Sede Vacante, 26 november 2011
Wyrosły na żyznej ziemi chwasty. Morderstwo doskonałe to złamanie duszy.
Oplotą się wokół życia i kolcem zatrują. Nigdy więcej pieśni o wolności dla ludzi.
Pustka jest królestwem odartych z woli. Zamodleni najemnicy nieurodzajnej ciszy padają na kolana,
jaszczurzym językiem rozgrzeszą każdy czyn swego Króla. Niech bije, niech włada!
Moi bracia podnoszą ręce. Siła i gniew ze spuszczoną głową.
Pokonani , ze łzą w oku przepraszają… I odchodzą…Odchodzą.
Jeszcze mi robactwo pełza z gniewem pod nogami i wykrzykuje wrogie obietnice,
że zdechnę błagając o litość. Złamią, zabiją. Odbiorą godność człowieka i rzucą na skraj życia.
Ci niewolnicy bata i pańskiego pozdrowienia „Zamknij ryja!”.
Wyznawcy strachu i głodu łaski Króla zrodzonego w pomyjach.
Szykują kres wolności w mym świecie. Honor na szubienicy wymówi ostatnie życzenie.
„Żeby szybko i nie bolało, gdy sznur się zaciśnie, ku ścierwa uciesze.”
Ruszyła armia koni trojańskich, by pukać do każdego nieznanego domu.
pozostawią dym spalonych pozdrowień i ciał zdradzonych, obok drewnianych skorup.
Milczący orszak pojmanych w opiekę systemu. Żyj dla nas, albo udław się godnością marnotrawnych.
Tak umierają bohaterowie. Tak kończą ideały.
Sede Vacante, 23 november 2011
Na końcu świata, wycieńczony i nagi, ostatni uciekinier z krain człowieka,
z przerażeniem oglądnie się raz jeszcze za siebie, na planetę, co ją krwi czystej potop zalewa.
Umrze nie powstając z kolan. Bez siły, nadziei i złudzeń,
że świat odrodzi się lepszy. Że nigdy więcej ludzi!
Ostatni obraz sprzed oczu, pożegna wędrowca donikąd,
miliony rozrzuconych ciał, w sprzedanych piekielnym grabażom ulicach.
Karawany dawno umarłych sług otchłani, powiozą swe zdobycze w nieznane,
znikając w horyzoncie zniszczenia, zanucą pieśń żałobną przegranym.
Znikają lasy i góry, najwyższe szczyty ziemi,
pod szybko wzbierającym, nowym martwym morzem. Purpurowym darem człowieka.
Rozbiły się o skały, pośpiesznie sklecane arki przerażonych,
nikt nie ocalał z ostatniej modlitwy do prawdziwego, ludzkiego Boga.
Czerwona planeta, mokra od ciszy, gotowa do zamieszkania,
gdy tylko osuszy się z świadectwa istnienia, najbardziej chorego wynalazku wszechświata.
A gdyby to samo w zwolnionym tempie, to dziś mamy środę.
Gdzieś pod stopami, w zakamarkach chodników, bardzo powoli.... wzbiera już nasze martwe morze.
Sede Vacante, 22 november 2011
Smoliste chmury ludzkiej żądzy mają swoje pięć minut. Blask chemicznych wędrowców donikąd,
oznajmia nowy porządek świata. Zaorana ziemia pogrążona w martwej ciszy.
Dziś nawet diabeł pragnie spowiedzi. Stał się śmiertelnikiem,
w dniu, gdy człowiek, Bóg samozwańczy, pobłogosławił katów wszechbytu.
Zło przestało być wieczne. Dobro umarło w przedbiegach.
Nikt nie dostanie szansy przetrwania. W jednej kolejce nad przepaścią, płaczą słudzy Piekła i Nieba.
Pod tym samym konfesjonałem, ostatni wiersz wycedzą przez zaciśnięte gniewem zęby,
i błagać będą o zawrócenie światła, co wszystkich jednako rozgrzeszy.
Lecz spowiednik powołany w laboratoriach nadwornych medyków systemu,
jedną ma pokutę dla wszystkich. śmierć przez wygnanie z istnienia.
Cokolwiek było, niech spłonie. I to, co z serc, dusz, umysłów,
skreślają złote korony. Owoc milczenia milionów. Wzruszenie ramion na atomowy krzyk ciszy.
Manipulacja świadomością poddanych osiągnęła absolutną doskonałość.
Gdy pokazujesz krew na rękach ludów, ludy w głowę się pukają.
Ciasne, prywatne życiorysy i kolekcja pamiętników osobistych,
jest szczytem ambicji społeczeństwa... I mamy gotowy przepis na tryumf zaślinionych pysków.
Lecz na końcu nie pozostanie nikt. Koniec będzie, gdy ostatni zabije przedostatniego.
I pojąwszy grzech Boga, rozprawi się z grzechem. Rozgrzana kula przez gardło ku niebu.
Sede Vacante, 18 november 2011
Urodziło się w kajdanach. To życie witają z głodem zmian.
Coś co daje nadzieję. Oby powstał z kolan świat bez nocy i dnia.
Nadadzą mu imię głoszące koniec cywilizacji cieni.
Będą pokazywać partyzantom starego świata, ukrytym w dusznym podziemiu.
I dorastała Wolność do misji. Wpajano jej rewolucję,
by kiedyś obalić Nowy Ład Panów. Laboratoria niemych duchów.
Lecz system się nie myli. Ma wszystkich i wszystko na dysku.
Banici kończą na szubienicy, z szeroko rozwartym pyskiem.
Zajęci mordowaniem milionów,
w imię przepychu, porządku i o zgrozo... pokoju.
Pochłonięci przetapianiem złota na nowe wartości,
i spijaniem słów z autoproroka. Programu do mentalnej chłosty.
Politycznie poprawni. Tresowani na kanapowe maskoty,
urodzeni, by zaliczyć dwie trzecie kalendarza i zrobić miejsce dla kolejnych stłamszonych.
Nauczeni nie myśleć za dwoje i broń boże nie zadawać trudnych pytań!
System zasilać akceptacją. Ostatecznie siedzieć cicho.
Wyrżnęli ostatnie zgraje świadomych. Oczyścili świat z wyzwolenia.
Nadeszły tłuste lata dla twarzy znanych z pięknego prawienia.
Niezliczone armie produktów chciwości, prototypy mieszkańców ziemi,
przechadzają się hologramem ukwieconych alejek.... płyną po kablach złota strumienie.
Sede Vacante, 15 november 2011
Nadchodzą głodne stwory. Zaproszone przez władców z najwyższych wież świata,
bo w skarbcach bogactw ubyło. I kruszy się diamentowa podłoga pod majestatem Pana.
Zagońcie więc nad przepaść ludy z ostatnią sakiewką w chlebaku,
odbierzcie, w imię zbawienia świata. A potem pokornie,w pokłonach, niech wracają do chałup.
Gdy czarna chmura nadejdzie i deszcz zmyje złoto ze ścian królewskich schronów,
spojrzą na pełzające plemiona. Tych, którzy krwią własną, dostarczają Panom błogiego spokoju.
Już dawno temu w bajkach o smokach i czarownicach,
bajarze zdemaskowali spisek szlachetnych. Ale motłoch bajek nie czyta.
Więc garbcie się lalki jęczące zmęczeniem, przynoście dobre nowiny,
że kolejny rok będzie jak ten. I nikt nie powie jeszcze: Myśmy też zasłużyli.
Kryzys, Bieda i Głód. Blisko już najemnicy.
Za nimi Wojna i Gniew Boga, gdyby pierwsi nie zdołali zbić niewolników.
Wszystko w jednym celu. Brać, póki będzie dawane.
Pękają brzuchy karmione, wolną wolą poddanych.
Sede Vacante, 15 november 2011
Umierają kwiaty wystawione na parapet własnego, rodzinnego domu.
Starannie wypolerowany paznokieć pstryknął z pogardą. "Won z brudnymi łapami z naszych ciasnych salonów!"
Tu się mówi językiem poetów, a życie pachnie pasmem sukcesów.
Nie potrzebujemy waszego bólu i ciągłych błagań, lamentów.
Pięścią i krzykiem wytyczyliśmy sobie drogę do raju.
Siłą i pychą. Pożądaniem najwyższych piedestałów.
Nie oczekujcie współczucia i wspólnego stołu na tysiąc talerzy.
Wracajcie pod ziemię robaki. Nam się po prostu należy!
Mieliśmy być dla was. Powołani, by żyło się lepiej i w spokoju.
Lecz nie po to tron od was wzięliśmy, by teraz dzielić się tronem.
Zabierzcie wrzeszczące z głodu bachory, ostatni dobytek w walizce upchany.
Szukajcie swego obiecanego Edenu. Ale z dala od naszych pałaców!
My tu walca pod kryształowym żyrandolem. Szampana na wiwat władzy!
My tu rżymy z waszej głupoty. Że niby król opiekunem łaskawym?
To taki świat obdartusy. Ktoś musiał wziąć berło kuszące ponad głowami.
Zbyt wielu głupich i słabych, by stać bezczynnie, gdy można okraść i zhańbić.
Grzyb na ścianach spisuje historię podziałów. Dziecięcy płacz nie cichnie.
Znów pusto w garnku i kolejny list spieszy z eksmisją.
Nienażarty Pan ze złotym piórem tworzy definicję polityki dla rodaków.
Oby więcej zer na kontach, a w sejfach zniewolonych umysłów. Tak... Potrzebujemy brudasów.
Sede Vacante, 12 november 2011
Majestatyczne cienie pojawią się na twoim ganku.
Jeszcze chwila i poznasz ich imiona. Wyspowiadają cię w krwawej łaźni.
Twoje grzechy są im dobrze znane. Wielu już podobnych straciło głowy w imię świętego natchnienia.
Podróży przez pogańskie kraje, by Bóg na złotym tronie był spokojny o swą ziemię.
Armie dotkniętych palcem stwórcy. Bo jego to wola, by dobro znów wypełniało świat po brzegi.
Nawet twój umysł nie jest bezpieczny, gdy nadejdą kapłani ostatniej wieczerzy.
Cokolwiek nie zrobią, ilekolwiek krwi nie przeleją,
w las kwiatów się zmieni, bo Wielki czuwa nad tą globalną rzezią.
Przynajmniej tak twierdzą. Wszystko nam powiedzą,
by jak najwiecej w klatkach mieć niewolników. A ich władza nigdy nie przemineła.
Najważniejsze to być królem królów. Absolutna wola ludzkości zamknięta w jednym umyśle.
Nie ma nic bardziej cnotliwego, nic kąpać się w krwi buntowników.
Mianowane, białe anioły, te które ucałowały pierścienie,
oślepione ogniem i z obciętymi językami, stoją za nimi, jak osły. Lecz będą zbawione na wieki.
To świat kultu władzy i zaślepienia strachem pustki pośmiertnej.
Drżącym wystarczy fałszywy posążek. Byle tylko wziął ich w opiekę.
Plemiona najedzonych obietnicą wieczności będą posłuszne i wierne jak psy.
A reszta poniesie ciężar swych grzechów. Więc idą po ciebie. Zarygluj drzwi.
Wojny w imię bogów, racji i pokoju.
Płonące sztandary rozsądku. Białe gołębie czekają na śniadanie dla krwawych proroków.
Kipią od fałszu i manipulacji cztery strony świata.
Znaleźli się słabi, naiwni. Chcą Boga? Więc go dostaną. Pora ich wyspowiadać.
Sede Vacante, 10 november 2011
Tak młode, bezbronne te białe gołębie. Nie unikną ciosu Obcego.
A jutro już kruki zgorzkniałe i za późno na wzrok błagalny. Pożegna ich ostatnia kromka chleba.
Zbyt smutne małe dzieci, byś mógł spokojnie patrzeć. Lecz jutro dorosłych, obejdziesz z pogardą,
robactwo pod nogami, z wyciągniętą, brudną łapą.
Tak niewinne, że miałbyś ochotę nie przestawać przytulać...
Urodziły się w złym czasie. Złym miejscu. Nie wiedzą, że szczęście jest dla królów.
Może w ogóle źle, że są. One najczęściej pytają o to jedynego przyjaciela,
gapiącego się po drugiej stronie lustra, gdy samotność zbytnio już doskwiera.
Wysypują kolejne kontenery złota na składzie. Jestem, więc posiadam.
Czekolada smakowała, gdy też miał pięć lat. Teraz smakują zarżnięte władzą stada.
Nie musiał żebrać o grosik, by nauczyć się czytać z własnej książki.
I nie będzie na niebie wyglądał małych, białych gołębi. A kruki strąca. Kruki to złoto.
Sede Vacante, 10 november 2011
Zamrozić zmęczonym oddechem czarne zasłony.
Nie wstać więcej z tronu martwej ciszy. Zamknąć oczy i nie otworzyć póki ciemność nie będzie trwać dobę.
Wyalienować się z rzeczywistości. Bo czasem to boli,
gdy czerpiesz z rzeki martwych wartości, a nad tobą kpią sobie stwory.
Pełne skarbce ideałów, lecz duchowi kanibale,
zeżarli z tego co mogli, a resztę grzechem nazwali.
Należysz do nich, bo stos spalonych ksiąg wyższy, niż twój notes z zasadami.
Dziś liczy się pięść zaciśnięta, a nie kwiat w ręce brudne wciskany.
Upadam na kolana przed panem długiego bata.
Porozbijany na tysiąc kawałków, nie pozbieram się bez błogosławieństwa perfumowanej władzy.
Lecz dla sędziów wszechwładnych wrażliwość jest kalectwem. "W kajdany i pod ziemię!
Wszyscyście nam nóg niegodni obmywać! Ród królewski może być tylko jeden".
Sede Vacante, 6 november 2011
Przegryzał łańcuchy ostatkiem połamanych zębów.
Łzami, jak kwasem chciał je rozpuścić. Rękami rozszarpać ogniwa. Wściekłością złagodzić cierpienie.
Ryczał, bo wierzył, że siła rozpaczy rozkruszy mury.
Wypatrywał wolności. Lecz dwa metry pod ziemią nawet cisza inaczej smakuje.
Wysłuchiwał kroków swych katów. Kiedy przyjdą, by odebrać ostatnią nadzieję,
że zburzy ktoś mury twierdzy, pełnej małych, zakratowanych okienek.
Tej, w której umierają na torturach dzieci z kryształu
i anioły z wyrwanymi skrzydłami, przez mrok zakute w kajdany.
Eksploduje głowa od wewnątrz. Są tu. Już siedzą w środku.
Nie padną mury więzienia. Nie uwolnią się wdychający smród fałszywych bogów.
Ostatni raz powie: Chciałem tylko być waszym bratem.
I skona u stóp pachnącego majestatu.
Gdy kroki usłyszysz, zamknij oczy i wyobraź sobie, że to nie zaboli.
Wolność nadejdzie, gdy tylko twe truchło po stromych skałach w morze się stoczy.
I oddech mój miły. I muzyka. Miękkość, kolory...
Tymczasem w kamiennym pokoju, przytul łańcuch i nasłuchuj ich kroków...