1 september 2017
1 september 2017, friday ( 23. )
I chociaż boli, wiem.. Czas zdecydował inaczej.
Mój dwunasty wymiar, który powstał gdzieś w mojej głowie, zapowiadał się całkiem obiecująco. Chciałam zburzyć wiele granic, zniwelować obawy i wzbić się ponad wszystko, by obserwować życie innych, wyciągać wnioski - budując przy tym siebie na nowo. Po czasie przyznaje, że znowu mi nie wyszło. Zastanawiam się najzwyczajniej w świecie - dlaczego? I snuję tutaj kilka teorii. Pierwszą z nich jest to, że ślepo uwierzyłam w coś, co ludzie nazywają związkiem i miłością. Oddałam się temu w pełni, poświęciłam czas, rezygnując znowu z siebie i swoich aspiracji życiowych. Dla kogoś, kto - jak wtedy wydało mi się, był tego w zupełności wart. Aktualnie, kiedy poznałam już drugą stronę medalu tej relacji - wiążącej, żałuję. Zmarnowany czas na coś, co nie przyniosło mi niczego dobrego, jeszcze bardziej mnie pogrążyło a w dniu dzisiejszym prawie zmiotło z powierzchni ziemi. I co dalej? Nie wiem, bo nie potrafię powiedzieć sobie "skończ, zostaw, otrząśnij się". Nie ma już etapu wyparcia, akceptacji. Jest przyjęcie sytuacji na barki, a w głowie jedynie "żyj, po prostu żyj i miej to w dupie". Jak mam mieć w dupie coś, co mnie przybija, a satysfakcją są jedynie wygrane kłótnie. 2:0 Kotku. Drugą teorią, dociekając temu "dlaczego" jest zabicie w sobie "samej siebie". W kółko gadanie "bądź taka, ale nie bądź taka, oczekujemy od ciebie tego, a tego nie chcemy w Tobie znać". Stałam się marionetką, podsumowując nie ma mnie, jest lalka - która oddycha, prawie nic nie czuje, jedynie - wszelkie negatywne kwestie. Dawna "ja" nie poddałaby sie bez walki. Później był okres na walkę z ugodą. Teraz nie ma ani walki, ani ugody, pozostała mi tylko świadomość, że znów się wkopałam i zostaje sama, nie mając nic, nikogo.. A tak naprawdę, trzecią i najbardziej prawdziwą teorią na dociekanie "dlaczego" jest fakt, że jestem bardzo samotną osobą. Żyjąc w tym świecie, gdzie otacza mnie tyle ludzi. Wielu z nich, to bardzo dobrzy ludzie, wspaniałe osoby, których nie miałam okazji poznać wcześniej. A przez to, mimo natłoku twarzy, tylko się mijamy, w środku umieram - na samotność. Przykre? Jest mi bardzo przykro, ale nie potrafię trafić do miejsca na świecie, gdzie poukłada się po mojej myśli. Ktoś zarzuci mi, że jestem tchórzem, który poddaje się i nie walczy o swoje pragnienia. Takiej osobie z przyjemnością przedstawię mój życiorys, napiszę sprawozdanie i wtedy postawię przed faktem, przymusem dokonania trafnej oceny mojej osoby i wyciągnięcia odpowiedniej opinii. Nie pozwolę na to, by ktokolwiek pluł mi w twarz. Jedynie sama mogę siebie skrzywdzić w ten sposób. Mam tego świadomość. A przecież, tak naprawdę, najmocniej na świecie możemy skrzywdzić tylko siebie sami. Nie WY. Nie ONI. JA - siebie, a Ty - siebie. Nie uważam, by warto poświęcać teraz uwagę na tworzenie oddzielnych podziałów, które zaburzą w większym stopniu to, co zostało tutaj wylane. Wylane z głębi kogoś, kto w środku jest niczym. Chciałabym nic nie czuć i nie wylewać łez. Łzy są wołaniem o pomoc. Brak chęci odczuwania emocji - jest zapewnieniem sobie spokoju w całej tej paranoi, w której się znajduję. Powiesz "głupia". Zanim ocenisz, zadaj sobie pytanie "ile razy to ja byłem w tak gównianej sytuacji, że nie mogłem nic, czułem się niczym, pieprzoną marionetką...". Mimo tego, że pojawi się "ale", uświadomię cię, że jest nic nie warte. Masz perspektywy do lepszego życia, ciesz się nim, cholernie ciesz się tym, że możesz oddychać i czuć się swobodnie w swoim ciele, że jesteś sobą. A mnie zostaw w spokoju. Wysłuchaj i odpuść.
Tylko bądź. Bądź sobą. Każdego dnia. Świat spłonie - a Ty zatańczysz na parkiecie "satysfakcji".