Prose

Marzena Przekwas-Siemiątkowska


older other prose newer

5 august 2021

AVE

To mogła być miłość, taka jak kocha się swoje wyobrażenia o kimś. Został płacz całkiem prawdziwy, nie należy mylić go z tym, o którym śpiewa Rybiński. Zostało mi także nocne drżenie ciała po antydepresantach oraz zaciskanie gardła, jak to, kiedy śni się nam, że spadamy. Siedziałam w pociągu, ubrana na czarno, bo coś musiało mnie wyszczuplić, a nie chudłam tak szybko, jak chciałam. Zakatarzona z wirem myśli w głowie i drażniącym lękiem w dłoniach. Pamiętasz? Kazali mi nazywać lęk imieniem i określić jego płeć. Mój był pierwotny jak Ewa. Wtedy jechałam, by odebrać nagrodę. Nie, nie za lęk, a za tekst. Od dłuższego czasu nie jestem poetką, a tekściarką. Poezja wymaga rozcinania żył. Tekściarze umierają bardziej poetycko, jak w wyniku powikłań po zadławieniu się kością kurczaka. Grzegorz mówił, że Kofta to tekściarz. Chciałabym być tak cholernie dobrym tekściarzem. Kiedy dojeżdżaliśmy, pospiesznie wstałam z miejsca, by już cię zobaczyć. Ubrany w czarny płaszcz, z fajką w ustach, wyglądałeś jak moja miłość. Pomyślałam wtedy, że chciałabym, żeby taki ktoś mnie kochał. W kawiarni gadaliśmy o tekstach. W hotelu wyłączyłam się, a może przeszłam w stan uśpienia. W każdym razie szarości za oknem, małe boczne uliczki i latarnia w tym zimnie były mi bliższe niż ty. Chciałabym usunąć różnicę czasową między nami, przeskoczyć z jednego wcielenia w drugie, dać nam szansę spotkania. Spięta i gotowa do skoku czekałam, czy zechcesz mnie objąć. Jeszcze wtedy, nie liczyło się, jak czuję się z innymi, a tylko to jak oni czują się ze mną. Czułam się niezbyt dobra, wystarczająco dobra, by zasłużyć na miłość. Tak często rodzice kochają swoje dzieci, tylko kiedy te są grzeczne. Byłam dla siebie takim rodzicem. Mijał dzień, czułam potworny głód, gdybym była sama, wpadłabym w histerię. Głodziłam się już tyle dni, ten nie różnił się od wcześniejszych. Musiałam jednak trzymać pion, wydawało ci się, że jestem rozsądna, logiczna w kontakcie. W gruncie rzeczy splatały mi się dni, godziny, wydarzenia… Gala rozstrzygnięcia konkursu była udana, pierwsze miejsce, tytułem pokonkursowego tomiku był wers z mojego tekstu. Czułam się ważna, szczęśliwa. Kiedyś przyjaciółka mi powiedziała, że potrzebuję sukcesów w swoim życiu, bez nich nie widzę sensu. Kilka lat potem okazało się, że to podstawowy demon DDA, że jesteśmy coś warci, kiedy jesteśmy godni podziwu. Ze mną nie było jakoś wyjątkowo inaczej. Wróciliśmy do hotelu zjeść kolację, ogrzać się i odpocząć. Najchętniej rzuciłabym się na swoją porcję jedzenia, ale przecież musiałam być mądra, zrównoważona. Co do nocy, to niewiele pamiętam. Płakałam, ze zmęczenia. Rano jechaliśmy tym samym pociągiem, byłam już „sam na sam”, jak u Czyżykiewicza. Nie przychodziły mi żadne słowa do głowy, czy na język. Umierałam tak już kilka razy. Od tamtego momentu już nigdy nie wróciłam do siebie.

***
Kiedy wszystko akceptujemy zaczynamy ciszę, dokładnie taką, jaka winna być. Ciszę zupełną, gdzie spadająca kropla wody zaistnieje dopiero, kiedy ją stworzymy. Kropla jest ogranym rekwizytem. Spróbujmy z czymś innym – szelest wiatru przeciskającego się przez dziurkę od klucza. To jak machnięcie ręką na niekochaną część siebie. Zakurzony fragment, którego nie dostrzegamy, ale jednocześnie jego ostre krawędzie sprawiają, że ranimy opuszki palców, przy każdej próbie ominięcia. Teraz widzę, to tak – z jednej strony chcę usunąć przyczynę bólu, z drugiej – jeśli przestanie mnie boleć, co daje ulgę w ciągłym strachu, to co dostanę w zamian? Zaprogramuję się na szczęście, takie wiecie: pełną gębą? Można odwrażliwić się na gołębie, zobaczyć siebie całego w biało-czarnych obsrańcach, bo można wszak, ale czy można nagle przestać bać się wszystkiego?
Poczekaj, jabłka same spadną, taka ich natura. Wiesiu mi to wciąż powtarza i ma rację. Co to da, że szarpałabym się z gałęziami i podwiązywała jabłka na drzewie. Mają swój czas na lot i na zderzenie z twardym podłożem. Czasem, zupełnie jakbyśmy chcieli się ukarać, stajemy pod jabłonią i pozwalamy, by jedno jabłko po drugim uderzały w głowę, aż do traumy. Człowiek zdrowy ma dość instynktu, by obserwować naturę, z pewnej odległości, przyjmując ją taką, jaką jest. Akceptując, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Akceptuje i odpuszcza, jak mówi Jakub. Nauczyłam się od Jakuba nie walczyć, w myśl: jesteś mądrzejszy, ustąp. To mądre, nie próbujemy walczyć z irracjonalną fantazją racjonalną metodą. Nie ciosam sobie kołków na głowie za myśl, nie oceniam, pozwalam jej zanikać.






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1