Prose

Florian Konrad


older other prose newer

17 february 2017

Dawnorodek (cz.III)

VI.
Przez dwa kolejne tygodni oczyszczałam się ze skrzepów. Florciu zdawał się odzyskiwać równowagę, wracać do życia. Kochaliśmy się jak dawniej, Znikły między nami jakiekolwiek granice. Kochany ćpun mówił, że jestem jego małym aniołeczkiem. W internecie znalazł nazwę choroby, na którą być może cierpię- cherubinkowość. W Wikipedii było napisane, że cechuje się ona ,,rozdęciem i zniekształceniem twarzoczaszki w obrębie żuchwy i szczęki". Wszystko by się zgadzało, jednak nadal nie chcę do siebie dopuścić myśli, że jestem obarczona defektem genetycznym, brzemieniem, którego nie sposób zrzucić. Wolę okłamywać się, że moja brzydota jest ,,wypadkiem przy pracy" ślepego losu. Matka Natura miała zły dzień, niewidzialny muzyk zagrał fałszywą nutę. Źle nastrojone skrzypce i jeb! Do końca życia będę napiętnowana gębą niedorozwiniętego spaślaka. 
 
VII.
 Arteterapia. Mój facet wsiąkł w sztukę. Za ostatnie grosze kupił i przytargał do domu blejtramy, płótna, sztalugi, farby, pędzle, jakieś cholerne terpentyny, rozpuszczalniki, bejce, smary, oleje, pokosty i inne mazidła. Każdego dnia po obejrzeniu Miliarda w rozumie (rytuał!) zamykał się w pokoju i paćkał, bryzgał, gryzmolił. Codziennie tworzył autoportret. Przynajmniej tak twierdził, gdyż ,,cosie" nie przypominały go nawet w ogólnych zarysach. Flor rozwiewający się podczas burzy na podwodnej planecie, pożerany przez człekopodobne wodorosty, mój mąż z głową mrówkojada, albo odnóżami pająka, rozdzierający koszulę podczas Bitwy pod Grunwaldem, nakręcający sflaczały zegar i drący japę na moście, gdyż w Guernice wybuchł pożar. Lampiony puszczane w ciemną toń na słomkowych łódeczkach, kołowrotki do przędzenia ludzkich włosów (jakkolwiek głupio brzmi opis- ten obraz był po prostu ładny), czarnobylski reaktor opleciony przez ośmiornicę w tiarze, kruki wydziobujące oczy parlamentarzystom na sali posiedzeń Sejmu... Śmiem twierdzić, że Flor był obdarzony wyjątkowym, groteskowo- surrealistycznym talentem. I nie wziął się z on narkotyków, lecz drzemał w nim od zawsze. Zła, dysharmoniczna natura, bordowy garnitur podszyty lodowatym, północnym wiatrem, kłótnia z samym sobą o nieistniejące rzeczy, wbijanie demonom zapałek w oczodoły. 
Chwile spędzone nad obrazami były niczym ucieczka do wnętrza, na wyspę bajek. Czaszka Flo otwierała się i świetlista breja zalewała dom. 
Z introwertycznych eskapad mężulek przywoził cierpkie owoce, strzałki piorunowe, różyczki z piasku, wiadra gliny i antyczne posągi
z odłamanymi kończynami. Wyrzucał potem całe to barachło do śmieci, przysypywał popiołem. 
 
VIII.
W ostatnim, najmroczniejszym okresie życia świętej pamięci Florian miał ogromne ambicje pisarskie. Marzyło mu się zostanie co najmniej noblistą, najbardziej utytułowanym powieściotwórcą i poetą w dziejach. Ba- we Wszechświecie! Była w tym niezamierzona groteskowość, nawet zgrywanie zblazowanego potwora wychodziło mu dość słabo. Wrodzona dobroć skutecznie uniemożliwiała przeistoczenie się w zepsutego zmanierowańca. 
Dużo pisał, przeważnie po nocach. Znęcał się nad zeszytami, łamał dziesiątki piór i długopisów żelowych. Akt twórczy był sadystycznym gwałtem, chłostą wymierzoną sobie przez mnicha, który zgrzeszył nieprzyzwoitą myślą. Orgiastyczna rozkosz z zatruwania studni, czerpanie spaczonej satysfakcji z obserwowania, jak spragnieni wędrowcy umierają w męczarniach. Prowokowanie konwulsji, zmuszanie się do tańczenia taranteli. Z oczywistego powodu prawie nic z psychopatycznej twórczości się nie zachowało. Ani książka, którą w twórczym amoku napisał w pięciu grubych notesach w ciągu zaledwie jednego dnia, ani osobiste, dedykowane dla mnie wiersze. Diabli wzięli poemat science fiction- parodię całego nurtu fantastyki naukowej, zbiorek melancholijnie- wspominkowych opowiadań o dzieciństwie, obszerny zbiór paszkwili na wymyślonych ludzi. Ocalał jedynie osobisty dziennik, który Flo dał mi trzy dni przed śmiercią i kazał schować najgłebiej jak się da. Najlepiej zamurować w ścianie, pod podłogą, albo włożyć do wielkiego weka i zakopać w sadku. Miałam zrobić z tym cokolwiek, tylko absolutnie NIE czytać. Ta specyficzna, literacka kapsuła czasu było niczym całe muzeum spisane na kartkach. Mąż wywewnętrzniał się, przed ,,brulionem AS TO, 96 kartek laminowanym" był bardziej szczery, niż w relacjach ze mną. Niż z kimkolwiek. Cóż za ironia- tak pragnął być zauważony, wysłuchany, a za niemego spowiednika obrał wymięte kajecidło z czarnym psem na okładce. 
 
IX.
(20.06. 201Xr. , przed północą)
Jestem typem człowieka, który nie mógłby żyć w seksmisyjnym świecie bez kobiet. Nie wyobrażam sobie ich braku, wyjałowienia rzeczywistości, dekapitacji rodzaju ludzkiego. Trafiwszy na bezludną wyspę jak Robinson Crusoe po tygodniu splótłbym z lian pętlę i skrócił swe męczarnie.
Pozbawienie kontaktu z jakąkolwiek przedstawicielką płci przeciwnej byłoby horrorem. Odkąd mam swoje pyzate putto nie powinienem oglądać się za innymi laskami, fantazjować o nich. Jednak to awykonalne, natura ciągnie starego basiora do lasu. Mam olbrzymie, średnio dające się okiełznać libido. Cud boski, że trafiła mi się laska równie lubiąca zabawę w te klocki. W planach mam przećwiczenie większości pozycji z Kamasutry. Na bazarze kupiłem nawet kieszonkowe wydanko, co prawda w języku ugrofińskim, czy suahili, ale co najważniejsze- są rysunki. Oczywiście nie będzie żadnych wygibasów mogących skutkować urazem- w grę wchodzą tylko te pozycje, na które pozwala ciałko cherubinki. 
  Mimo, iż jestem w związku z najpiękniejszą dziewczyną świata- zaczynam się nudzić. Ciągle mi mało nowych wrażeń, osób. Trzy miesiące monogamii są okropną stagnacją. Postanowiłem skończyć z onanizmem i oglądaniem pornosów. Zmieniam się w prawiczka- eremitę. To trudny, wręcz niemożliwy do zaspokojenia głód. Pragnę żyć w kalejdoskopie rąk, nóg, twarzy. Chodzi za mną absurdalna myśli o zostaniu stwórcą. Codziennie nowa laska, inna wersja mojej puszystej ukochanej. Mulatki, szatynki, Meksykanki. Sklejam, zgrzewam je w wyobraźni, klonuję. Rozkładam kukiełki na czynniki pierwsze. Hybrydki są nietrwałe, żyją zaledwie parę godzin. Niektóre tuż po seksie zmieniają się w gorące obłoki, parzącą mgiełkę. 
Karmię się mitomańskimi idiotyzmami, przedkładam życie duchowe nad to prawdziwe. Chyba zaniedbuję Aniołka.  
Na jawie słaby ze mnie partner, tragicznie nieodpowiedzialny. Jeszcze gorszy podrywacz. Byłem w związku tylko z trzema kobietami. 
Każdą ,,zajeździłem". Rzucały molestanta, wiecznie napalonego satyra, maniaka chuci. Doszło nawet do tego, że byłem zmuszony dawać ogłoszonka w internecie. Interwencja samego Boga sprawiła, że poznałem obecną partnerkę. Inaczej tego się nie da wytłumaczyć. 
Mam, czego chciałem- śliczną narzeczoną. Czemu marzę o ,,skoku w bok"?


(21.06. 201Xr. , poranek)
Parę ostatnich godzin bawiłem się w seans spirytystyczny. Z przeszłości wywoływałem ducha Patrycji. Rzecz jasna piszę to czysto metaforycznie, oryginał, pierwszy i właściwy egzemplarz żyje. Gdzieś tam. Dodałbym ,,długo i szczęśliwie", ale nie mogę z tej racji, iż kompletnie nic nie wiem o obecnych losach. Kontakt urwał się wraz z zakończeniem nauki. Może wyszła za mąż, właśnie rodzi piąte dziecko, a może jest stanu wolnego, jak (na razie) ja? Prawdę mówiąc mało mnie to obchodzi, pewnie zestarzała się, ma rozstępy i cellulit. W porównaniu z drugą wersją, zakonserwowaną we wspomnieniach przypomina zombie. Nie otwierać tej trumny!
Tak więc mamy Pyśkę taką, jaka uchowała się w pamięci- szczupluteńką, niziutką, o chorobliwie białej cerze upstrzonej piegami. Pysię o marchewkowych włosach, z wystającymi, ,,wilczymi" kłami, lekko sepleniącą.
Chodziliśmy do jednej klasy, jednak wówczas mi się nie podobałaś. Bezoki głupiec! Czemu nie próbowałem choćby się umówić?!
Wiesz, moja wiewióreczko- im większy dystans czasu nas dzieli, tym bardziej zakochuję się w twoim cieniu. Mieszkamy w odległych galaktykach, mimo to zjawiasz się na każde zawołanie. Jesteś plastyczna, masz ciało z niezastygłej farby. Picasso i panna z Avinionu.
Przerabiam cię, kubizmuję. Rozcinam język o ostrą krawędź policzka, całuję drugą waginę. Jesteś kostką Rubika, której nie da się ułożyć bez utraty palców, poszatkowania dłoni.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1