Prose

Wanda Szczypiorska


older other prose newer

17 january 2013

Koło Młodych

Pokój  Romana jest ciasny, zagracony. Siedzimy z Wojtkiem na komodzie, bo innych miejsc siedzących  nie ma. Kanapa jest zajęta. Siedzą tam Roman, Maria i ci trzej, co zawsze łażą za Romanem. Trzech kandydatów na poetów ubranych w postrzępione spodnie. Pijemy czystą  bez zakąski. Roman gada i cokolwiek by nie powiedział, nikt nie ośmieli się sprzeciwić; bo Roman jest autorytetem. Należy do Koła Młodych. Ma dorobek w postaci  wiersza zamieszczonego w almanachu i obiecaną publikację, ( ale to jeszcze  nic pewnego).
        Za ścianą, w  pokojach z wejściem z korytarza, przez który trudno się przecisnąć rodzice, młodszy brat, dziadkowie, pewno ciotki, jak to na Nowogrodzkiej w  starej kamienicy. Nikt  do nas się nie wtrąca i nie wchodzi, ale i tak wyjdziemy zaraz na ulicę , bo Roman musi z kimś pogadać, coś załatwić.
       Wieczór majowy, ciepły, jeszcze widno. Idziemy na Stare Miasto. Przecinamy w rozsypce  Plac Defilad, byle szybciej. Tu nic nas nie zatrzymuje, pusta przestrzeń. Jeszcze kawałek Marszałkowską i zanurzamy się w Ogród Saski. A tam mrok, zieleń, zapach, świergot ptaków. Zwalniamy kroku, Wojtek i ja idziemy przytuleni. Wojtek jest we mnie zakochany, ale rzadko jesteśmy sami. Towarzyszymy Romanowi, bo tak jest ciekawiej. Jeśli chce zostać z Marią sam, możemy sobie iść. Lecz teraz do załatwienia ma interes, a potem jeszcze gdzieś pójdziemy.
        Roman ma wolny wstęp do Domu literatury, mamy nadzieje spotkać  kogoś, z kim można będzie gadać, to znaczy oni, a ja nie, ja nie rozmawiam z nikim, jestem na to zbyt młoda i nieśmiała. Z Wojtkiem swobodnie rozmawiam tylko wtedy, kiedy jesteśmy sami.
        Ci, którzy nam towarzyszą nic nie znaczą. Może coś piszą, może nie. Roman jest ich guru. Nie, tego słowa się nie używa. Po prostu go podziwiają. Roman ma odwagę. Już nie raz ośmielił się wejść do sali tam, na górze, podczas posiedzenia i usiąść w tylnych rzędach pomiędzy członkami ZLP.. Podnosił nawet rękę i zabierał głos. Sprzeciwiał się, perorował. O co chodziło w takich chwilach nikt już nie pamięta. Zapewne o sprawy organizacyjne. Bo jeśli  coś mówiono o literaturze, mówiono przede wszystkim o ideologii, a tego żadne z nas, a nawet żaden z nich, uznanych literatów  nie ryzykował bez potrzeby.
        Już późno i sala jest zamknięta, wchodzimy do stołówki. Roman nie przyszedł tutaj bez powodu, z kimś chce porozmawiać. O, już wypatrzył. Jerzy F., znajomy Putramenta. Szepczą. Ja też znam F, i czasem z nim rozmawiam. Dostałam od niego coś, co mam do dziś: obecnie szarą, wtedy białą, dziś prawie w rozsypce, książkę, ZNIEWOLONY UMYSŁ. Dał mi kiedy byliśmy sami w jego klitce. W tajemnicy. Wtedy, gdy ją czytałam denerwowały mnie dopiski na marginesach. Teraz wiem, że te dopiski to historia.
        Sprawa załatwiona, Wszyscy razem, Jerzy i Alik W, który w stołówce jadł kolację idziemy na Stare Miasto do Krzywego Koła. Nic się tam dziś nie dzieje, ale są nowi ludzie,  jest z kim porozmawiać. Zasiadamy przy dużym stole. Obok  Jerzy i Alik W. też najwyraźniej mną zainteresowany. Obydwaj dużo starsi, mnie się wydaje, że wręcz starzy. I taki jeden, który się kręci niespokojnie i chyba pragnie coś załatwić. To też jest członek Koła Młodych. Pochodzi ze wsi. Pisze prozę. 
        Wszyscy jesteśmy źle ubrani, Wojtek do Kameralnej zwykle wchodzi w płaszczu, bo nie ma nawet marynarki, ale ten? Po prostu pośmiewisko. I ta twarz! Jakby niedbale wylepiona z gliny. O czymś rozmawia z Wojtkiem, szepczą, Wojtek godzi się na coś, wygląda jakby był zadowolony. Wyciąga mnie na korytarz. Wiem teraz o co chodzi. O przepisanie na maszynie opowiadania tego Gienka. Bo tam gdzie mieszkam, w internacie dla dzieci dyplomatów (nie wolno ich zabierać za granicę), gdzie moja mama jest wychowawczynią, jest maszyna, na której mogę pisać. Gienek za to postawi nam kielicha w Kameralnej. Tylko nam, bo ma ograniczone środki. Przepisać to musimy jeszcze dziś, maszyna jest w sekretariacie.
         Idziemy wiec do Kameralnej. Pijemy tam po jednym w barze, na więcej nie ma czasu i pieniędzy. Ja z Wojtkiem jadę do mnie na Mokotów. We dwójkę pójdzie szybciej. On dyktuje, a ja piszę. Niedużo tego, ze trzy strony. Nie idzie nam jednak dobrze, bo się zaśmiewamy. Opowiadanie nie jest  śmieszne. Jest za to bardzo nieudolne. Coś w stylu małego realizmu. Wszyscy w tym czasie chcą być Hłaską.
        Nasz Gienek nie będzie Hłaską, ale karierę zrobi jako pisarz. I nie tylko. Przecież nie po to jest działaczem ZMP, żeby pozostać nikim.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1