23 february 2017
Hejtpitafium (cz. II)
III.
Przestaje padać. Wreszcie Hempalin, znajome, rodzinne strony. Skręcam na przysklepowy parking. Buda jak za dawnych czasów- w katastrofalnym stanie wizualnym. W zasadzie wypadałoby zrzucić eternit i nakryć ją omszałą słomą, by dopełnić obrazu nędzy i rozpaczy.
Kretyński, wypłowiały szyld ,,Artykuły spożywczo- przemysłowe". Czyli- co? Bułki w płynie do mycia naczyń? Majonez chlorowany, do czyszczenia ubikacji?
Pod okapem koczuje kilku przetłuszczonych pijaczków. Też są spożywczo- przemysłowi, na ich wyświechtanych kapotach tyle samo resztek żarcia, co smaru. Złota proporcja.
W zasadzie czym ja się różnię od tych Rudolfów Czerwononosych? Poza miejscem zamieszkania- prawie niczym. Dostałem tak wiele sygnałów, że mam problem z alkoholem, że tylko debil by nie zrozumiał. Mimo to brnę w ślepą uliczkę, zasłaniam się kolesiami The Rolling Stones, Panasewiczem, nawet Petem Dohertym. Oni mogą- to ja też! Da się pić przez całe lata i wieść zajebiste życie. W końcu to moja (poza pisaniem) największa pasja. Permanentnie nie mam pieniędzy, jachtu, ferrari, ani nawet mercedesa ,,okularnika", jeżdżę przechodzoną, budzącą politowanie ładziną, nie zbieram znaczków, długopisów, ani etykiet zapałczanych, nie maluję, nie rzeźbię. W życiu nie wyjechałem za granicę. To ma być szczęście? Chyba w wersji skompresowanej. Radość więźnia z otrzymania dwudniowej przepustki, muchy w butelce po piwie, która syci się ostatnią, zwietrzała kroplą. Prawdziwy świat jest za ścianą, słyszę, właśnie trwa impreza. Roześmiane głosy, strzelające korki od szampana. A ja ciągle przed telewizorem, w podkoszulku żrę konserwę mięsno- tłuszczową.
Dlatego rozweselam się, jak umiem. Czyli w jedyny znany i wypróbowany sposób.
Czy tracę coś? Poza kasą i -sporadycznie- dobrą reputacją- niewiele. Nie zaprószyłem ognia, nie spowodowałem wypadku, ani innej katastrofy. Coraz więcej ludzi ma mnie za pijaka, fakt. To cena zabawy, której jakoś, kurczę, nie chcę przerywać.
I co mi zostanie- znoszenie rzeczywistości na trzeźwo, bez ,,słodzika"? W imię czego? Religii? Jestem w zasadzie ateistą, żadna dobra boziula w niebiesiech nie nagrodzi za nienalewanie mordy. Wiara w życie pozagrobowe jest u mnie słaba. Może coś tam jest, może nie. Nie wykluczam możliwości, że po śmierci nasze dusze zmieniają się w coś kompletnie nieznanego hochsztaplerom w sutannach, szamanom i wróżbitom. Być może przeistaczamy się w inne formy materii, rodzimy na nowo w dziwnych, niezgłębialnych przez ludzki rozum światach. Gdzieś, w podskórnych gwiazdach, w jądrze ziemi, w najodleglejszych galaktykach nasze cienie przelewają się, łączą ze sobą. Miliardy wariantów osobowości, a każda podszyta mną. A każda krańcowo różna.
Uciekłbym w dragi, ale kompletnie nie mam dostępu i funduszy. Poza tym to niebezpieczny sport, łatwiej zrobić sobie krzywdę.
Alkohol jest jak maleńkie zwierzątko noszone w klatce na szyi. Uciążliwe, ale nie można go nie lubić, choćby z przyzwyczajenia.
,,Nie założyłem rodziny, więc nie krzywdzę nikogo."- najczęstsza wymówka nie wylewających za kołnierz starych kawalerów. Określiłbym to inaczej: po pierwsze- mniejsze zło. Zło, które nie rozpełza się na innych. Po drugie: co mi szkodzi? Mogę sobie pozwolić, bo nie mam bachorów, upierdliwej żony i wiążących się z nimi zobowiązań. Zero finansowania pampersów, kaszek, ubranek, a wcześniej- pierścionka zaręczynowego i weselicha. Jeśli miałbym znaleźć jakąś durną pasję i ładować ciężko zarobione pieniądze (na przykład w bezcelową tułaczkę zwaną podróżowaniem, zbieranie pierdoł typu butelki po occie z różnych stron świata, w drogie ubrania), to mało istniejący Bóg mi świadkiem, że wolę je tradycyjnie po polsku przepić. Przynajmniej- jak zwykł mawiać sąsiad- ,,głowa się pocieszy".
Wysiadam z auta i mijam koneserów pryty i towotu. Kopcą ruskie fajki mamrocząc o tegorocznych żniwach. Gdybym przyjechał czymś lepszym, choćby nawet dwunastoletnim focusem, zaraz gapiliby się spode łbów. Rejestracja ,,miastowa", dobry wóz, więc wiadomo- ,,paniczyk". pewnie przejazdem, rodzinę odwiedzić. Zstąpił w niskie progi i będzie się wywyższał. Niech spierdala.
A tak? Miastowy, ale gołodupiec. Znaczy- nikt godny uwagi. Tak jakby swój.
Wnętrze świątyni handlu nie odbiega znacząco -jeśli chodzi o czystość- od wyglądu elewacji. O tak głębokiej prowincji mówi się ,,tam, gdzie wrony zawracają".
Przed Hempalinem najwyraźniej zawracają też kontrole sanepidu, bo w środku przybytku po prostu cuchnie. Przepoconymi ludźmi, gumofilcami, błotem, brudem, biedą, wsią.
Sklepowa jest o wiele mniej zapyziała, niż się spodziewałem. Czerstwa, rumiana babina z trwałą ondulacją.
Kupuję najtańsze papierosy i oranżadę. Wódki nie ma. Wiadomo- koncesja wychodzi za drogo, a smakosze wina marki wino prawie nigdy nie są przy forsie. Gorzała trafia tu nie z hurtowni, ale z baków i skrytek w autach towarzyszy zza wschodniej granicy. Najczęściej w plastikowych bańkach.
Chyba nie jestem jeszcze najgorszym menelem, gdyż zwyczajnie bałbym się pić takie świństwo. A nuż będzie to ,,metylek", glikol, albo inna trucizna? Jeszcze mi wzrok miły...
Wychodząc nucę piosenkę o świętowaniu upadku Chrystusa. W bagażniku ładziny spoczywa połóweczka. Ma się zmysł przewidywania, przezorny zawsze... coś tam.
I znów dotyka mnie stupor. Zatrzymuję się przed tablicą ogłoszeń. Dziesiątki, setki namokniętych, szmatławych papierów. Afisz informujący o koncercie z okazji trzydziestole... (urwane), zaproszenie na festyn, sprzedam prosiaki, opony rolnicze. Klub Disco Energy Zaprasza!
W tle żywego organizmu, kłębowiska nadgniłych plakatów i ogłoszeń zieją czarne okna niedokończonego domu. Płaczą zielonymi zaciekami. A może to smugi dyfuzyjne?
Jednopiętrowy, nieotynkowany klocek. Porzucili go w paleozoiku. I tak stoi, by jeszcze bardziej oszpecić okolicę. Pewnie okoliczna żulernia ma w nim półoficjalną knajpę, noclegownię i szalet.
Przed laty wielokrotnie przejeżdżałem obok, ale jakoś nie zwróciłem uwagi na jego katastrofalny stan, chyba brałem go za obiekt w budowie, nie za opuszczoną ruinę.
Szkielet czasów, w których nie żył nikt. Chwile ujemne, uwięzione pod skórą złośliwego bożka- chochlika, dni, godziny i lata przesłonięte kartką z napisem NIE UDAŁO SIĘ. Jak klepsydra ogłaszająca, że właśnie zmarł... (kto?)
To krater po czymś, czego nie było, co zrodziło się z próżni i zostało pochłonięte przez jeszcze większą nicość. I wyrosły na niej nieistniejące, półwidzialne kwiaty, cały ogród. Oczywiście niedostrzegalny dla załatwiających się tu szmondaków.
Kolczaste zapominajki, chwasty zasiewające się w ciszy, by ją pogłębić. Kto ich dotknie zapadnie w letarg na minus jedną sekundę.