Prose

M.W. Bonk


older other prose newer

25 august 2012

Baśń o schyłku dnia

      W zamyśle wszystko wyglądało inaczej. W spokojną z pozoru noc wdarł się, niczym podstępny wąż, niepokój. Nie tak wyobrażał sobie On tą kolejną zwykłą jesienną niedziele. Miał być deszcz za oknem, który ze swym uderzeniem przyniósłby łagodny sen, tak bardzo z resztą oczekiwany.
      Nie dość, że deszcz tej nocy nie zaszczycił swoją obecnością, to na dodatek pojawiły się inne problemy, które skutecznie odciągały Jego uwagę od snu, czy choćby skupienia się na czymkolwiek. W poczuciu nagłego zdenerwowania i zmartwienia zarazem chwycił za telefon i zadzwonił do Niej. Tylko świadomość Jej szczęścia była dla Niego bardziej kojąca niż usypiający, znieczulający deszcz. Pomimo sygnału jednak nikt nie odpowiadał po drugiej stronie. Ten moment zaważył o całej nocy i niepokoju jaki w niej zagościł.
      Momentalnie zaczął do Niej notorycznie wydzwaniać i pisać wiadomości w nadziei, że doczeka się jakiejkolwiek odpowiedzi. Wiedział bowiem, że tej nocy miała wyjść do baru, wiedział też, że nie potrzeba Jej wiele by doznać upojenia alkoholowego. Nagle najstraszniejsze myśli zaczęły przedzierać się przez Jego umysł. Nigdy się tak o kogoś nie bał jak właśnie teraz. A co jeśli coś Jej się stało.. ktoś Ją napadł, porwał.. skrzywdził. – zaczął myśleć o najokrutniejszych rzeczach jakie przychodziły mu do głowy. Nie ufał ludziom dopóki kogoś dobrze nie poznał. Codziennie czytał w Internecie i gazetach, słuchał w radiu i oglądał w telewizji reportaże o tym, jak to kogoś zabito, zgwałcono, czy napadnięto i pobito. Kontynuował próby nawiązania kontaktu, jednak wszystkie były bezcelowe. Ze strachu zaczął chodzić w kółko po swoim pokoju słuchając idealnie komponującej się z jesiennym krajobrazem nostalgicznej muzyki i obgryzając paznokcie. Kątem oka zerkał to na telefon, to na krzyż na ścianie mamrocząc modlitwę o jakiś znak, że wszystko jest w porządku, powtarzał na okrągło, że na pewno jest już w domu i śpi tak spokojnie, jak tylko by chciał. Miał nadzieje, że chociaż Jego własne słowa, które choć w błagalnym tonie to jednak przyniosą Mu jakąś ulgę, przyniosą spokój, który z kolei pozwoli na niczym nie dręczony sen.
      Po kilkunastu minutach panicznego krążenia i obgryzania paznokci, powoli zaczął wierzyć w to, że prawdopodobnie jest tak, jak przypuszcza: Ona w głębokim śnie z wyciszonym telefonem, który tylko skutecznie utrudniałby ten relaks. Poczuł się nieco spokojniej i przestał chodzić. Usiadł na łóżku wciąż męcząc zębami nadgryzione paznokcie. Zamarzył o tym by usnąć, wtedy gdy rano wstanie to wszystko się wyjaśni i Ona obudzona da odpowiedź na Jego wołania i cały niepokój rozpryśnie się jak bańka mydlana. Miał wiele pomysłów, miedzy innymi chciał też pójść pod Jej dom i zobaczyć, czy okna są zasłonięte, co wskazywałoby na to, że śpi. Jednak czy byłoby to wiarygodne źródło? Sam nie wiedział już co robić, nic nie wydawało się jasne i pewne, jakby cały świat nagle został oblany gęstą, wrzącą mgłą, z której nie widać wyjścia. Uznał, iż należy odwrócić swoje myśli. Na drugim ich końcu powinna czekać łagodność w towarzystwie bezgranicznego zaufania i spełnionych marzeń. Wiedział jednak, że nie łatwo będzie mu teraz czymś odwrócić uwagę od Niej, będąc zagubionym pośród mlecznej poświaty.
      Rozsunął zasłony i przez długą chwilę patrzał prosto w ciemność, z której wybijał się jedynie dym z komina i pourywane z drzewa liście zaganiane przez okrutny październikowy wiatr. Wsłuchany w nostalgiczną muzykę przeszywającą nadpływającą zewsząd ciszę  począł myśli, których nie mógł łączyć z Nią. Po chwili otworzył okno by wpuścić ożywiające nocne powietrze i zapach niesiony wiatrem. Zamknął oczy i zawieszony gdzieś pomiędzy snem  a jawą wkomponował się w wiatr i tę przestrzeń, którą wypełniał. Z marazmu wyciągnął Go nietoperz sunący na oślep. Wpadł jak strzała do Jego pokoju i nim zdążył otworzyć oczy poczuł jak coś próbując się uwolnić drapie go i gryzie po głowie i szyi. Szybko zebrał się w sobie, złapał intruza w ręce i wyrzucił poza okno natychmiast je potem zamykając. Poczuł dziwny ból, który jakby sparaliżował jego umysł. Przez moment nie myślał zupełnie o niczym. Próbował przejść od okna na łóżko by się położyć, jednak nim tam dotarł stracił czucie w nogach i rozmył mu się cały widok, jak gdyby dostał wiadrem w twarz. Upadł i pozostawał w takim spoczynku przez dobre pół godziny.
      Wtedy otworzył oczy, podniósł się i poczuł straszliwy głód. Zupełnie przestał myśleć o Niej, o nietoperzu i o tym, że stracił przytomność. Jakby nie dochodziło do niego to, co się stało. Po prostu chciał zaspokoić głód. Poszedł więc do kuchni i zjadł resztę z obiadu, ziemniaki, pierś z kurczaka i surówkę. Wciąż pozostawał jednak głodny więc wyciągnął z lodówki kiełbasę, którą zjadł z chlebem i musztardą. Nic jednak nie zdołało zaspokoić Jego apetytu. W tej chwili zauważył muchę latającą po kuchni i nie zastanawiając się długo złapał ją za pierwszą próbą i zjadł mimochodem. Nie wiedział dlaczego to zrobił, nigdy wcześniej się tak nie zachowywał, a jednak czuł w pewnym sensie zaspokojenie głodu dzięki tej musze. Nagle wydało mu się jasne, że potrzebuje się uwolnić, że to jedyny sposób na złagodzenie uczucia, które Go teraz gnębi. Bez dłuższego namysłu ubrał płaszcz i buty i wyszedł na polowanie.
      Nie kierował się żadnymi wskazówkami, po prostu szedł przed siebie szukając niewiadomo czego, Jego zmysły szalały. Nie był w stanie racjonalnie myśleć. A jednak los kierował Go w stronę, która prowadziła do Jej mieszkania. Niczego świadom szedł nie zważając na nic, nie spotkał jednak nikogo na swej drodze. Dochodziła trzecia nad ranem, było ciemno i przeraźliwie zimno, czego On już nie czuł. Nagle dostrzegł lisa stojącego na skraju parku, udał się więc pośpiesznie w tym kierunku. Lis stał jak murowany i przymocowany do podłoża. Pewnym krokiem podszedł do zwierzęcia i wystawił dłoń w jego kierunku. Oczy lisa straciły swój blask i księżyc nie znajdował już w nich swojego odbicia. Tak dopełnił swego żywota niczemu winien bezbronny zwierzak, który po prostu znalazł się w nieodpowiednim miejscu i o złej porze. Stracił niemal całą krew, która wyraźnie dodała sił Jemu, jednak nie zaspokoiła w pełni. Szedł więc dalej by nasycić się do cna. Po krótkiej chwili usłyszał kroki zbliżające się w Jego kierunku. Nie czekał. Spokojnym, bezszelestnym, jakby pozbawionym życia krokiem szedł w stronę, z której dobiegały odgłosy. Z daleka dostrzegł postać szybko idącą wzdłuż parku. Popychany wilczym głodem i wynikającą z niego agresją ruszył na postać, po czym bez przyglądania się wbił kły w szyję następnego krwiodawcy. Wyssał zeń niemal całą krew, upuścił wybladłe ciało i w poczuciu zaspokojenia podniósł wzrok ku księżycowi.
      Nagle poczuł na swym czole kroplę deszczu, potem następną. Spadła ulewa zmywając krew z Jego ust i budząc Go niby to ze snu. Ocknął się i spojrzał na leżące przed Nim ciało, odwrócił je tak by przyjrzeć się twarzy. Odgarniając włosy od razu rozpoznał ofiarę – to była Ona, ta o której myśl nagle porzucił  by stać się łowcą. I łzy zmieszały się z kroplami deszczu ociekającymi po Jego licu. Przytulił Ją do piersi i już w pełni świadom tego, co uczynił zawył do księżyca nadając treści wielkiemu żalowi, który wraz z deszczem wsiąkł w ziemię z nadejściem słońca. Nowy dzień nie zbudził Go już nigdy, spoczął w świetle księżyca lecz nawet w nim nie znalazł już ukojenia. Upragniony deszcz utulił Go do snu wiecznego przeobrażając Jego istnienie w pospolity cień.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1