JoT Eff, 3 march 2011
Mamy swoje tajemnice. Milczę,
Jolka milczy. Wybuchamy śmiechem. Taka
babska przyjaźń z aktualizowaniem danych.
Jolka jest moim twardym dyskiem.
Dyskiem Joliki jestem ja. Pamiętam jej
czerwoną czapeczkę z krótką antenką.
Jolka czapki nie pamięta, ale pamięta
jak zjeżdżamy na saneczkach spod pawilonu
czwartego. Moje sanki są ciężkie i dębowe,
Joliki sosnowe i co roku nowe. Dzieci jest tam
więcej, ale my jakoś zawsze razem. Pewnie
to sprawka Szopena, który zawsze ma dla nas
landrynki. Z każdym dniem jest chudszy
i bardziej naprany. Woła nas z okna niskiego
budynku, do którego wchodzą czwórkami,
a na który patrzy się z mojego dziecięcego pokoju.
Skradamy się. Stajemy na ryczkach. Zaglądamy
i zwiewamy w krzaki przerośniętych porzeczek.
Jolka wie. Ja wiem, co robi Szopen
przy metalowym stole, ale nadal
uwielbiamy ssać kolorowe karmelki.
I chociaż staramy się ssać, jak najwolniej,
to ani ja, ani Jolka już nie mamy złudzeń,
że jutro będzie dłuższe, niż wczoraj.
z cyklu "z Jolką"
http://www.supershare.pl/?d=886E80EF2
czyta Wanda Szczypiorska
JoT Eff, 2 march 2011
Mam dziesięć lat. Od trzech mieszkamy w fliglówce.
Fliglówkę wybudował mój tata. Pomnik stoi do dziś.
Kiedy spoglądam na niego po latach, nie widzę
kwadratowego klocka z dziewięcioma lokalami,
z suszarnią przy piwnicach, ale nasz dom. Mój
i Jolki. Jolka mieszka piętro wyżej, z bratem
i z rodzicami. Nocami przesiadujemy na korytarzu,
szepczemy o chłopakach. Jeszcze wtedy nie
wiem, że jak bawię się bez Jolki w ciuciubabkę,
chłopcy kładą się na posadzkę i zadzierają głowy.
Nie domykamy drzwi i dlatego w naszej kuchni
mieszka mysz. Zostawiam dla niej ser, ale
i tak woli torebki z cukrem na kartki.
Życie takie już jest, zależne od tego, by
nie znaleźć się w nieodpowiednim miejscu,
w nieodpowiednim czasie. Życie nie ma szans, gdy
przebiega przed nosem taty. Tata ćwiczył palce na
sonacie. Do perfekcji opanował późny okres;
śmierć z wbitym widelcem, śmierć w krawacie, życie
w nieodpowiednim czasie i spektakularny finał.
z cyklu "z Jolką"
Rubato* (z wł., oznacza dosłownie obrabowanie) - chwiejność tempa wynikająca z dowolnego wydłużania i skracania dźwięków, lecz takiego, by średnie tempo na przestrzeni odcinka granego rubato było zgodne z oryginalnym.
JoT Eff, 1 march 2011
Starość ma oczy słońcem zmęczone,
psa z artretyzmem, lipę za domem,
sama ze sobą (przygłucha) gada,
że proboszcz kupił (pod koniec maja)
cztery klęczniki, nową ambonę,
a doktor znowu zabronił słone.
Starość przyciąga kocie łaszenie,
skargi, że sąsiad zagarnął miedze,
że śmierć zabrała młodo Kończyka,
a stary Kończyk ledwo co dycha,
że Matlakowej wnuczka się żeni
z takim, co siedzi jeszcze w więzieniu.
Starość ma włosy ufarbowane
resztkami henny tuż przed świętami,
wyblakłą bluzkę, długą spódnicę,
znoszone buty na jednej ulicy,
ma smutny uśmiech, w płóciennej chustce,
i nie przegląda się starość w lustrze.
JoT Eff, 28 february 2011
Nad Brynicą niewiele się zmieniło.
Bieda na Piaskach ta sama
i Kościół stoi, niczym kamienny
Bóg, neoromańskim murem.
Ostatnie wspomnienie miasta, jak
przez smoleńską mgłę, Żyd z cegłą.
Sami rozbierali Synagogę. Honor
jest jak huk, odbity od ściany lasu,
zanika wraz z pogłosem.
Był tu już raz, szukał żony. Zastał
kurz spod gestapowskich kół. Ona
tam. On tam. Za długo szedł. Lecz
spróbuj iść z dziurą z tyłu głowy.
JoT Eff, 27 february 2011
wiem, co to miłość, bo widziałam
dziadka przy furtce z Węglarzową,
jak babcia ich obserwowała,
dyskretnie, kryjąc za zasłoną
słów "marchwi nie dość dziś obrałeś"
zazdrość. samowar, biały obrus,
herbata w cienkiej porcelanie,
każdy michałek pokrojony,
podany w poskręcanych palcach,
podwieczorkowa ich rozpusta -
- roztapiać czekoladę w ustach.
to miłość. ubrać ją w sukienkę,
tę, w której było jej najwdzięczniej,
ułożyć włosy, domknąć wieko,
żyć bez niej.
koło furtki, częściej,
zaczyna kręcić się sąsiadka,
pytam, więc dziadka, jak najgrzeczniej:
- z tej Węglarzowej miła babka?
a dziadek na to: - Joaś nie wiem,
nie mógłbym spojrzeć w oczy Helen.
JoT Eff, 27 february 2011
kiedy mi mama mówi; córuś,
nie możesz sama się zestarzeć,
to tonę w tym bezmiarze troski
i coś mi mamie kłamać każe,
więc kłamię: mamo, nic się nie martw (...)
lecz mama nadal wlecze temat,
że sama sobie nie poradzę.
i słyszę w głosie starszej pani
smutne dni, które spędza sama
i przed którymi chce mnie ostrzec.
widzę; przebiegłą, wczesną jesień,
spróchniałe drzewo - zbiera w lesie,
jak z trudem pcha gałęzi wózek
i jak otula wiotkie róże
(bo zima dłużej trzyma w Jurze).
w środę wykłóca się z malarzem,
bo dom miał bielić w zeszły czwartek.
emerytura się rozchodzi,
a jej jest coraz cieżęj chodzić.
jak stawia kosz na starym ganku,
pełny pokrzywy i tymianku.
jak w korze dębu płucze włosy.
cieszy się jeszcze z rannej rosy,
choć już reumatyzm skręca palce.
mleka przygrzewa jedną szklankę,
gotuje jedno tylko jajko
i jedno tylko stawia krzesło,
spogląda z żalem w naszą przeszłość.
wykręca numer, a ja mówię:
mamo, no, nie mam czasu w sumie,
bo zaraz lecę na siłownię,
proszę, w tygodniu nie dzwoń do mnie.
JoT Eff, 26 february 2011
Eskimos bardzo to przeżył. Wyszedł w góry.
Pomyśleli, że nie wróci. Jednak wrócił.
Długo przyglądał się żonie, jak ludzie żebrzącym
Rumunom. Analogicznie /bo czysty rasowo Rumun
też należy do Narodów Aryjskich, tyle że przez lata
obniżał swoją czystość, mieszając krew z krwią
tureckich najeźdźców/ do sytuacji.
Przez kilka następnych nocy sprawdza, czy nie
rosną im nosy, czy nie rudzieją im włosy.
Nie patrzy /za to/ na nich przy śniadaniu.
Boi się, dziecka z twarzą Żyda.
Potem znajduje krawat i właściwy zawias.
I tak następuje koniec białego człowieka.
JoT Eff, 25 february 2011
w domu bez wiary nie ma cudów. przemoc
wchodzi z przekręceniem klucza. dźwięk
zamków jest gorszy od obcych, a za oknem
halny. a po halnym tylko ruina i rozpacz.
w wakacje wyjeżdża się na wieś. pije herbatę
w cienkiej porcelanie, aż do zbiorów orzechów
laskowych. rok w rok czekam na wakacje, a one
znikają w mgnieniu oka jak ich bohaterowie.
zimą, z Francji, przychodzą paczki pełne
pomarańczy. buty dostają się bratu bez względu
na rozmiar. nie lubię pomarańczy i wszystkiego,
co rośnie tam, gdzie nie mam w czym dobiec.
kiedy umiera strach, zostają po nim grzechy,
obrzydliwe i nikomu niepotrzebne, jak zęby
w szklance. a potem już wiem, że życie
mija szybciej niż wakacje.
JoT Eff, 25 february 2011
Ojciec nigdy nie był dobrym alkoholikiem,
ani samobójcą. Udało mu się jedno
i drugie, ale po wielu próbach.
Źle znosił życie. Bardziej nadawał się
na martwego. Kochałam go i nie
rozumiałam. Jolka twierdzi,
że jestem taka sama. Wściekam się,
bo cóż może wiedzieć ktoś, kto miał
z nami tylko wspólną klatkę schodową.
z cyklu "z Jolką"
czyta Wanda Szczypiorska
http://www.supershare.pl/?d=ED1AEEA32
JoT Eff, 24 february 2011
Ktoś powtórzył mi, przypadkiem, twoje słowa;
Oj, kochałem tę dziewczynę, była słodka,
z alabastru miała skórę, włosy lśniące.
Nie zapomnę popołudnia na tej łące.
Też pamiętam na tej łące popołudnie.
Tego lata słońce, w Bystrej, grzało cudnie.
U Szymanka beczał baran, a na niebie:
jeden obłok, wciąż wędrował. Chciałam Ciebie.
Mech był miękki, niczym dywan z Anatolii,
reszta łąki przystrojona w mleczną kolię.
Ty bez spodni, ja bez spodni, stanął jeleń.
Zakrwawione miał poroże. Chciałam Ciebie.
Nie, że jeleń, nie, że ryczał, grzało słońce!
Bardzo chciałam, tego lata, na tej łące.
A tu nagle, Ty przestałeś mnie całować.
Teraz, kiedy byłam prawie, całkiem goła.
Nie zdążyłam nawet krzyknąć Jezus Maria
Ty zniknąłeś, tylko bestia liście żarła.
Pozbierałam moje spodnie, twoje spodnie.
Jeleń zadem się obrócił (tylko) do mnie.
Ktoś powtórzył mi, przypadkiem , twoje słowa;
Oj, kochałem tę dziewczynę(...). Wielka szkoda.