26 february 2017
Idiotolatria cz.V. OSTATNIA
XV.
-O co to wszystko, Flor? Jaki w tym cel?- Jarry'emu zbiera się na płacz. Jest ciemno jak diabli, ale dostrzegam, że wielki, zły Dżari zaczyna ślozować jak mała dziewczynka.
-Sprecyzuj. Jaśniej- o co ... co? Wojna? A cholera ich wie, raz mówią tak, raz inaczej. Podobno poszło o aneksję Hempalii. Władimir Władimirowicz, psia jego mać, rośnie na nowego cara. Wzbierało, wzbierało, aż trzasnął wrzód. Ech, swołocz, motłoch nami rządzi, Dżarku. Dzikie psy bez moralności, ani honoru. Kłębią się, przelewają, drą między sobą, niejeden brata by utopił w łyżce wody za dwa euro...
-Się odezwał prawy i sprawiedliwy. Jeszcze grzejesz za kasę kolesia, co żeś zaciukał...
Włącza mi się ,,agresor". Dopadam Rip Ripa, łapię za bety i niemal zrzucam z dachu. Bo opuszczony Mercurian Hotel był świetnym miejscem do libacji. Całe miasto widać jak w powiększeniu. Niczym nieskrępowana wolność, zero dronów, ,,szczurów" czy bomb (widocznie wróg uznał, że w tym sektorze nie ma nic, na co warto by poświęcać czas i chiliwiton). Czyste ćpańsko i picie w pięknych okolicznościach przyrody. Nad głową niebo gwiaździste, a wokół widziane przez lupę, wielkie, dogorywające Armalnowice. Tak więc siedzieliśmy, paru niedobitków ze zjaranej dzielnicy- ja, Rip, Jarry, Pitt Stop i Elena. Wojna była wszędzie i nigdzie, zapach spalin mieszał się z zapachem piwa. W każdej chwili mógł nadlecieć jakiś zdalnie sterowany pierdolnik i odstrzelić nam głowy. Wiedzieliśmy, że należymy do czasu przeszłego. Nie było gdzie i po co uciekać. Zmieniliśmy się w nastoletnich, autodestrukcyjnych punków. Hasło NO FUTURE było naszym niepisanym mottem. Wskazówki zegarów przyspieszały, to znów zwalniały, żyło się chwilą. Każdy dzień- sto nowych szans na śmierć, przyćpanie lub nachlanie się.
Więc ładowaliśmy milusio w żyły czyściutki herdewin nucąc kawałki sprzed ćwierćwiecza.
Aż tu burak mnie zdenerwował. Gdyby Pitt nie zaczął rozbraniać- Rip autentycznie fiknąłby z ósmego piętra.
Moment później gadaliśmy jakby nigdy nic. Rozeszło się po kościach.
-Tych ze Stronnictwa Konserwatywnego to bym powywieszał. Diabły nie ludzie. Tylko by zakazywali. Najchętniej upchnęliby naród po kruchtach, po kościołach, ręce związali różańcami i kazali się modlić. Do upadłego, do wyzionięcia ducha. Wiesz, że swego czasu planowali wprowadzić prohibicję? Początkowo tylko we własnych szeregach. Później miało się rozlać na kraj.
-Ich już nie ma... Nas też. Został jedynie seks, unoszący się w chmurach bożek dymania- bredzi kompletnie odurzona Elena.
-Nie potrafili obronić miasta, kraju, durnej Magdy Dolor... Powiedz- to jest wojsko? Banda patałachów rządzona przez pajaców. A niech nas podbiją, na dobrą sprawę Polski już nie ma. Może nigdy nie było?
-Nie pieprz. Była, ale się zmyła. Zdmuchnęli z mapy, jak okruszek ze stołu. Jak płomień... ze świecy... I słusznie. Prawo dżungli- niech przetrwa silniejszy. Nie umieliśmy... hep... jako naród... niezawisłości... to mamy za swoje. Komornicki podobno uciekł do Londynu. Szmata, nie prezydent. Żeby nie być w chwilach próby... ze swoimi...
-Martina zabili tej nocy. Byłem bezsilny. Nic-nie- mog- łem- zro- bić!- wrzeszczę w narkotyczno- pijackim amoku, ciskam butelką w ciemność.
-Nie słychać, jak spadła. Może jeszcze leci. Może będzie tak wznosić się i spadać przez całą wieczność. Piwne perpetuum mobile kołujące nad pogorzeliskiem. Bo tylko alkohol się liczy. Jest nieśmiertelny.
-Zamknij się, kretynie.
-Mam dziadka na wsi. Mogłabym...
-Uważaj, jak ominiesz blokady. Nie tacy próbowali szczęścia.
-Nie odpowiedziałeś, Florek. Po co ta cała wojna? Nie uważasz, że tu nie chodzi o ziemię, o granice... Że prawdziwy powód...
-Tak tak, spisek żydo-komucho-masonów, albo Iluminatów. W najlepszym razie templariuszy, albo satanistów. Powiem ci coś- przeczuwam istnienie siły, która steruje światem. Ale to nie żadna organizacja. Nic związanego z człowiekiem. Ani z religią. Niebóg, siła, energia.
-Piękny widok, taki romantyczny...
-Całkiem odpłynąłeś, Florciu. Zielone wali ci w dekiel.
-Muszę siku.
-Lej z góry. Jak mało który, he he.
-Banda ciołów, więcej z wami nie piję.
-Patrz tam! Jezzzzu, jakby bomba atomowa...
-Nie żałują chiliwitonu ostatnio. Cała Starówka i Śródmieście w gruzach. Bydlaki... Nie gap się, bo oślepniesz.
-Mnie to już jeden czort. I am an antichrist I am an anarchist.
-Ćpunisko, nie anarkajst.
-Mówię ci, Dżar- to jakaś chora rzeczywistość. Pół miasta w rozpierdusze, a supermarkety, mcdonalds'y są czynne. Nawet galerie handlowe. Kto przy zdrowych zmysłach robi zakupy dajmy na to w drogerii, gdy wszystko wokół się jara? Ostrzał, bombardowanie, a dwie ulice dalej nowobogackie piczki zajęte wybieraniem lakieru do paznokci. Ludzie płoną żywcem, a te się stroją, przymierzają kiecki.
-Też niektórych rzeczy nie ogarniam. Z zasady mam w dupie, czego nie rozumiem. Koń ma wielki łeb- niech się martwi.
-Energia istnieje pod ziemią... to prąd, prąd...
- Cicho.
XVI.
Śpij, dziewczynko. Zanikaj. Oboje dotarliśmy do miejsca, gdzie wypada jedynie milczeć. Ciągle czuję wpływ RKFG. Ono jest śmiercią, ciszą, sprawcą tej kuriozalnej wojny o pietruszkę. Zostałem sam. Ostatni przedstawiciel gatunku, paw w rozgrzanej klatce. Niecały tydzień po libacyjce na dachu hotelu zginęli wszyscy poza mną. Kluczę, uciekam, kryję się, to znowu chodzę z podniesioną głową. Omija mnie ogień. Sam jestem ogniem, dzieckiem zagubionym w kosmicznej próżni. Wypluwam gwiazdy, galaktyki. Unosi nas brunatny nurt. Wojna trwa od trzystu lat. Nie ma żadnej wojny, śpimy naherdewinowani w swoich łóżkach. Jakiś złośliwiec rozpuścił plotkę o ataku na kraj. To wszystko się śni, mała. Zielony towar pali nasze żyły. Barwna grupa artystów z Moulin Purple umiera kolejny raz. Nie ma miasta Armalnowice. Kiedyś istniało takie państwo jak Pol... Żartowałem. Chyba nie łyknęliście tej ściemy?