4 march 2017
Larwoterapia (cz.I)
Noc wyciąga ciemną latarnię i odrzuca zasłonę tak, że moje mroczki pogrążone w smole ciemności wybuchają bitewną sferą dzikich meteorów, nabrzmiałych krwią księżyców, słońc i stopionych planet, zarzynanych planetoid, oszalałych komet, rojów ciał niebieskich, jaskrawych wieńców gwiezdnego ruchu, zielonych mgławic, gazowych mgławic, białych i spiralnych mgławic, kosmatych gwiazd i ognistych kul, migoczących słonecznych plam, rozbłysków, oślepiających pochodni i kosmyków i jednodniowych gwiazd (...)
Nick Cave ,,Gdy oślica ujrzała anioła"
I.
W ciągu ułamka sekundy masz w sobie drzewo i smar.
Przyroda wali cię w twarz, bierze odwet za wszystkie zanieczyszczenia. Zostajesz ukarany za grzechy ludzkości, za każdy centymetr wyciętej dżungli amazońskiej, za nawet najmniejszą kroplę oleju, jaka dostała się do morza, za papierek rzucony przez jakiegoś syfiarza w lesie w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym pierwszym. Matka Ziemia glanuje cię po głowie. Zielona skinówa poprawia kijem bejsbolowym w żebra.
Mija drobinka czasu, mała i niedostrzegalna, okruszek życia przypominający rozżarzoną mrówkę. Nie zdążyłeś załapać, co się właściwie stało. Poślizg? No tak, sto razy udało się wrócić z baletów w jednym kawałku, aż w końcu limit szczęścia się wyczerpał. Przegrałeś w rosyjską ruletkę.
Takie są skutki jeżdżenia po kielichu. Teraz pamiętasz? Straciłeś panowanie nad autem, załapałeś pobocze i cali właśnie wrzyna się w drzewo. Wściekle czerwony lakier zlepia się z korą, szpachla odpada płatami. Masz liście w mózgu, gałęzie i kawałki szkła w oczach. Las cię zjada, gamoniu. Selekcja naturalna, nagroda Darwina za najbardziej bzdurną śmierć.
Zdychanie marek opel i żołądkowa gorzka w nocnym, czarnym lesie pomiędzy wiochami. Zaledwie cztery kilometry dzielą cię od domu. Nie wiesz, że nigdy tam nie dotrzesz. Będziesz żyć jeszcze przez mikrosekundę. Nie zdążysz zrobić rachunku sumienia.
Dyskotekowy macho za dychę, prowincjonalny cwaniaczek kończący się w dwudziestoletnim bolidzie w smoki- tribale. Pięknie stuningowałeś szrota. Teraz, napruty jak świnia, przegryzasz nić, stajesz się połączeniem cyborga z tolkienowskim Entem. Najbardziej kiczowata trumna świata, cała z żywicy epoksydowej, z głośnikami, z których leci nieśmiertelne techno i disco polo zderza się z twardym powietrzem. Kierowca- prawie denat dławi się olejem silnikowym, z krwi wytrąca się petrygo. Miazga, Flor, wpadłeś do zielonej prasy na złomowisku.
Ostatnie, co rejestrują twoje szczątki, to ból i mieszanie się, wypluwanie duszy. Cholerny, wszechogarniający ból, słońce w każdej komórce ciała. Rozpad na cząsteczki, synapsy w sercu, rogówka pod lewym żebrem, kierownica wbita w brzuch.
Las, to kosmate, czarne zwierzę patrzy, jak zmieniasz się w strzępy surowego mięsa. Lecz wtedy, gdy jesteś jedną setną kroku od końca, gdy w zasadzie przekroczyłeś próg, za którym nie ma już nic- czas spowalnia. Ta może chwila trwać nawet miliony lat.
Umierasz w obciachowej, roztrzaskanej calibrze i jednocześnie tworzysz. Początkowo są to nieskładne, bełkotliwe fragmenty prozy, wiersze przepełnione rymami częstochowskimi. Z czasem nabierasz wprawy. W trwających ujemne części nocy chwilach rodzą się wynaturzone światy, planety perwersji. W myślach spisujesz opasłe kroniki mrocznych państw, dotkniętych trądem ludów. Leśne duchy obserwują, jak w momentach tak cienkich, jak włos powstają całe cywilizacje, jak giną i rodzą się na nowo, bardziej odrażające.
Gwiazdozbiory żyjące tyle, co bagienne ogniki, wszechświaty z suchego lodu kruszące się w okamgnieniu.
Fantazja, niczym bakteria pod paznokciem olbrzyma, wyobraźnia z białymi kloszami tylnych świateł i wściekle seledynową naklejką ,,Tuning Club" na szybie.
Z otchłani wypełzają impulsy, wylatują świetliki. Każda iskierka energii wczepia się w inną historię, w jedną z szalonych mikro-rzeczywistości. I miażdży, spala ją. Zostaje tylko jedna, najsilniejsza, ognioodporna, twarda jak stal opowieść. Wczepiona w mrok zaczyna się rozwijać.
Przyrastasz do niej, Flor. Co innego ci pozostało?
II.
Eldi kończy robić siusiu i wyciera się trawą. Kilka źdźebełek przykleja się do wilgotnych włosów. Czuję kołatanie serca, płuca mi pęcznieją. Brak tchu, sapię jak napalony cap. ,Miłosna astma", tak nazywam to uczucie. Jedyna forma podniecenia, jaką znam, na jaką pozwala mi kalekie ciało.
Bezwstydnie gapię się na miejsca intymne Eldi i dyszę. Siostra, o ile nią naprawdę jest, naciąga majtki i wstaje z kucek.
-Napatrzyłeś się?- pyta zadziornie. Obejmuję ją i prowadzę do chałupy. W klatce piersiowej- kamień, pikawa omal nie wyskoczy.
Kładę dłoń na piersi dziewczyny, ciężko oddycham.
-Wam tylko jedno w głowach.
Chcę warknąć to co zwykle, ,,a Ron to może?", ale powstrzymuję się. Niczym przedmiot stawiam ją pod ścianą, przyciskam ciałem. Łapa wsuwa się między uda. Całuję najpiękniejszą kobietkę jaką widziałem w szyję, kark, policzki. Pierwszą i ostatnią kobietę, jaką w życiu widziałem.
III.
Ted, niczym wielki niedźwiedź, człapie przede mną. Zwalista, zgarbiona sylwetka, ogolona na łyso głowa, twarz zwierzęcia. Krótko mówiąc- mutant wybrał się na polowanie. Dziś udaje, że nazywa się Ted i jest moim bratem, jutro będzie Nodem, Redem, lub okaże się, że w ogóle nie ma imienia. Wielki prawie- brat, półstały, plastelinowy ludzik o zmiennych imionach, wiele zbliżonych postaci odgrywanych jednocześnie przez tego samego aktora.
Ned- troglodyta uruchamia kombajn do herdewinu. Mi, oczywiście nie wolno nawet siadać na miejscu operatora, choć starszy brat jest wyraźnie upośledzony- on tu rządzi. Samiec alfa o umyśle dziecka i bandyty.
Grawwwwr!- dźwięk bucha spod maski metalowego potwora. Kłąb czarnych spalin wzlatuje w powietrze. Bestia toczy się przez pole kosząc herdziulek. Sid- czy jak tam się nazywa- jedzie wężykiem, jakby był pijany, ledwie kontroluje sprzęt.
Jakimś cudem udaje mu się nakosić cały zbiornik aromatycznego zielska i nie rozbić przy tym.
Jutro pojedzie setki mil do miasta, sprzedać. Pewnie znów oszukają cymbała, kantowanie w skupie stało się nową świecką tradycją. Taki ktoś nie powinien mieć najmniejszej styczności z pieniędzmi.
Żałosny, agresywny dupek kocha mnie poniżać, stawiać na swoim na każdym kroku. Traktuje mnie jak niewolnika- przynieś, wynieś, pozamiataj, zamknij pysk. W domu znaczę tyle, co nic, jestem przydatny, jak bydło czy pies, ale absolutnie nie mam prawa decydowania o czymkolwiek.
Kto to widział, by podczłowiek wtrącał się panu Redowi do prowadzenia gospodarstwa!
Ponieważ zawsze i wszędzie schodzę mu z drogi, ustępuje nawet w najbłachszych kwestiach- od ponad roku nie zostałem pobity. Przedwczorajszego szturchnięcia nie liczę, siniak nie jest znowu taki duży.
Jedź gnoju i nie wracaj, rozbij się, zabłądź i umrzyj z głodu na pustyni. Kocham zostawać sam na sam z Eldi.
IV.
-Tylko mi tu być grzeczne!- muł przestrzega jak zawsze. Zgrywam kochającego siostrzeńca, życzę wszystkiego najlepszego. Szerokiej drogi, wujku Ned, niech bogowie prowadzą cię! Wracaj szybko, bedę tęsknić! Co byśmy zrobili bez ciebie? Pozdychalibyśmy z głodu, dwie niezaradne pierdoły.- łżę z kamienną twarzą.
Siostra z trudem tłumi śmiech.
Robię kanapki wyobrażając sobie, jak pięknie spędzę cztery najbliższe dni. Eldi cała dla mnie!
Prymityw oczywiście nie wyczuł ironii, chyba nie domyśla się moich uczuć do dziewczyny. Wyobraża sobie, że jestem całkowicie pozbawiony możliwości odczuwania miłości. Oschły, oziębły impotent.
Racja, nigdy nie miałem wzwodu, nie mam w ogóle czucia w obrębie genitaliów. Ale jestem, kuźwa, istotą ludzką i mam swoje potrzeby. Rachityczne, męskie pragnienia.
Jak ja uwielbiam dławiący zaduch, drżenie rąk, gęsią skórkę, jaką powodują bliskie kontakty z El!
Choć jest to przysłowiowe lizanie cukierka przez papierek, w moim małym, prawie dwudziestoletnim życiu nie zaznałem przyjemniejszych chwil!
Konspiracja, para ślepców dryfuje na starej łódce przez oceany piachu.
Białe plamy zalewają naszą pamięć. Nie wiemy nawet, czy to jest zadupie w Polsce, czy Stanach Zjednoczonych? Mieszkamy w Teksasie, czy gdzieś pod Wałbrzychem? Jak nazywa się język, którym mówimy? I kim jest przeklęty, wielopostaciowy Ben?