25 february 2011
Świnia i pies
Spojrzał pies na świnię, która ziemię orze,
ryjkiem swoim brzydkim uparcie na dworze,
szukając w niej czegoś uwagi godnego,
pomiędzy posiłkiem na ząb wykwintnego,
zaszczekał więc głośno z wielką odrazą;
głodny, bo w trzewiach już mu burczało,
o czym zwykle marzysz co dzień, Świno tłusta;
może, że o świcie czujesz się zbyt pusta,
pragniesz żeby mądrość wlał ci ktoś do głowy,
wraz z cholesterolem przez żołądek zdrowy
i czy dadzą proso plus jakieś ziemniaki,
potrawę potrzebną do budowy masy,
by ciepły posiłek przekąsić ze smakiem,
jak senator z brzuszkiem z klasą i we fraku,
byś mogła się poczuć niby baronową,
co spogląda w chmury uniesioną głową.
Nic by się tobie chyba nie stało, jak byś mniej jadła
i mniej masywne miała ciało,
nie można jeść przecież tyle co krowa,
co mieli ozorem, lecz nie wie czym jest poprawna wymowa,
i musi się udać do logopedy, a jak coś powie to plecie od rzeczy,
i przeczy wciąż prawdzie, bo krzewi poglądy,
że pies uczepiony nawet do budy
jest w stanie czuć się prawdziwie wolny,
znosiła w życiu już większe udręki
niż przymus jedzenia z niemytej ręki;
ludzi pastwienie się ciągłe nad bydłem
jest w jej mniemaniu zła bandytyzmem,
bo gdy na pastwisku jest spragniona,
usycha na słońcu jak morwy korona,
muchy kąsają ją wszędzie natrętnie,
aż myśl w rozumie od nerwów jej blednie,
lecz nie dostrzega ta krowa ślepa, że wiejski mieszaniec,
cierpi zazwyczaj zapchlony cały,
czasem ma brudną i pustą miskę, cuchnącą parszywie
jak by dostawał w niej stale zgniliznę,
choć bardziej śmierdzi na polskiej miedzy,
na której diabeł z miarką zawsze siedzi.
ale wracając do psiego tematu, każdy kundel podwórkowy
uwielbia dostawać kości z obiadu, najlepiej kurze,
albo z królika, bo lubi z nich bardzo szpik dobry wysysać.
zaraza zwykle kocha potwory,
jak od niej zdechniesz,
to tylko dlatego,
że tryb życia co dzień prowadzisz chory,
a cień życia złego
pragnie schematu istnienia nieładu,
by niszczyć harmonię, byś mogła spisać siebie
na straty.
Tylko byś w błocie się ciągle tarzała
i pysk w łajno własne śmierdzące wpychała,
rodzice wychować cię pewnie nie chcieli,
bo również w swym smrodzie zapewne siedzieli,
poza tym cuchniesz lenistwem cała,
kwiczysz nieznośnie i hałasujesz
jak byś szacunku do innych nie miała.
Może już nie jedz więcej jedzenia
zaraz pod płotem zabraknie ci cienia,
dostaniesz udaru tam albo zawału,
serce nie znosi przekąsek nadmiaru
i zdechniesz tam marnie, jak stara kwoka,
co kiedyś gdakała na naszych płotach,
i chociaż jajka rzadko znosiła,
to była chociaż zabawna jak żyła;
wpadała w amok czasem niezwykły,
twierdziła, że orle ma zwykle pomysły,
i kiedyś jak Bielik się wzniesie do nieba,
bo jej ambicji uniesień potrzeba,
poza tym inne kury nie wiedzą,
że tylko dziobią ziarno i ślepną,
nie mają pojęcia co sensem jest życia,
bo brak im na co dzień twórczego odkrycia
więc niech cicho siedzą i dzioby umyją,
bo tylko kłótniami drobnymi się żywią,
a na przystawkę pszenicznym ziarnem,
które pazerność w nich trawi koszmarnie,
mogły by przestać się kłócić o grzędy,
bo polityczne mają zapędy,
myślą, że dom ich kurnik jest sejmem,
niech zaczną traktować siebie uprzejmiej,
a z ciebie nie długo zrobią schabowe,
albo mielone kotlety niezdrowe,
poza tym biedna twoja wątroba
otłuszcza się chyba byś mogła chorować,
więc po co z obżarstwem chcesz się afiszować,
nie spalasz przecież żadnych kalorii,
nie biegasz po lesie jak dzik, zwierz odporny
który na swoim terenie jest wolny.
Tylko nie zachwalaj zaraz dobrobytu;
gospodarki dobrej pana, pełnego koryta,
zawsze przecież mogą zrobić świniobicie,
dać obuchem w głowę, pchnąć nożem o świcie.
a Świnia, łypie okiem zagniewana i
odpowiada; to chyba mania
szczekać jak kundel, wyliczać dania
komuś i kęsy bez wychowania,
przecież mam dietę i się odchudzam,
tracę na masie, już jestem chudsza,
jem nieustannie ale z umiarem,
posiłki małe niezbędne stale
i wiem czym jest skromność, bo pościć umiem,
przecież nic nie mam wspólnego ze szczurem,
i chociaż ktoś powie, że brak mi kultury,
to nie wie, że pięknem się czuję natury,
poza tym charcie ćwiczysz bez przerwy,
a ja nie mam takiej kondycji i chęci,
by ciągle biegać i wszędzie węszyć,
narzucać się stale i robić kabaret,
kłótniami zadręczać zwierzęta wytrwale.
Pies słysząc te słowa, uszy nastroszył,
i rzekł; ta przemowa jest dość szablonowa,
wszystkie żarłoki mówią podobnie,
bo lubią życie prowadzić wygodne,
żadne grubasy nie lubią się męczyć,
na wiatr rzucają słowa bez przerwy,
że ciągle muszą pracować dla zdrowia,
w tym świecie wyrzeczeń, by w nim funkcjonować,
by życie płynęło jak biel w cudów postać,
nie tworząc zaprzeczeń dla własnego dobra,
ale to tylko świńskie są słowa,
których obżartuch nie będzie szanował,
i będzie pożerał codziennie potrawy,
aż będzie otyły i trochę niemrawy,
jak wielki Wieloryb, lub stary Słoń morski,
co dziwnym jest ssakiem i trochę powolnym.
I będzie jak gryzoń zła Kapibara,
dziw tego świata i losu ofiara,
pękata, podobna do zwykłej baryłki
co lubi pożerać darmowe posiłki,
z chciwości kradnie i szkodzi plantacją,
by stać się w końcu człowieka kolacją.
albo jak zwinny łakomy Pelikan,
który w nadmiarze ryby połyka,
nie rozdrabniając tego co zjada,
aż ma niestrawność i męczy go zgaga.
a ty świnio wracaj natychmiast do chlewu,
bo dajesz mi tylko powody do gniewu,
podwórko zaczyna mi śmierdzieć jak pole,
nawozisz tu ciągle i orzesz z mozołem,
i tak dziczyzną nie będziesz na stole,
przez ciebie tylko głodny się staję,
aż myślę o dobrym wieprzowym rosole,
i resztkach z golonki i dobrych kopytek,
które jak bestia bym pożarł z zachwytem.