Prose

Wanda Szczypiorska


older other prose newer

12 december 2010

Kto płacze?

Próbuję sobie przypomnieć, jak się to zaczęło. Chyba zupełnie zwyczajnie – od znajomości w bibliotece na Koszykowej. Najpierw spojrzenia ponad stolikami, potem wyjście na papierosa,  niby to przypadkowe. A potem jakoś tak się złożyło, że   wyszliśmy z biblioteki razem. Tylko, że ja jadę na Mokotów, a on na Bielany, a więc w różne strony. To nic. To drobiazg. Odprowadzi mnie na Mokotów.
         Ładny chłopak. Jego zdjęcia, kiedy już go nie było, długo przyprawiały mnie o ściśnięcie serca. Ładny i niewinny. Ale wtedy nie  wiedziałam jeszcze, że jest niewinny, tylko, że bardzo młody. Spotykaliśmy się na mieście, kiedy  u niego kończyły się wykłady. Kiedyś poszliśmy do teatru i nawet widzę siebie na wąskich schodach, którymi w  teatrze Współczesnym wchodzi się na balkon - siebie w obcisłej sukni, jedynej porządnej, jaką miałam, widzę się jego oczami, bo pamiętam, jak na mnie patrzył. 
         Spotykaliśmy się, kiedy nie miałam dyżuru. Tej jesieni  wzięłam urlop dziekański na rok i pracowałam w Domu Dziecka. Nie wiem. dlaczego to zrobiłam. Pensja była niewiele większa od
stypendium, a do pracy z dziećmi nie nadawałam się wcale – trochę  się ich bałam. W Domu Dziecka panował wojskowy reżim. Stary budynek zachował się d przedwojnia w prawie nienaruszonym stanie. Mnie wydawał się bardzo stary. Wnętrze miało specyficzny zapach. Przychodziłam o szóstej rano kiedy zapach wydawał się najintensywniejszy i powoli się przyzwyczajałam. O szóstej rano było jeszcze cicho.
         Teraz to się mówi; dzieci z rodzin patologicznych, ale ja sobie z tego nie zdawałam sprawy. Dzieci, jak dzieci. Tyle tylko, że nic nie miały na własność. Ani ubrań, ani zabawek. Nic.  Plan dnia,niezmienny, zaczynał się od pobudki - dzwonka, który budził dzieci. Rozsuwałam story i mówiłam bardzo głośno
        -Wstawać!
        Parami do umywalni. Wszędzie chodziło się parami. Na wąskich schodach  było zimno. Wszystko tu było stare, szare i miało ten specyficzny zapach, a w umywalni była wilgoć.
         Z Andrzejem spotykałam się wieczorami, łaziliśmy bez celu. nie mając się gdzie schronić. Od początku tak się porobiło pomiędzy nami, że chcieliśmy być sami tylko we dwoje, zupełnie sami, jak gdyby nikt oprócz nas nie istniał. Nie wiedziałam nawet, czy on ma jakichś kolegów. Pewno miał, był chłopakiem z dobrego domu. Nikogo nie poznałam. Nie zachodziliśmy do kawiarni. Po co? Mówił mi o miłości. A ja? Nie wiem. Tuliliśmy się siedząc na ławce w parku. Po to żeśmy się spotykali, żeby być blisko siebie, żeby do siebie przylgnąć. W kinie kupował bilety w ostatnim rzędzie. Odprowadzał mnie do drzwi w bloku. Dopóki nikt nie nadszedł, mogliśmy się całować w korytarzu. Potem żeśmy się rozstawali. Przecież o szóstej rano musiałam być w Domu Dziecka.
         Jako niewykwalifikowana. miałam dyżury na zastępstwo i od czasu do czasu dyżury nocne. Tego się trochę bałam. Dyżur nocny zaczynał się wtedy, kiedy wychodził ostatni wychowawca i kiedy już wszyscy spali. Spali? Nie wiem. Którejś nocy usłyszałam stłumiony, przyduszony przez kołdrę płacz. To moment. Nawet nie wiem, z której dochodził sypialni. Zaraz po objęciu dyżuru
chodziłam po korytarzach, a potem drzemałam pół siedząc, pół leżąc w jakimś zacisznym kącie. Coś przecież mogło się wydarzyć. Ale nic się nigdy nie wydarzyło. Drzwi do wszystkich sypialni były przez całą noc otwarte. Czasami jakieś zaspane dziecko wędrowało do ubikacji. Na trzecim piętrze Domu Dziecka
nie było już sypialni, tylko jakieś składziki, magazyny, ambulatorium i izolatka dla chorych. Nikt nie chorował i izolatka stała pusta.
        Postanowiłam, że stanie się to właśnie tu, podczas nocnego dyżuru. Nie było innej możliwości. Pewnego razu próbował pożyczyć pokój od kolegi, ale to było kompletne fiasko. Nie chciałam nawet zdjąć płaszcza. Nie chciałam usiąść na tapczanie. Jestem pewna, że kiedy wyszliśmy na ulicę, on także poczuł ulgę.
        Powiedziałam mu o swoim pomyśle, a właściwie dałam do zrozumienia, ostrożnie, półsłówkami. Było ciemno, wiec nie widziałam jego twarzy, ale mnie mocniej objął – tak. Teraz trzeba było się zastanowić, jak to zrobić. Wieczorem  ktoś mógłby się
jeszcze kręcić. Może o jedenastej? Musi wymyślić jakiś pretekst, żeby się wyrwać z domu. Mieszkał w innej dzielnicy. Kawał drogi.
        Był jeszcze palacz w kotłowni. pełniący rolę stróża, ale pewno uda się jakoś przemknąć przez podwórze. Ambulatorium nie zamykano. Nocny dyżurny musiał mieć do niego dostęp, coś się mogło wydarzyć przecież, ból brzucha, albo skaleczenie. W grafiku miałam dyżur nocny następnego dnia.
        Tego wieczoru przyszłam nieco wcześniej, kiedy wychowawczynie dzienne kładły dzieci spać.  Przytłumiony gwar cichł (tu się nie hałasuje – nie wolno). Była dziewiąta wieczór. Wszyscy w łóżkach. Któreś z dzieci przemykało jeszcze  z sypialni do sypialni ( też nie wolno). Wychowawczynie dzienne były już po pracy, ale jakoś się nie spieszyły do wyjścia. Widać było, że nie dowierzają komuś takiemu, jak ja, „bez doświadczenia”.
        Jednak w końcu poszły. Zostałam wreszcie sama w ciężkiej,  przytłaczającej ciszy, czując już tylko niepokój. I podniecenie? Pewno tak. Poszłam na górę sprawdzić, czy izolatka jest otwarta. Była. Nie trzeba nawet zapalać światła. Światło latarni z ulicy
rozświetlało sufit. Jedno łóżko przy ścianie zasłane prześcieradłem, w szafie znalazłam koc. Zeszłam na dół.
         Jeszcze godzina. Chodziłam po korytarzach bojąc się, że
usłyszę płacz. Ale nikt nie płakał. A jeśli nawet płakał, starał się to ukryć. Szmery. Nie wszyscy jeszcze spali. Niech już zasną, niech zasną. Jeszcze pół godziny. Zeszłam na parter do sekretariatu, skąd widać było bramę i stałam tam po ciemku. Kiedy zobaczę go przy furtce. wyjdę i sprawdzę, czy palacz się gdzieś nie kręci. Wydawało mi się że stoję bardzo długo, a Andrzeja nie ma. Nie
przyjdzie. I nagle noc wydała mi się okropnie długa, pusta. A wtedy zobaczyłam poruszający się przy bramie cień. Jest. Niepokój podszedł mi do gardła.
         Cicho otworzyłam wejściowe drzwi i przywołałam go gestem ręki. Przemknął przez podwórze i już tu był. Przy mnie. Czy mi się wydawało, czy był jakiś nieswój, jak gdyby wystraszony. Nawet mnie nie objął. Szliśmy na górę nasłuchując. On nic nie mówił, ja też, wreszcie znaleźliśmy się w izolatce. I co teraz? Rozebrać się? To ryzykowne. Usiedliśmy na łóżku, a potem leżeliśmy obok siebie. Wydawało się, że jest zupełnie cicho, ale przecież zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy sami. A to. co miało stać się pomiędzy nami – przestało być pragnieniem, stało się obowiązkiem, nieomal koniecznością. W końcu po kilku
daremnych próbach, powiedział mi usprawiedliwiając się, że on nigdy jeszcze, a ja nie wiedziałam, jak mu pomóc. Rozstaliśmy się przed świtem, odprowadziłam go do furtki, palacz na pewno spał. Zapytałam, kiedy się zobaczymy. Powiedział, że zadzwoni.
         Przed szóstą musiałam zająć się dziećmi. Wiedziałam, że
część z nich ma przemoczone  łóżka. Te, które się moczyły, moczyły się co noc, leżały więc na ceracie wetkniętej pod
prześcieradło. Do mnie należało obudzić je, przebrać, zmienić pościel.  Nie wiedziałam, czy to  te same dzieci, które płaczą w nocy.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1