winy
bo byli głodni a nie nakarmiliśmy ich
maskują potiomkinowskimi literami głód,
który był i jest,
pamięć o dzieciach
proszących o okruch chleba
o rodzicach
potrafiących zabić z głodu.
bo „głód nie ma ambicji”
powiedziano:
„nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”.
gdy nadejdzie głód
niektórzy zjedzą brata
drudzy Boga
http://www.youtube.com/watch?v=vk1dKRttD18
Andrzej Talarek, 16 september 2012
Pleśń
Te plamy, które pan widzisz, nie są wcale martwym brudem, lecz — zbiorem istot żyjących. Niewidzialne dla gołego oka, rodzą się one, wykonywają ruchy, (…) zawierają związki małżeńskie, wydają potomstwo i wreszcie giną. Co godniejsza uwagi, tworzą one jakby społeczeństwa, (…) uprawiają pod sobą grunta dla następnych pokoleń, — rozrastają się, kolonizują niezajęte miejscowości, nawet toczą między sobą walki.
Bolesław Prus: „Pleśń świata”
Właściwie nie wyróżniają się niczym.
Pomimo wielu znamion zewnętrznych. Są.
W swojej masie stanowią siłę, wciskają się
w każdy zakamarek życia, w każdą jego szczelinę,
elastyczni w zdobywaniu nowego.
Im bardziej żyzne podłoże,
im więcej można z niego wydoić soków, wypić,
tym mocniej się do niego przyczepiają,
tym pięknej rozwijają się w wielobarwne kolonie.
Czerń jest dla nich ostatnim stadium doskonałości.
To - w swoim rozumieniu - uczciwi ludzie,
bywa, bogobojni, co niedziela w kościele,
przyjaciele proboszczów i prokuratorów.
Nie widzą zła w tym co robią.
Nazywają się zwyczajnie, po polsku.
Antoni Kropidlak, Jan Sierpik, Alojzy Pędzlak,
Konstanty Pleśniak. Sami swoi.
Choć już taka Jadwiga Sprzężniak, z domu Zygomycetes,
nie budzi zaufania. Chyba Żydówka.
Choć ustosunkowana. No i piękna. Nie to, co
niedoskonała w ruchach Grzyb Jadwiga albo
Workowiec Anastazja, pokraczna jak kangurzyca.
Żyć trzeba, a tu wszyscy nasi.
Nie widzą brudu, wszak nim się żywią, milczą.
Mówią nawet, że są pożyteczni dla społeczeństwa,
wszak produkują sery, lekarstwa, wina,
rozkładają glebę, przyśpieszają wzrost roślin
Nie sprzeciwiają się złu, chyba że ich zabiera.
Tworzą jednorodne formacje.
Klany, rodziny, towarzystwa, partie.
Polegają na bracie, szwagrze, żonie,
koledze z liceum, kumplu z podwórka.
Z nimi Polska jest kolorowa.
Cała gamą kolorów pleśni.
Polska powiatowa. Moja Polska.
Skolonizowana.
Gnijąca.
Zwieńczeniem jest pleśń Stachybotrys- czarny, toksyczny grzyb. Świat usłyszał o nim po raz pierwszy w latach 30 XX wieku, gdy ten wywołał szereg zachorowań u koni gdy zwierzętom dawano do jedzenia zanieczyszczone pleśnią siano. Obecnie przypuszcza się, że Stachybotrys jest także odpowiedzialny za tzw. "syndrom chorego budynku" (za Wikipedią).