4 march 2017
4 march 2017, saturday ( Nienapisane )
Często przychodzą mi do głowy pomysły tak głupie, tak monstrualnie idiotyczne, że zaczynam powątpiewać w swoje zdrowie psychiczne. Nigdy nie realizuję tych ,,piekielnych" pomysłów. Nie powstanie więc opowiadanie o młodym adepcie sztuki kulinarnej, który zgłosił się do programu typu Master Chef (czy jak to tam się nazywa, nie wiem, nie oglądam telewizji).
Nasz młodzian dostał się do finału finałów ,,załapał:" do pierwszej trójki. Dzień przed nagraniem finalnych zmagań o grubą kasę i tytuł- dajmy na to Uberkucharza- z ogromnego stresu zachlało się naszemu bohaterowi koszmarnie. W nocy były ,,poprawiny".
Na nagranie odcinka na żywo nasz kuchcik stawił się na potwornym, kacu. Kacu niemożliwym do wyobrażenia.
Dziesiątki świateł rażących z góry obolałą łepetynę, publika wpatrująca sępim wzrokiem, podobnie arcysurowe jury czekające na najmniejsze potkniecie zawodników złożyły się na kaco- nerwobóle żołądka.
Zimny pot oblał kucharzyka, gdy dowiedział się, ze ma przygotować jajecznicę po węgiersko- neapolitańsku (lub jakąś inną absurdalną potrawę, rzecz do domyślenia).
Kamera! Akcja!
Poci się, poci nasz biedny, półżywy ze zdenerwowania i kac kuchcik, łapy mu się trzęsą jak w delirce. I nagle następuje katastrofa. Rzyg nerwowy! Z buzi chlusta gorąca, nie pachnąca najlepiej piana śliny i ledwie strawionej gorzały.
Jury łapie się za mordy z obrzydzenia, publiczność wydaje z siebie przeciągłe ,,oooohhhh"...
Co robi nasz kuchcik? Żeby ratować sytuację (a może stres już całkiem odebrał mu rozum?) ... miesza jajecznicę po węgro- neapolitańsku, soli, doprawia, dosmacza. Jedna baba z żiri patrzy ze zmarszczonymi brwiami.
Koniec! czas przygotowania potraw minął!- obwieszcza prowadzący.
Kucharzyk ociera spocone czoło i grzecznie siada czekając na werdykt. Odzywa sie babsztyl:
-Chyba nie myślisz, że będziemy TO jeść?
Kuchcik z prowadzącym wyjaśniają, że regulamin programu nie przewiduje możliwości odstąpienia któregokolwiek z jurorów od degustacji potraw. Rozpętuje się piekło, baba i jeszcze paru gości krzyczą że to skandal, że nie będą, że sam sobie jedz ,,pawia"!
Publika wyje ze śmiechu, niektórzy podejrzewają, że cała sytuacja jest wyreżyserowana. Prowadzący sam nie wie co robić, przez słuchawkę dostaje rady z reżyserki, by kontynuować program.
-W razie nieocenienia przygotowanego dania uczestnik pominięty wygrywa walkowerem!- oznajmia w końcu.
Na to jeden gruby buc z jury oraz pozostali zawodnicy wpadają we wściekłość. Jak to? Ma wygrać ta świnia, ten obleśny pijak? My się staraliśmy, a on narzygał, zrozumcie- NA- RZY- GAŁ w danie i ma zdobyć główną nagrodę?
Arcyzdenerwowana baba wychodzi ze studia.
-Dawać tę jajecznicę- ryczy wściekły grubas. Dostaje talerzyk z małą porcją. Bierze trochę na widelec, udaje, że je, po czym ogłasza
-ZERO PUNKTÓW!
Zdziwieni jego determinacją pozostali jurorzy robią podobnie, żaden rzecz jasna nie próbuje jaka w smaku jest jajecznica z ,,haftem".
Otrzymawszy okrągłe zero punktów od wszystkich pozostałych na sali członków komisji i - walkowerem- po maksymalne dziesięć od trzech pań, które wyszły nasz kuchcik zajmuje trzecie miejsce. W nagrodę otrzymuje sprzęt kuchenny, jakieś zajebiście drogie roboty, malaksery, zmywarki, itd.
Gdy jest to ogłoszone widownia burzy się, wygwizduje głównego bohatera opowiadania.
Na drugi dzień wszystkie tabloidy na pierwszych stronach krzyczą ,,Sensacja! Nagroda za wymiociny!"
Kucharzyk staje się antybohaterem mass-mediów, jego sprawa zapisuje się na trwałe w annałach światowych shows kulinarnych. ,,Rzygacz" udziela nawet wywiadów zagranicznym brukowcom, po czym... usiłuje założyć knajpę. ,,Jadąc" na swojej niesławie próbuje otworzyć lokal pod nazwą ,,U Pawia".
Nie dostaje jednak zgody sanepidu, który obawiając się powtórzenia sytuacji ze studia zwiera szeregi i uniemożliwia to bezustannymi kontrolami i wziętymi z sufitu wymaganiami odnośnie higieny.
************
Wśród dziesiątek opowiadań, których nigdy nie spiszę znajduje się też historia pani Ewy. Czterdziestokilkulatka ma bardzo, ale to bardzo niegrzeczną córeczkę. Dziesięcioletni diabeł wcielony, demonica gówniarska, mały szatan, Belzebubcia. Dzieciak jest wielką fanką sagi o Harrym Potterze, w zasadzie tylko to w życiu czytała. Książki pani Rowling są jedynym słowem pisanym, z jakim miała styczność.
Pewnego dnia pani Ewa dowiaduje się, że mało czasu zostało jej na tym łez padole. Bardzo zaawansowany rak trzustki. Wyrok śmierci.
Chcąc zrobić ostatnią w życiu dobrą rzecz, poskromić złośnice, umawia się z mężem na strollowanie córki. Odmówiwszy i tak zapewne nieskutecznej terapii, naszprycowana końską dawką środków przeciwbólowych kobieta daje potężny ochrzan córze, z błahego powodu opieprza ją.
Dziewojka, prócz suk, szmat i kurw raczy matkę słynnym potterowskim ,,avada kedvra". Usłyszawszy to Ewa udaje, że mdleje. Zostaje zabrana do szpitala, gdzie wkrótce umiera. Ojciec, wypełniając ostatnią wolę zmarłej o jej śmierć oskarża gówniarę. Codziennie czyni jej wyrzuty:
,,To przez ciebie mama umarła, zabiłaś ją niewybaczalnym zaklęciem!".
Fortel przynosi skutek odwrotny od zamierzonego, po początkowym szoku, depresji i poczuciu winy, dziewczyna staje się jeszcze bardziej bezczelna i nieposłuszna. Jakby uznała, że popełniając najgorszy czyn, matkobójstwo jest już stracona dla świata, nic jej nie uratuje przed piekłem, może robić co zechce, zmienić się w prawdziwego diabła.
Załamany rodzic szybko wyjawia prawdę, nawet błaga córkę o wybaczenie. Próbuje przemówić jej do rozumu, że przecież słowa nie mają magicznej mocy, to tylko książka.
Na nic to, mała pogrąża się w chamstwie, pije i pali, na terenie opuszczonej zajezdni tramwajowej traci dziewictwo z dwoma chłopcami z zawodówki. Za tanie wino.
Szybko trafia do poprawczaka. W wieku trzynastu lat rodzi pierwsze dziecko, Zuzię, która umiera po kilku tygodniach. W prowadzonym pamiętniku laska ciągle wraca do ,,nieumyślnego spowodowania śmierci" matki.
Mając lat siedemnaście wiąże się z dość zamożnym facetem. Jest już wytrawną oszustką, obrabia kolesia, kradnie mu karty kredytowe i ,,czyści" konto.
Przyjaciele spod ciemnej gwiazdy wyrabiają wyrabiają jej fałszywe dokumenty i wyjeżdża za granicę.
W Wielkiej Brytanii zostaje zatrzymana za włamanie i usiłowanie zabójstwa J. K. Rowling, którą oskarża o zmarnowanie życia.
,,Ona tak jakby dała mi do ręki odbezpieczoną broń. Nie wiedziałam, że wypali"- tłumaczy się w sądzie nasza bohaterka. Zostaje uznana za niepoczytalną, jej sprawa odbija się szerokim echem na całym świecie.
Wezwany do sądu ojciec ze strachu przed wyrokiem za współudział wypiera się, by w jakikolwiek sposób próbował stosować psychomanipulacje. względem córy.
Opowiadanie skończyłoby się obrazkiem: kompletnie szalona kobieta w średnim wieku siedzi w psychiatryku i powtarza: ,,avada kedavra, avada kedavra"...
***
Wśród pomysłów na opowiadania, które nigdy nie doczekają się realizacji znalazła się też obsceniczna historia profesora (docenta, doktora- mało ważne). Po skandalu, jaki wywołało pewne opowiadaneczko uznałem, że więcej nie będę gorszyć nikogo, robić se ,,podpadziochę". Ale do rzeczy. Pewien profesor (docent, doktor) był fetyszystą. Szalenie podniecały go grube i śmierdzące baby. Otyłe, niedomyte niewiasty. Jak najbrudniejsze. Pech chciał, że jego żona była totalnym przeciwieństwem zasyfiałej ,,Wenus z Willendorfu"- kobietą szczupłą, czystą i schludną.
Zadbana i elegancka pani doktorowa kategorycznie odmawiała prośbom męża o niemycie się. Pozostawała głucha na jego jęki, nawet próby przekupstwa. Gdy nieszczęsny zboczek żegnał się z marzeniami o wyśnionej partnerce, niczym gwiazdka z nieba spadła na niego... Bronka. Wracając z uniwersytetu, w płaszczu, kapeluszu i z teczuszką pod pachą nasz bohater zauważył dwoje kompletnie pijanych meneli. Samca i samicę.
Gruba jak armata, ledwie trzymająca się ławki baba drzemała znużona prytą. Jej kompan, zapewne jak to oni mówią ,,konkubin"zostawił duszkę, oblubienicę swą i poszedł do supermarketu po więcej dobrego.
Profesorek, choć serce omal nie wyskoczyło mu z piersi ze strachu, postanowił wykorzystać okazję.
Zdjął brudne plugawością wszelaką odzienie pijaczki i podniecony jak cholera zabrał się za lizanko. Nagle otrzymał potężnego kopniaka w plecy.
To partner korpulentnej krasawicy wrócił z siatką jaboli.
-Odpierdol się od niej- wrzasnął, a z ust wytrysnęły gejzery siarkowodoru.
Opowiadanie kończyłoby się sceną bójki pomiędzy profesorkiem, który postawił dotychczasowe życie na szali, a ,,konkubinem" matrony.
Nie opiszę również historii miliardera, który to zwariował po śmierci ukochanej... kozy. Hinduski syn radży, maharadży, lub kogoś podobnego załamał się kompletnie, gdy zdechła jego pupilka. Oddalił się od żony, stracił zainteresowanie sprawami swej firmy. Nakazał wypchać kozę i całe dnie spędzał w mauzoleum przy jej truchle.
Polska Matka Boska Częstochowska (swoją drogą- bardzo brzydki, wręcz kuriozalny obraz) ma kilka sukien. Marysię- modnisię równie sukienkowi przystrajają w bogato zdobione ,,szaty".
Nasz młody krezus wpadł na podobny pomysł, codziennie przyodziewał kozią padlinę w inną, wysadzaną złotem i drogimi kamieniami kapotę. Historia kończyłaby się nieszczęśliwie- zaślepiony ,,miłością" zoofilsko- nekrofilską młodzian trafia w końcu do psychiatryka na wiele lat. W tym czasie zapomniana mumia jego ,,wybranki" zostaje poważnie pogryziona przez mola, jak to onegdaj miało miejsce ze ścirwem Kasztanki Piłsudskiego.
Zobaczywszy to, świeżo wypuszczony na przepustkę amator zwierzęcych zwłok popełnia samobójstwo przez powieszenie. W testamencie- liście pożegnalnym nakazuje rodzinie, by jego ciało zostało skremowane na stosie wraz ze szczątkami kozy. Ci- chcąc nie chcąc- spełniają jego ostatnią wolę. (W tekście znalazłaby się zabawna scenka:trwa w najlepsze wielodniowe weselicho głównego bohatera. Nagle przychodzi jeden ze sług i z grobową mina obwieszcza, że nie żyje. Nieszczęśnik zrywa się od stołu i biegnie do obory- pałacu. Na wyścielonej słomą marmurowej posadzce obejmuje ciało swej jedynej miłości i zanosi się spazmatycznym płaczem. Otoczenie stara się go uspokoić, lecz bez skutku. Pan młody, zdruzgotany i zrozpaczony więcej nie pojawia się na uroczystości, nawet nie konsumuje małżeństwa. Śmierć kozy kładzie się cieniem na reszcie jego życia, właściwie- kończy je.)
*****************
Do rzesz nienapisanych opowiadań, tekstów, których z różnych powodów nie stworzę należy dodać historię facecika, który wygrał 5 mln w Lotto. Postanowił on zażartować z kolegów, wystrychnąć ich na dudka. Wynajął kię ceed, zlecił obklejenie jej niebieską folią, by przypominała radiowóz.Wynajął prostytutkę i przebrał ją w mundur policjopodobny. Po czym wziął paru kolegów na wypad do baru, rzekomoć miał postawić kolejkę, bo wygrał 500 zł.
Pani przebieraniec, przebierańczyni zaczaiła się w krzakach.
Kontrola drogowa, dziwa macha lizakiem.
-Zobaczcie, jak powiem ,,rachu ciachu" - policjantka zrobi mi lodzika.
-Co ty pier...
-Nie wierzysz mi? To patrz!
Koleś wysiadł, na umówione hasło córa Koryntu zrobiła fellatio.
Kumple oniemieli. Każdy po wypowiedzeniu formułki również został ,,obsłużony".
Następna scena: pijane towarzystwo wraca autem z baru.
Zatrzymuje ich PRAWDZIWA para policjantów. Zanim gostek zdążył poinformować, że to był żart, jego kumple wysiedli z auta i krzycząc rachu ciachu kazali się zaspokoić oralnie. Funkcjonariuszka oniemiała. Chwilę później jej zdziwienie zmieniło się w złość. Panowie nie ustępowali, twardo domagali się possania.
Kolejna scena: kumple z zakrwawionymi nosami, w podartych ubraniach siedzą w ,,suce".