24 january 2014
Wiersz dla Białej
Mięso kiedy równo odchodzi od psa to jest czas, żeby się przyjrzeć kogo się kochało, jak też karmiono mnie
i czym. W gładkiej sierści można zatopić palce, kły i łzy (najczęściej wszystko na raz, bo w trójcy jednaki jest sens). I cierpienie; że też masz ochotę jeszcze o tym rozmawiać w pojedynczych listach, które nie pachną atramentem w czasie kiedy wszyscy zapomnieli posługiwać się dłonią do czego innego jeszcze, niż do bicia.
Nagraj lęk na taśmę, jak skowyczysz; pokażesz synowi, kiedy dorośnie.
Córka już sama wie dobrze, jak to jest.
We śnie rysuję połamanymi kredkami, żebyś wiedziała jak bardzo cię kocham, na długość i na szerokość ramion, i na wysokość na jaką wspinam się na koślawych palcach, żeby patrzeć za okno jak przycinasz jabłonie na noc. Zbierasz potem wszystkie owoce spod drzewa, a ja rozciągam w palcach srebrzyste pierścionki twoich włosów, wyplątując pojedyncze liście, które opadły na białe kolana, zmarznięte od poprzednich zim.
Mięso kiedy nierówno odchodzi od psa to już nie jest czas, żeby się namyślać, ani płakać; czyli, że za późno.
W zmierzwionej sierści nie szukaj niczego; nie dźwigaj ciała, nie odwracaj pyska do światła, żeby ogrzać.
Kiedy skończysz - raźno otrzep dłonie z ziemi i wróć do domu, jak wczoraj; będę czekać w drzwiach z koszem pełnym owoców i srebrnych wstążek.