6 november 2011
I proszę Cię Ojcze o rozgrzeszenie
Przepraszam. Wystawiłem ten tekst dwa tygodnie temu. Kiedy przeczytałem go "na zimno", stwierdziłem, że to zbyt ciężki i brutalny kawałek. Jednak za namową bliskich wystawiam ponownie, oddając się pod ocenę czytelników.
Ojciec. Alkoholik, introwertyk, uruchamiający się, kiedy w wigilijny wieczór trzeba wpierdolić dziesięcioletniemu synkowi, za to że ktoś zajebał mu wieczne pióro z tornistra. Zajebista wigilia, tak samo zajebista jak wiele następnych. Wyszczerzona choinka, prezentująca demonstracyjnie anorektyczne, sztucznotworzywowe ramiona swoich rozgałęzień, pomiędzy którymi kochany tatuś powtykał tabliczki czekoladopobnego wyrobu. Cukierki również. Dobre. Świetne, na co dzień niespotykane; śliwki w czekoladzie, michałki, bożonarodzeniowe, specjalne długie cukierki z wody i cukru, w kolorowych „pazłotkach”. Rarytasy choinkowe. Ściśle wyliczone.
Prezenty; przypadkowe, nietrafione, bzdetne. Takie, jakie ich czasy. Szare. I tak dobre, gdyby nie codzienny wpierdol pasem wojskowym z lat pięćdziesiątych, który ustawicznie „znikał” z należnego mu miejsca.
Pierwszy Maja. Święto. Chuj wie, jak wówczas wielkie. Pamiętam, jak dmuchałem w te kondomy marki „Stomil” z „kamertonami” na przeciwległych do ustników końcach. Piszczały aż miło. Starzy „znikli”. Miałem pięć lat. Tylko pięć. Nie wpuścili do domu. Wiedziałem, w swej dziecięcej logice, że tam są. Bez jedzenia i picia, pięcioletni maluch, w chłodny, majowy dzień, od rana do wieczora czekałem, aż tatuś ujeździ mamusię. Nawet ja, szkrab, wiedziałem, o co chodzi.
Dziś mam czterdzieści osiem lat. Jednak są dni, kiedy wciąż mam ich pięć. Doskonale pamiętam rozruchy siedemdziesiątego roku. Ale to nie ma nic do rzeczy. Nie o tym, kurwa, chciałem.
Jestem fizolem. Mam troje dzieci. Żadne z nich nie zna takich wigilii. Zadbałem o to, choć z racji genów i przeżyć jestem skurwielem. Nazywam to zresztą „genem skurwysyństwa”, odziedziczonym przez chuj wie kogo. Może ojca, może dziadka, którego nie miałem okazji poznać, w przeciwieństwie do babć, prababć oraz praprababć, które były, po prostu, nieśmiertelne.
Po co to piszę? Nie wiem. Taką mam potrzebę. Najebałem się, wiem, ale… Chyba dałem radę. Jedna córka studiuje pedagogikę, druga wyszła za mąż i ma cudownego synka. Mój syn robi głupstwa, zupełnie jak ja w jego wieku i, zupełnie jak ja, nie słucha dobrych rad. Ale to jego życie i jego wybór.
Najważniejsze, że przerwałem ogon plemnika skurwysyństwa. Tego od tandetnych choinek i szerokiego, wojskowego pasa, oraz zboczeń seksualnych, których, dbając o Drogich Czytelników, nie zdecydowałem się tu opisać.
Ja, cham, fizol, przepraszam, ale musiałem, choć oględnie, lecz jednak wyrzucić to z siebie.
Dod