31 october 2018
Interimo adapare dori me
Krople deszczu roztrzaskiwały się srebrnymi szpilkami na szybach leciwego autokaru. W pażdziernikowych lekkich mgłach tonęły widoczne zza szkła, wyzute z energii pejzaże. Raz za razem dal przecinał jakiś skąpany w czerni ptak. Surowe, bezlistne sylwetki drzew rozrzucone tu i ówdzie na polach, przez ułamek sekundy stawały się odległymi towarzyszami mojej podróży. Strzeliste słupy elektryczne, rozpościerały swe cienkie, kablopodobne ramiona łącząc się w bezkresną linię energetyczną.
Jednodniowa odskocznia na Czeskie Morawy. lakonicznie rzecz ujmując ,, szału ni ma". Jednakże jadąc drżącym z wysiłku autokarem, czułem się jak mały chłopiec, podniecony nieznanym, które czeka na niego za rogiem. Bez względu na wiek trzeba umieć zachować w sobie dziecięcą ekscytację, bo każdy nowy dzień przynosi ze sobą inne obrazy, inne twarze, inne niebo. Nawet jeśli idziemy dzień w dzień tą samą drogą, wszystko jest inne. Inaczej wstajemy, inaczej spada z nas kołdra, inaczej podnosimy głowę, inaczej chwytamy skarpetkę ... wszystko jest inaczej. I to czyni życie wyjątkowym.
W moim pojęciu budowle, które przetrwały kilka setek lat są niesamowite. W kamiennych murach przechowują historię wielu pokoleń, którą my współcześni możemy odtworzyć w bardzo okrojonej wersji za pomocą archeologicznych pozostałości. Aczolwiek nigdy nie będzie nam dane ujrzeć przeszłości w rzeczywistej formie. Nigdy nie staniemy ,,oko w oko" ze szczegółową prawdą, która działa się przed dziesiątkami lat. Nigdy nie będziemy naocznymi świadkami subtelnych czy ekstremalnych przeżyć pokoleń, których już nie ma. Może to i dobrze.
Zamek nie był zbyt okazały. Zbudowany z ciosanego kamienia, przypominał budowlę klasztorną. Szedłem przez wiekowe komnaty zgodnie z narzuconym trybem zwiedzania. Dziesiatki pamiątek z czasów możnych i władców wyeksponowano na potrzeby zwiedzających. Dziwaczne lecz zapewne niezwykle stylowe i drogie w czasach im współczesnych stroje. Wymyślna, kunsztowna biżuteria, myśliwskie trofea, które zawsze wzbudzaja mój niesmak. Sprzety domowe, kufry, komody, sekretarzyki, zegary. Portrety szanowanych dam z melancholijnym spojrzeniem i poważanych mężów z nadętymi torsami, kreconymi wąsiskami i wymuskanymi brodami. Przeszłość miała się tutaj wyśmienicie.
Na jednej ze ścian wisiał obraz. Można by go określić lakonicznie ,, scenka rodzajowa" dodając tłustym drukiem na przedzie słowo ,,okrutna". Płótno było spore, wisiało na wysokości moich oczu, mogłem więc przyjrzeć się bez problemów szczegółom.
,,Ja Pierdole" wyrwało się bezgłośnie z mojego umysłu. Artysta uwiecznił w swoim ,,dziele" skórowanie innowiercy. Obraz przedstawiał nagiego człowieka, przywiązanego do drewnianego stołu, umęczonego, bezsilnego, przerażonego, pozbawionego godności. Nad nim górowała grupa średniowiecznych kapłanów w habitach z ogromnymi krzyżami na piersiach. Na twarzach mieli pustkę, robili wrażenie wyzutych z uczuć. Stali nad człowiekiem, którego skazali na okrutną powolną śmierć, niczym myśliwy nad swoim trofeum. Prawą rękę, która zwisała ze stołu trzymał kat, własnie wykonał pierwsze cięcie. Bawiło go zadawanie cierpienia.
Gdy w pełni dotarło do mojej świadomości na co patrzę, poczułem się nieswojo. Skołowany musiałem odwrócić wzrok, skupić uwagę na czymś innym.
Za mną stała gablota, pochłoniety płótnem, nie zwracałem na nią uwagi. Teraz mój wzrok spoczął na szklanym sześcianie, a raczej na tym co zawierało jego wnętrze. Moim oczom ukazał się cały arsenał średniowiecznej, prymitywnej aczkolwiek zapewne bardzo skutecznej broni białej. Miecze, piki, halabardy, topory, sztylety, szable. Świetnie zachowane mówiły o tym jak krwiożerczą, okrutną, pazerną, niepohamowaną, bestialską, zafiksowaną istotą potrafi być człowiek. Skąpane zapewne w niejednej krwi, teraz stały jako eksponaty pełne chorej dumy.
Przede mną szatan nawoływał do walki, za mną szatan wzywał do modlitwy. Poczułem narastający we mnie ogromny smutek. Niewidzialny młot roztrzaskiwał moje ego. Ciało stało się dziwnie ciężkie. Miałem uczucie, ze ktoś chce bym poczuł jego rozpacz. Zniewoliło mnie to uczucie, przytłoczyło i odebrało siły. Gdybym był sam upadłbym na kolana i ryczał z nienazwanego bólu, który patroszył moje wnętrze. Kłębowisko żalu, smutku i przygnębienia, gestniało niczym chmara pozbawionych oczu ptaków, które w dzikim amoku obijają się o siebie. Gdybym pobył w tym pomieszczeniu dłużej, sądzę, że mogłoby być ze mną naprawdę źle.
Wyszedłem szybko z oczami utkwionymi w podłogę, otumaniony i dziwnie obcy. Przez kolejnych kilka dni, nie mogłem zrzucić z siebie przygnębienia. Pamięć o uczuciu zespolenia się z jakąś świadomością jest ze mną do dziś.
Powiedziałem sobie o synach człowieczych;
,, Bóg chce, by pojęli i ujrzeli,
że sami przez się są tylko zwierzętami ".
Księga Koheleta
3,18