gabrysia cabaj, 6 april 2016
Kiedy tak sobie siedzimy na ławce przed domen
kiedy siedzimy, patrząc w stronę studni i dalej,
a na każdy nasz ruch czułe pieski i kot, stado kur,
gęsi.
Kiedy kładzie książkę na kolanach -
pewnie z daleka jest turkusową plamą.
Wiesz?
Ten biały tył sarny nazywają lustrem. Lustro
odwraca się. Kto wie -
może przyjdzie tu do nas i powie:
jestem taka samotna.
Czy mogę się tutaj położyć?
Wtedy nic nie odpowiemy,
bo niby o czym rozmawiać z trochę dziwną
sarną
.
gabrysia cabaj, 10 march 2015
Przenosiłam białą kartkę dnia z pokoju
do kuchni, z kuchni do pokoju. Najpierw
lekko, jak człowiek, który postawił stopę
na Księżycu, lub dziewczynka z papierowym
wiatraczkiem na patyku.
Kładłam kartkę na biurko, na stół,
wychodziłam z nią przed dom i do ogrodu,
bo nigdy nic nie wiadomo. Dzień mijał -
człowiek wracający z Księżyca na pewno
poczuł, że przyciąganie ziemskie jest kilka
razy większe. Czy to bolało? to musiało boleć,
jak wieczór zachodzący na pustą kartkę,
albo cienie z dzieciństwa
.
gabrysia cabaj, 26 february 2015
Jeśli już dostajesz paprotkę, to musisz o nią dbać,
więc najpierw czytasz wszystko o paprotkach, co lubią,
czego nie lubią, że ziemia torfowa jest kwaśna –
o, to paprotki lubią najbardziej!
I jeszcze wilgotność by robić, po zmierzchu, mgłę lubi
a przed świtem rosę, jakieś opary. I żeby stała, najlepiej na kamieniu,
a kamień w wodzie; żeby jej mokro było i sucho –
tak ma.
Niech no tylko zapomnisz, i zaraz marnieje,
ale chyba nie chcesz, żeby zmarniała, bo co ludzie powiedzą,
gdy spojrzą, a ona nikła będzie w oczach –
zaraz ciebie oskarżą, że niedobra byłaś, że nie kochasz jej dostatecznie,
że nie wiesz tyle ile trzeba, że z nią nie rozmawiasz
i szklanki wody nie podałaś.
Będą patrzeć na ciebie z wyrzutem, bo jesteś wyrodna
matka, powiedzą.
Wszystkimi przylistkami będą patrzeć, łodyżkami.
Palce będą wpychać i sprawdzać.
Kto wie - może już i po kątach gadają.
Moja prozo, paprotko,
oto biorę ciebie,
szczególnie ostrożnie niosę wieczorem, twoją lekkość
ziemi, maleńka, ze zwichniętym liściem.
Zrobię ci mgłę, i rosę ci zrobię, zanim wzejdzie słońce,
i opowiem tobie o lesie, paprotko, o dzikich jeżynach,
że są czepliwe jeże.
A tam leszczynki, obłok,
tu sosna, świerk, sosna, wilcze jagody,
borowiny, wrzosowisko.
Słyszysz? Właśnie ptak jakiś między drzewami przeleciał
Ale ty nie wiesz, co to ptak, paprotko,
tego to ty na pewno nie wiesz.
.
gabrysia cabaj, 22 february 2015
Słyszałeś?
To krzyczą żurawie
na bagnach
pod lasem.
Nie słyszę.
O, znowu krzyczą.
Nie słyszę.
Nadstaw ucho.
Teraz słyszę -
przecież to nie żurawie.
To żaby się budzą
w twoim brzuchu.
.
gabrysia cabaj, 9 may 2014
Dla mieszczan tylko przesada stanowi piękno.
Stendhal
Można powiedzieć - chrzanię to! czyli ignoruję,
nie chcę zauważyć i odnieść się. Jak również
- chrzanię, więc i pieprzę! bez znaczenia.
Lub chrzanię i zostawiam na później.
Ale jak ułożyć myśli, żeby "chrzanię" obroniło je
przed zepsuciem?
Przypuśćmy, że to chleb, wiejskie masło i
w skopku mleko prosto od krowy, które gospodyni
wkładała do wiklinowego kosza, żeby zanieść na pole
żniwiarzom - pajdy nie mogły wyschnąć, masło -
się roztopić, mleko zboleć, więc przekładała to wszystko
liśćmi chrzanu.
A korzeń? Ile zastosowań ma ta pospolita bylina
wiedzą ci, którzy stoją przy kuchni robiąc sos do ryby,
dip do mięs i sałatek lub kisząc ogórki.
I wreszcie kwiaty - delikatne - nie ustępują urodą
ani konwaliom, ani białym lewkoniom, tylko nikt nie
pomyślał, by zrobić z nich bukiet i darować dziecku
w dzień Pierwszej Komunii czy Bierzmowania.
Mój piękny, kwitnący chrzanie, pod starą jabłonką,
na gromadzie piasku - ja, człowiek ziemny, wielbię
ciebie za całość.
.
gabrysia cabaj, 3 may 2014
Kiedy patrzę na ciebie, jak chodzisz, co robisz,
skąd wracasz i dokąd znów jedziesz -
a co, jeśli umarłam w 2009 roku, na wiosnę
- może się nie obudziłam,
nie kołysząc Amelii, nie przytulając
dorosłych dzieci. Mój ojciec staruszek nadal żyje
i brat się nie zabił.
Gdyby wybaczyć sobie, nie zostać na brzegu
z przymkniętymi oczami -
w powietrzu lekkim, pośród dmuchawców
.
gabrysia cabaj, 6 april 2014
Był czas, że kładąc się nocą do łóżka
wierzyłam w cud. I czas obudzenia.
Zastawszy siebie, po wysłuchaniu
preludium na wiatr w topolach i gwizdanie kosa
dziękowałam Panu za małą wiarę,
bo teraz mam komodę na toczonych nogach
i parę saren -
stukające do drzwi kopytkami.
I na cóż cuda o świcie?
Przecież cudnie jest, wiesz?
Ptaszki śpiewają, tulipany kwitną, jaskry.
Kura dziobie szczęśliwą trawę.
Kot złowił mysz i ją pożera.
Przyszedł bocian, przyniósł ciepło.
Patrzę na to w szlafroku
ze swojej orbity pełnej światła, czując
że niekoniecznie trzeba umrzeć,
by trafić do super krainy;
ani nie muszę dokądkolwiek iść,
żeby tam dotrzeć.
gabrysia cabaj, 3 april 2014
Och, wczoraj poszłam zwojować świat:
stukały trzewiki o płyty chodników
i tylko schody, schody, schody
i potem w prawo i prosto.
Lecz to nie ten świat – rozmowa się nie klei,
więc idę dalej, nad rzekę.
Za marną furtką, za starymi drzwiami,
czarne żelazne maszyny
zastygłe w historycznej pozie,
jak mężczyźni w długich fartuchach,
którzy w wolnej chwili myślą o domu i dzieciach.
Jest coś wiecznego w ich blatach i tłokach;
w trybach i smarach;
w zapachu i mroku pomieszczenia.
Wielkie okno patrzące na tamę
piętrzącą w dół wodę. Uścisk dłoni.
A gdy do siebie wróciłam już,
trzewiki zzułam i w kąt je odrzuciłam,
bo tylko łóżko, łóżko, łóżko
i w głowie, jak na boso.
.
gabrysia cabaj, 9 january 2014
komu potrzebne są
te wszystkie wykastrowane katastralne ogólniki
[Voyteq Borkovsky]
Komu potrzebny jest
stary kot w domu, w piwnicy, na taborecie.
Pod schodami -
stary rudy kot z kocim katarem,
którego zainfekował młody i prężny
(mówimy na niego Wirus, Rysiu, Rychu).
Nie zgadzamy się na otwarcie staruszka.
I dobrze!
Kot raz otwarty jak puszka rybna.
Zaczynamy nie wierzyć,
a to znaczy szukamy przyczyny i rozważamy
skutki.
Doktor Google mówi jasno i wyraźnie.
Mówi za darmo, a my nie chcemy być
„dojne krowy”, więc wyciągamy wnioski.
Wyciągamy wnioski, wenflon, wycieramy
nos wacikiem z wodą. Nosimy kota "na siku”.
Mamy źle w głowach.
.
gabrysia cabaj, 7 january 2014
Przesłuchiwany, rozciągany
ugniatany;
i ta mina marsowa, ten spokój.
Łowca ptaszków, konsument nornic.
Pięknie wyszły na zdjęciu jego płuca,
żołądek - spójrzcie państwo,
jakie wyraźne kłęby gazu!
Czy on zawsze taki?
Łapka w łapkę, podłączony do króplówki
ma w sobie coś ze Sfinksa i Złodzieja ryb*
nasz rudy kot kłuty na zielonym stole.
Tylko nie wiadomo co za przymkniętymi
oczami: jakie nocne ścieżki w pamięci,
ile jeszcze iskier gwiazd zlizywanych
z sierści.
Jakie szmery, dźwięki. Samotność
na moim biodrze - dokąd?
*Złodziej ryb - autor Misior Cudak
.