Prose

Beti S


older other prose newer

21 august 2010

zawiłość prosta

Stanęłam w miejscu. Chyba powinnam płakać i zamartwiać się tym jak wygląda moje życie... a ja mam to tak troszkę gdzieś. Brzmi to okropnie jednak słowa nie odzwierciedlają tego jak jest naprawdę. Monotonia. To takie przykre , ze dziewczyna w "kwiecie wieku" popadła w rutynę. gdzie podziała się iskra i polot do działań unoszącyh ponad chmury? Gdzie radość z rzeczy drobnych i wdzięczność za bycie tak poprostu? Nie wiem kiedy zatraciłam się w tej egzystencji bez wyrazu. Jak to sie stało, że ta straszna zwyczajność i beznamiętna codziennośc pochłonęła moje ja. Nigdy nie należałam do osób potrafiących usiedzieć w miejscu... nie byłam w stanie przegapić czegokolwiek i jeśli tylko była okazja łapałam wiatr w skrzydła. Nie ma okazji? To trzeba ją sobie stworzyć... Zawsze podchodziłam do tego w ten sposób. Gdzie więc podziała się moja kreatywność? Wypaliłam się życiem? Przecież jeszcze tyle go przede mną... Praca? Praca nie zastępuje mi już tej adrenaliny, którą prywatnie pieściłam swoje zmysły. Bycie pracoholikiem nie jest szczytem moich marzeń i zaczynam to rozumieć dopiero teraz. Kim więc chcę być , jak żyć ? Przechodząc ulicami miasta rozglądam się wypatrując twarzy ludzi szczęśliwych... spełnionych i czerpiących z życia radość w każdej postaci. Dlaczego ich nie widzę? Czy mentalność ludzka jest tak strasznie obłudna i niedopieszczona? Czy rzeczywiście brak jest w życiu powodów do radości? Ciężko to rozgryźć...Obrazki na codzień serwowane mym oczom wydają się być szczere. Proste ale prawdziwe. Gdy przyjrzeć się im z bliska, tak jakby przez szkło powiększające dostrzec można wiele "ale" . Jednak czy są one uzasadnione? Widzę szczęśliwą , na pozór kochającą sie rodzinę . Tryskające energią dziecko, śmiejące się twarze... Dla mnie jako obserwatora z zewnątrz - idylla. Kobieta jednak nie ufa mężczyźnie , zdradza ją twierdząc , że kolejny raz musi zostać dłużej w pracy, dziecko co noc budzi się z krzykiem ... po całym dniu awantur rodziców nie myśli przecież o ulubionym kucyku... Ojciec tłumaczy swój brak wkładu w wychowanie odpowiedzialnością za rodzinę uzewnętrznianą pracą po godzinach . Na matkę spada piętno bycia tą złą i karcącą za wybryki dziecka, które chce być tylko zauważone...poprostu kochane. Zewnętrzna powłoka cudownej rodziny to tylko ułuda ... To  coś czym karmi się innych by zatuszować niedoskonałości dnia codziennego i złych wyborów. Czy jednak nie jest szczęściem , że mimo wszystko są razem? Skoro nie to po co odgrywają teatr krainy miodem płynącej zamiast tworzyć realne szczęście gdzieś indziej i z kimś innym? Marzę o tym by celem mego życia stało się bycie dla kogoś , z kimś i razem. Wypacza jednak me spojrzenie na miłość kolejna wyuczuciowiona rodzina. Bo na czym mam budować swoje piękno codzienności jeśli nie na uczuciach? Jeśli ich brak to co pozostaje? Pustka. Egzystencja powszechna. Takie nic. Wiem , ze gdzieś na świecie , może nawet niedaleko mnie niespostrzeżenie żyją ludzie , którzy potrafia kochac i miłośc docenić. Swój obraz rzeczywistości tworzy się jednak na podstawie najbliższego otoczenia...zasłyszanych opowieści i nawyków nabytych od swoich bliskich. Jak wiec mam odkryc w sobie pokłady uczuć czystych i prawdziwych skoro wokół mnie fałsz... niczym w krzywym zwierciadle widziane emocje...Przykłady , którymi mogę sypać jak z rękawa nie stanowią dobrego podłoża do tworzenia świadomości niewypaczonej. Nie...nie usparwiedliwiam teraz swoich ucieczek od zaangażowania. Próbuje je tylko zrozumieć . Choc pewnie nigdy tak naprawdę mi się to nie uda. Górnolotne uzewnętrznianie moich pragnień już mi nie wystarcza a namacalne piękno nie jest w zasięgu mojej dłoni... Czy wiec jestem wynaturzoną istotą bez duszy? Wampirem dzisiejszych czasów? Jeśli nie , dlaczego mimo wielu szans mi danych nie stworzyłam ciepłego kąta... Nie wytrwałam przy jednym mężczyźnie... Życzliwi twierdzą , że poprostu priorytetem jest dla mnie bycie sobą , że nie potrafię oddac we władanie komus innemu swej przestrzeni i wyprzeć się poglądów. Tylko , ze to przeciez na kompromisach opiera się życie we dwoje. To wieczna szkoła zasad ustalanych obustronnie i urozmaicana codziennie wiedza o rzeczach zwykłych i oczywistych. Jeśli więc brak we mnie tolerancji jak chcę przeżyć dalej ... tak bez nikogo. Podobno to nie we mnie tkwi problem ... podobno jeszcze nie trafiłam poprostu na kogos dla mnie... A co jeśli kogos takiego poprostu nie ma? W końcu jest na świecie tylu samotników. A co jeśli ominęłam gdzieś na ulicy swoją miłość? Co jeśli oszołomiona swoją wstydliwością pozwoliłam mu spojrzęć w inną stronę... niezuważona pozostając. W takich chwilach chciałabym miec dar... być medium i umieć zajrzec przyszłości w oczy. Nie po to by ją zmienić lecz by poprostu wiedziec i umieć się przygotować ... pogodzic z nadchodzącym losem. Czy to jednak nie byłaby wiedza mordercza? Takie bierne oczekiwanie na życie bez wpływu? A jeśli przyszłośc okazałaby się straszna... lub poprostu nijaka... Gdzie wtedy byłoby miejsce na marzenia? skoro wiadomo byłoby , czy sie spełnią? Życie jest jedno . Choc wielu wierzy w reinkarnację to ja nie. Sztuką jest dla mnie przeżyc je tak by niczego nie żałować, by nie zastanawiac się co byłoby gdyby... Nie oglądać się wstecz lecz z podniesiona głową iśc do przodu. Czy ja tak potrafię? Są dni , w których wydaje mi się , że wszystko jest możliwe...że jestem nieśmiertelna i to ode mnie zależy kto i kiedy pojawi sie na mej drodze. Są jednak tez dni , w których wszystko pozostawiam przypadkowi i niesiona chwilą nie zastanawiam się nad niczym... Czy to źle? Sama nie wiem. Jak więc chciałabym przeżyć życie? Czego oczekuję od losu? Mieszanki...Tak. Pomerdania z poplataniem... Wszystkiego po trochu. Skoro cos jest , to znaczy , że po coś zostało stworzone... Więc jeśli przyjdzie mi przejść przez życie w odosobnieniu czy powinnam się z tym pogodzić? Zaakceptować to ? Ale czy to nie byłaby kapitulacja? Brak dążenia do zmian to nawet nie stanie w miejscu. To cofanie się... To brak odwagi ... Zwykłe tchórzostwo. Na pozór twarda w swej bezpiecznej powłoce tak naprawdę jestem tchórzem. Jak wielu , boje się zmian i nieoczekiwanego. Im bardziej o tym myślę tym bardziej zapadam w stan strachu... Ale to dobrze. Nie jestem wiec wynaturzowiona. Czuję ... I choć podobno strach ma wielkie oczy i nie wszystko jest czarnymi barwami pisane trwam w takim stanie .Nic się  nie zmienia. Tak . Rzeczywiście popadłam w rutynę. Choć każdy dzień jest inny to tak strasznie do siebie podobny. I nie ma w tym niczyjej winy. To co nie znane ekscytuje . Jeśli się jednak poznało coś na tyle, że już nie zaskakuje niczym nowym staje się zwykłe... codzienne. I jeśli nie szuka się nowych wyzwań tylko pozostaje w byciu tu i teraz powstaje monotonia. Egzystencja bez polotu. Tak teraz żyję... niestety. Czy powinnam siebie winic za to ? Czy na siłę szukac uniesień w bezpiecznej przystani dnia... życia jakie sobie wybrałam?






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1