21 june 2011
Najprawdziwszy upadek Imperium Romanum
Juliusz Cezar miał jeszcze przynajmniej teoretycznie ostatnią szansę ucieczki na obrzeże życia
a stamtąd byłoby mu już zdecydowanie łatwiej dostać się na wrąb zakręcony wokół własnej szyi
ale historię zamknięto w bezsenności aksjomatów
a jego akurat wynagrodzono sowicie jak linoskoczków porażonych okruchami chleba
tam
gdzie schronili się pretorianie zachodzącej zieleni
gdzie polegli mistrzowie małych oracji
gdzie zamknięto obłąkanych którzy nigdy nie odpowiedzieli na własne usta
gdzie niepokonany niepokój zmylił czystych filozofów z wyspy łap Sfinksa
a sygnet Dioklecjana synteza cykuty i podniebienia zatopiony w makowych traktach zamarzniętej krwi
gdyż nie zostawił odcisku sławy wśród gwałtownej poświaty bez twarzy
chociaż przerażonej żywicy podsłuchane myśli zapadną na długo w laurowe wieńce płochliwych stołów
by raz jeszcze zachodnie prowincje przywieść pod rozłożyste drzewa kwitnące kurzem i rumowiskiem
spalonego sadu
któż więc ucałuje dłoń którą poważono się wyjąć z grobu
któż więc przyniesie deszcz bez igieł pachnącego ziarna
któż więc pokona jastrzębia bez wyraźnie zaznaczonej blizny spełnienia
któż więc przebije oszczepem wyśnione wargi przenajświętszych kroków
być może listek figowy Romulusa Augustulusa to tylko zwykłe proscenium z zamknięta klatką
bez kruchych wonnych owoców najcięższych win kamiennego tłumu pokornych
jak jasny piasek matki – lampy skąd przychodzą nieżywe wiatry i żywe rany
wyrównanych mgieł niezrównanych chaszczy i równych żarówek
nie udało się jeszcze wiele wypraw do kresu harmonii i chaosu
nie udało się jeszcze zdobyć obelżywych Aten Efezów i Syrakuz
nie udało się jeszcze zatopić całej floty termopilskich skrzydeł
nie udało się jeszcze wyszorować szklanych dachów ptasiej ziemi
nad Tybrem Nilem i Bosforem kościste pieśni na policzonych strunach
za wiarę co zjedzona przez błękitne szczury
wyrywają spiżowe zęby
zjednanym pamiątkom
pawich rozkoszy