3 december 2012
9 january 2012, monday ( Jak to dobrze, że skończył się już ten podły dzień, co mi Cię zabrał )
. Jesteś tak daleko, a czuję twoją obecność obok lewego płuca. 137 kilometrów zmieniło się w 137 milimetrów. Z chęcią wycięłabym te kawałki świata, w których się znajdujesz. Ale wtedy przestałabym istnieć.
Czym było dla ciebie słońce? Czy tylko aksamitnym ciałem? Pragnieniem, po którego ugaszeniu przestałeś je odczuwać? Ale czy słońce może przestać dawać ciepło, ogrzewać stroskaną kłopotami duszę? Kiedyś byłeś pewien, że „Słońce zawsze świeci”, chociaż niebo było zachmurzone. I wiesz co? Miałeś rację. Jednak w końcu założyłeś okulary przeciwsłoneczne, bo blask zaczął wypełniać ci duszę. A teraz zapadła noc. Ale to nic. Ono nadal tam jest, po drugiej stronie twojej podświadomości. Drogę oświetla księżyc. Promienie miłości przedzierają się przez chmury twojej obojętności.
Rozdarta jak drzewo, w które uderzył piorun, płonę. Nie ugasi mnie chłód, którym otaczasz wszystko, co znajduje się w pobliżu ciebie. Krzew gorejący, którego bałeś się dotknąć, po wszystkim okazał się zimny, tak? A może nie dostrzegłeś czegoś, co widoczne było na pierwszy rzut oka? Nie. Nie podpowiem ci kolejny raz. I tak nie chcesz zrozumieć. Teraz pożądasz powietrza? Oddychaj więc. Tylko nie pomyl go z tym, zawartym w butli tlenowej. Może skończyć się, kiedy najbardziej będziesz go potrzebował.
Proszę, pozwól mi odejść. Utknęłam pomiędzy twoim światem złudzeń, a rzeczywistością. Czas dla mnie nie istnieje, bo już nie dzielę go z tobą. Dlaczego jesteś tak uparty? Łatwo pozbyć się ze wspomnień kogoś, kto jest tylko ułudą. Nie zauważyłeś, że istnieję naprawdę? Spójrz, na półce leży jeszcze otwarte masło kakaowe. Rozczarowany? Przepraszam, że zapomniałam zniknąć.