17 october 2010
Tamtej jesieni
Siedziałam na kamieniu pośrodku pola spogladajac na samochody przejeżdżające dość odległą szosą. To był ostatni dzień urlopu. Następnego dnia wejdę do mojego pokoju w biurze, a tam już bedzie siedział kierownik, może ktoś jeszcze będzie, wejdę i powiem, że będę miała dziecko.
Niedobrze jest w takim stanie siedzieć na kamieniu. Podniosłam się i poszłam w stronę domu.
Następnego dnia rano jechałam do pracy podniecona. Dojazd do miasta trwał godzinę, czułam się bardzo dobrze, nadzwyczajnie. Doprawdy nie wiem czemu wiedziałam, że to będzie syn. Dlatego kiedy wjechałam windą na piętro i weszłam do pokoju, w którym siedziało już parę osób, powiedziałam „dzień dobry” do wszystkich i do nikogo, a potem:
- Będę miała syna
Zdziwienie, jakieś uwagi, może gratulacje, nie wiem, nie pamiętam. Być może uśmiechy, uśmieszki raczej, bo przecież wiedzieli, ze nie wyszłam za mąż. Ale ja nie czułam się skrępowana. Od dwóch dni, to znaczy od chwili kiedy się dowiedziałam, byłam zbyt szczęśliwa. Naprawdę. Waldek jak gdyby się domyślał, to znaczy nie był pewny, czy tak, czy nie i wyglądało na to, że się boi. Boi się, bo myśli, że ja się boję. O nie. To przecież moje dziecko.
W biurze nikt nigdy nie widział Waldka. Wolałam, żeby nie przychodził. Był nijaki, zbyt młody, do tego ubrany nieelegancko, przed biurem na Marszałkowskiej wyglądałby jak ktoś, kto się tu zabłąkał. Na wsi, przy szosie lubelskiej byliśmy u siebie. Spotykaliśmy się wieczorami, kochali w zagajnikach, bo wciąż było jeszcze ciepło. Teraz coś się zmieniło jednak, zaciążyło na nas nagle poczucie odpowiedzialności. Lecz chyba sobie poradzę. Jak? Nie wiem. Często myślałam o tym, że syn przecież
powinien mieć ojca, żebym mogła rodzinie , kolegom z biura, dawnym znajomym powiedzieć – to jest ojciec. I potem, jak dorośnie, żeby nie był nieślubnym dzieckiem.
Od dawna miałam uczucie, że bez Waldka nie mogłabym żyć. Ale - mąż?
Podczas jednej z leśnych wędrówek – szliśmy do jego matki - powiedziałam mu, że musimy wziąć ślub. To ja powiedziałam jemu, nie on mnie. On w ogóle niewiele mówił, w tym też musiałam go wyręczać. Dlatego wcale się nie zdziwiłam, że się ucieszył. Powiedzieć – ucieszył, to mało. Wyglądał tak, jakby spotkało go wielkie szczęście.
Formalności załatwiliśmy w gminie. Termin ślubu był wyznaczony na pewien późnojesienny dzień .
W biurze przeniesiono mnie do innego działu. Domyśliłam się, że chciano się mnie pozbyć i byłam trochę zawiedziona, ale nie za bardzo. I tak bym przecież odeszła. Waldek jakoś zdoła zarobić na nasze utrzymanie. Trudno, będziemy biedni.
Ciąża zaczynała być już widoczna. Postanowiłam sama uszyć ubranie w którym wezmę ślub i to musi być coś ciepłego i luźnego, żeby można to było nosić przez całą zimę, a potem jeszcze wczesną wiosną. Kupiłam wełniany materiał i wieczorami zaczęłam szyć kostium. Żakiet miał być szeroki, a spódnica z zakładką do poszerzania w czasie ciąży. Kolor materiału nie bardzo mi się podobał, taki ni to brązowy ni to żółty, ale innego nigdzie nie mogłam dostać. Waldek już mieszkał u mnie. Pokoik miał dwa metry na dwa i pół. Zmieścimy się tu we troje. Do ślubu pojedziemy pekaesem, a skromne przyjęcie będzie u jego matki.
To był powszedni dzień, późne popołudnie, autobus pełen ludzi wracających z pracy, mnie ktoś ustąpił miejsca, ale Waldek z kolegą, który miał być świadkiem, stali ściśnięci w przejściu. Przed budynkiem Prezydium Gminnej Rady stalo już kilku zaproszonych gości. Kuzyn przyjechał samochodem, zabierze nas w powrotnej drodze. W starym budynku gminy musieliśmy wszyscy wejść na piętro do sali prezydialnej, gdzie udzielano ślubów bardzo wąskimi schodami. W pewnej chwili Waldek, który szedł za mną potknął i osunął. To wywołało zamieszanie, pozostali musieli się cofnąć. Wiedziałam, że Waldek onieśmielony, a jednocześnie podniecony tą niecodzienną sytuacją, nie bardzo wie co się dokoła dzieje i trochę się niepokoiłam, że tam na miejscu, w sali zrobi jakieś głupstwo. Okazało się, że nie pamięta komu dał obrączki. Bo komuś dał. Bo nie miał. Na szczęście miał je świadek. I wkrótce było już po wszystkim.
Wracaliśmy z kuzynem samochodem, a reszta gości pekaesem, potem jeszcze kawałek do wsi. Przyjęcie u teściowej nie było wystawne, chociaż dołożyli się po trochu wszyscy, to znaczy siostry Waldka. Rodzina odnosiła się do mnie z pewną rezerwą - nie miałam nic i byłam od niego starsza. Ale dostałam od kogoś posrebrzane sztućce, od kogoś innego obrus. Ja nie piłam wódki podczas tego przyjęcia, ale Waldek pił. Kiedy późnym wieczorem wracaliśmy do naszego domu, kilometr, może więcej, musiałam go podtrzymywać. W pokoju było zimno. On usiadł, a ja zaczęłam się krzątać.
I wtedy to do mnie dotarło, Aż się zdziwiłam sama. Dziwne uczucie. Przynależności do Waldka i tego, że on nieodwołalnie przynależy do mnie.