14 february 2017
Coś próbuje uciec (cz.V)
VIII.
-Widziałaś?!- podtykam Kendis błyskotkę pod nos. Lśniący, złoty heksagram z fikuśnie poskręcanymi cyframi 7 i 0 z rubinu, lub po prostu czerwonego, twardego szkła. W zerze miniaturka Budynku, prawdopodobnie wykonana z bursztynu. Dziwny medal, na rzemyku, jak tandetny, odpustowy wisiorek. Misterna atrapa, kunsztowne barachło. Barachełko. Powód do dumy. Wszystko tu musi być jakby z innego świata, powalone na maksa.
-Ładne, ładne. Tato miał taki sam, tylko z okazji pięćdziesięciolecia. Włożyliśmy mu do trumny.
-Jezu, jesteś dziś nie do życia. Nie martw się, to nic takiego. Normalna mutacja. Wiele kobiet miało.
-Zobacz. Jakby było mało nieszczęść...
-Mają ze czterdzieści stopni! Weź wolne, połóż się.
-Sam się kładź. Bierzesz, bierzesz zwolnienia, a potem dowiadujesz się, że Urząd świetnie radzi sobie gdy jesteś na wiecznym L4, twoje miejsce zajmuje jakaś siksa. Już taka Dulanowska chorowała. I co? Wypieprzyli, jeszcze w wypowiedzeniu nazwali hipchondryczką z zaburzeniami emocjonalnymi. A, Florek- słyszałeś o katastrofie? Następna koło ciebie.
-Co, znowu sterowiec?
-Dziadek od katedry zginął. Zawaliła się północna ściana, zobacz.
Kedndis odwraca monitor w moją stronę. Stronka TVN 24. Mrużę oczy i czytam pstrokate ,,Z OSTATNIEJ CHWILI!". Pod oczojebnymi bukwami- filmik.
-Powiększ trochę. I głośniej.
Moja ulica upstrzona czerwonymi i pomarańczowymi mundurami, zalana feerią migoczących barw. Wyją syreny, strażacy odpychają gapiów. Krzyki, przekleństwa, biegający dziennikarze. Uczta padlinożerców. Jeszcze nie ostygły dobrze trupy z Hildermanna, a tu znowu taka sensacja!
Zbliżenie na ruinę. Świątynia- samoróbka wygląda, jakby ostrzelał i przejechał ją czołg. Budowana z najfatalniejszych materiałów złożyła się jak domek z kart. Jedno wielkie gruzowisko. Dach zapadł się, ściana z cegły dziurawki, starych pustaków i szmat przewróciła się na pobliski parking. Smart, jakaś terenówka i suzuki ignis spłaszczone na amen. Dobrze tak właścicielom, po cholerę zostawiali auta? Na kilometr było widać czym to grozi. Na ich miejscu chyba wnosiłbym samochód na klatkę. W okolicznych blokach wypadły szyby. Wyobrażam sobie, jaki musiał być huk.
Posąg z papier -mâché, karłowaty święty Cyryl został zdekapitowany, runął z drewnianego cokołu. Leży teraz biedulka jak ścierwo zmokłej kury.
Ludzie jakby zrobieni z pyłu, humanoidalne roztocza.
Trwa akcja ratunkowa, wiadomo na pewno, że nie żyje główny budowniczy- Don Crismo. Trzech członków jego ekipy uważa sie za zaginionych.
-Jeszcze dziś go widziałem... Ze dwie godziny potem- nie ma człowieka...
-Czarna dziura, tyle zostaje z marzeń.
-Skończ, kurde! Uparłaś się, żeby mi popsuć dzień. Masz PMS?
-Sres. Źle się czuję.
- Nie dalej jak wczoraj pan Edek, czyli Don Crismo gadał o liszajach obrastających świat realny. I proszę- wyskoczyły ci... Miał chłopina dar przewidywania.
-Spier...
-Ty, Flo- cho no.
Piter zawsze miał sposób bycia żula. Te jego ,,cho no", obczaj, dupencje i inne wyszukane słowa... Sam nie wyrażam się jak Mickiewicz, który połknął Słowackiego, ale bez przesady, pracuję przecież w ...
-Chwal się. Ile będziesz wyciągał? Dwa?
-Oj tam, trochę więcej. Wpadnij z Kaśką gdzieś tak koło piątej.
-Trzy? Nie pierdol, że podwoił ci pensję.
-Posiedmiorzył. Za dniówkę wykupię całą tę budę. Zobaczysz, będzie tu smażalnia, albo pub.
-A ty na zmywaku.
-Niedoczekanie. Ankę powiadom, coś nie mogę się dodzwonić.
IX.
-Świr stawiający katedrę to też ja, Ed O'Chane. Jak widzicie- mam wiele odmian, ras, gatunków. Bywam nietrwały, łamię się, rozpadam.
Bywam monolitem, betonową bryłą.
Chcecie? Opowiem wam bajkę. Okej, niech wam będzie- przypowieść. Zamknąć się i słuchać!
Trzystu braci poszło do czarnego boru. Tak, trzystu, cała gromada, tłum, ludzkie stado. Nie bali się. Byli przywiązani wstążką, jeden do drugiego. Co z tego, że to durna historyjka? Jeszcze raz mi przerwiesz...
Idą tak, idą, sami nie bardzo wiedzą dokąd. Po jakimś czasie spostrzegają, że jednego brak. Wstążka urwana, ślady krwi świadczą, że coś pożarło zaginionego. Wilk, niedźwiedź, może wściekły jeleń. Mało ważne. Wracają do wioski udając zmarłego. Nie są do siebie podobni, każdy ma innego ojca, są wśród nich Murzyni, Chińczycy, Mongołowie, kaleki, upośledzeni, jednak udaje im się przekonać wszystkich, że stanowią jedną osobę. Mówią chórem, najprostsze nawet czynności robią wspólnie. Smok o dwustu dziewięćdziesięciu dziewięciu językach, lasie rąk, nóg w oczach innych ludzi jest... nazwijmy go Florkiem.
Pewnej nocy, leżąc przed chatą (nie mieścili się w środku) rozwiązują supły. Z wstążki robią kukłę, ubierają w stare spodnie, serdak.
Powstaje strach na wróble, człekokszałtny gałgan mający uosabiać zmarłego.
Podpalają manekina. Zbiegają się przerażeni wieśniacy. Wrzask, lament, żałoba. Zdruzgotana matka dzieli popiół na trzysta części i grzebie w trzystu płytkich grobach. Nie widzi pozostałych przy życiu braci. Ci odchodzą w głąb czarnego boru.
Znów zginie jeden. Historia będzie się powtarzać, aż umrze każdy z nich. Domyśl się, dziewczynko, jakie przesłanie ma ta historia.
Dośpiewaj sobie morał, chłopczyku. To proste. Odpowiedź to lalka z kokardką na szyi.
X.
W kabinie pracuje nas trzech: ja, Bogdan, jeszcze gorsza safanduła i Piter ,,GEJbriel" -dominujący samiec.
Jeden alfa i dwie pierdoły omega. Często musimy znosić docinki ze strony chama. Jest odporny na odzywki, gdy parę razy, doprowadzony do granic wytrzymałości puściłem wiąchę ,,pedałów", ,,ciot" i ,,lachociągów" -spłynęło to po nim. Nie obraził się. Co za bezczelna, pasywna parówa.
Podjarany Bog prosi, bym pokazał odznaczenie. Przejął się, jakby sam dostał. Sięgam do kieszeni. I wtedy świat zamiera. Przypadkowo wcisnął się STOP. Nieruchomiejemy, komputery się wyłączają. Nawet wszechobecne światło przygasa. Nie wiem co się dzieje, nerwowo wciągam powietrze. Dużo chłodniejsze, niż zazwyczaj. Wielki piekarnik stygnie.
Medal wypada z kompletnie sztywnej dłoni. Nawet nie próbuję go złapać, jestem jak sparaliżowany.
Brzdęk! Sześć rogów wbija się w szklaną posadzkę. Ta pęka. Trzęsienie ziemi! Cały Budynek się tłucze. Siateczka rys na ścianach i suficie. Potem rozpadliny, rozstępuje się kryształowa ziemia. Ostre odłamki sypią się na głowy przerażonych członków Zarządu, przecinają im gardła.
Odcięcie zasilania. Zdycha blask. Śmierć jarzeniówek. Wszędzie leżą poszatkowane zwłoki. Urząd zmienił się w hałdę rozbitych flaszek.
-No podasz, czy nie? Będziemy tak stali do wieczora, jak debile?
-Sorry, zamyśliłem się. Ty wiesz... jakbym szedł przed siebie, niósł worek z myślami. I nagle potknął się.
-Ładna broszka. Trochę damska, ale co tam... Pasuje ci do garnituru.
-Wal się. Tobie nie przyznają, nawet żebyś błagał.
-Zobaczysz jeszcze, na osiemdziesięciolecie szef mi na klęczkach będzie wręczać.
-Dostaniesz. Na twoje osiemdziesięciolecie, za pół wieku. Kroplówkę, kuźwa. Zmówiliście się z Kendis, by mi zarzygać, obrzydzić dzień? Kumple od siedmiu...
-A nie pokazywała? Jest nie w sosie, bo...niech sama ci powie.
-Guzki? Nic poważnego.