1 march 2017
1 march 2017, wednesday ( Opowiadanie napisane w stanie upojenia alkoholowego )
Przylecieli piątego września o osiemnastej trzydzieści. Wiem, bo ogladalim właśnie ,,Klan na sukces". A tu zatelepotało, zafuczało, bekło, zgrzytło, łomotło, stękło, jękło i zakwiczało.
Wyjrzelim na podwórek. A tam rakieta, panie, srebrna. Cała w dymie. -Gwiazda betlejemska spadła, koniec świata bedzie. Jezu Nazarański, królu żydowski, zmiłuj sie nad nami...- powiedziała żona.
-Dzie gwiazda, toż do Bożego Narodzenia jeszcze w ch.. czasu! To musi te, kosmity, co to ich Foks Molder i Skali w amerykańskim serialu tropili. I nie wytropili. A one tera u nas so. Lepiej nosa nie wyściubiać z chaty,. Djabeł wie, co one mogo zrobić. Jeszcze porwo, do rakiety wsadzo i bedo eksperymenty robić, badać, rurki, kamery w d... człowiekowi pchać. I tak filujem zza szyby.
Aż tu przychodzi jeden, wielkogłowy w garniturze. Przez ściane, panie, mnie przelaz! Jak duch!
Przeżegnalim się ze ślubną. A ten cudak na kolana przede mno pada i zaczyna zawodzić.
Coś szewrgocze po niemiecku, czy murzyńsku, zrozumieć nie szło.
-Ja po norwesku, czy bałkańsku nie rozumiem!
Wreszcie jakoś się przełączył na polski. I dziękuje mi, jako mesjaszowi, za kalesony.
Zbaraniał żem do reszty. O co mu idzie?
A ten, że przybywa z planety, na której kiedyś też żyli normalni ludzie, ale na skutek grzebania się uczonych w genach wszystkie stali się pedantami.
-Spier... -mówię- pókim dobry. Takiego świństwa nie było w moim domu i nie będzie, pókim żyję. Sobie włóż kamerkę w d... jak tak lubisz, zarazo.
To on gada, że to nie tak, że miał na myśli, że wszystkie stali się chorobliwie, do bólu porządnickie.
Latajo, latajo, jako ratownicy gatunku, co by znaleść jakoś ostoje syfu, dezynwoltu... jakoś tak rzekł, że nie pomne.Całego kosmosa zjeździli i dopiero tu odkryli piękny, tak im potrzebny brud. I znowu zaczął mi dziękować za kalesony. Bo że niby mam tak uroczo porwane, a u niego nikt nie mógby takich nosić, bo majo ograniczenia psychiczne nakazujące schludny strój. Że tam bez garnitura ludziska czujo sie po prostu chore. I że moja chałupa jest najpiękniejszą świątynią.
Najbardziej spodobała mu się wypalona dziura na fotelu, niedojedzony chleb na stole i puste puszki po piwie, co w kącie leżo już z pół roku. Zaraz zleźli sie inne wielkogłowe cudaki. Pokłony bili na mój widok, jakby Pana Jezusa obaczyli.
Trzydzieści dni siedzieli, pieniądze mi na wódke drukowali na takiej małej maszynce.
Tylko żebym pił i nie przestawał. I broń boże się nie mył.Im dłużej chlałem, tym bardziej mnie wielbili. Zarosłem, począłem śmierdzieć potem. A oni jak w obrazek gały wlepiali. Że jestem cudem, antyideałem, najdoskonalszą niedoskonałością.
Gdy dzieś tak po dwóch tygodniach ciągu rzygło mi się w kącie, jajogłowce rozpłakali sie ze wzruszenia. ,,Nie jesteśmy godni twych gumofilców całować"- wołali.
Życie jak w Madrycie, panie. Pijesz ile chcesz, palisz ile chcesz, pierdzisz, smarkasz w rękaw, a te cię jak cara traktujo.
No, ale jak to się mówi, nic nie trwa wiecznie.Połączyli się z innym statkiem, co do Warszawy poleciał. Tamta załoga znalazła jeszcze bardziej mesjaszowatego mesjasza.Podobno jakiś bezdomny na Centralnym się zeszczał i zes.ał. Dwa kosmity z ekstazy mało ducha nie wyzionęły.I polecieli, kuźwa. Nawet kielonka nie zostawili, nawet jednej stówy. Że o maszynce do drukowani kasy nie wspomnę.
Ponoć mają zabrać tamtego do siebie. Bedzie im radzić, jak być prawilnym menelem.
Niby nie szkoda mnie, panie, ale... taka żałość bierze.Przecież mnie niewiele brakuje, też mógłbym lać w gacie. Wystarczyło poprosić.