Poetry

Marek Gajowniczek


older other poems newer

10 december 2015

Księga kolejna: ŁOWY

Natenczas Słomka chwycił w rękawie przypięty
szalik z napisem jak transparenty.
Szybkim go ruchem podniósł nad głowę.
Poraził widzów żądaniem - słowem.
Trybunał zaczął czapki zdejmować,
a w górze napis: Zdekomunizować!
Tych, co na stołkach władzy siwieją
i są ostatnią katów nadzieją.
Przewodniczący oczami błysnął.
Wzdął się jak bania, czerwienią trysnął.
Spojrzał  na woźnych, którzy już biegli
zdecydowani, brutalni, wściekli.
A w Trybunale jak w mateczniku.
Był on schronieniem dziwnych prawników,
którzy szermując prawem i słowem,
wciąż tuszowali zbrodnie sądowe.
Naród to widział. O wszystkim wiedział,
lecz immunitet odgradzał przedział
pomiędzy władzą, a wolą ludzi.
Przez lata system wiele spaskudził.
Stworzył przepisy oraz bariery.
Zapewnił sobie bezkarność sfery.
Oceniał rządy. Ustawy badał.
Znalazł się jedank pan Słomka Adam,
który przebranie włożył woźnego.
Wykrzyknął Polsce: - Koniec! Dość tego!
Ach, jakiż tumult podniósł się w kraju...
Nie było dotąd w prawnym zwyczaju
lekceważenia władzy komucha.
Co komuch orzekł - to naród słuchał!
I w dziejach ludzkich jest od Adama
strefa dostępna i zakazana.
Pomiędzy nimi wije się wąż
i całkiem dobrze trzyma się wciąż.
Ciągle jest śliski. Hardy od lat.
Ludzie chcą zmiany, a powstał pat. 






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1