Prose

Florian Konrad


older other prose newer

23 june 2017

Diablocionek

część druga. pierwsza zaginęła podczas przeprowadzki z pokoju do pokoju
 
,,chciałabym się zamknąć w twoim tekście i wyrzucić klucz"
Ewa Kosim
 
I. Na czysto
 
Urój sobie miejscowość, której sama nazwa jest absurdalna, na przykład Dziewcza Struga, gmina Rogoźno, powiat obornicki. 
Czy to ważne, że naprawdę istnieje taka? Pożyczam i przerabiam ją na swoją modłę, wykoślawiam.  Właściwie zostaje z niej tylko nazwa, reszta jest wycudaczona przeze mnie.  
Niech dokładnie w centrum owej pipidówy stoi kościół. Monstrualnie wielki (bo monumentalny to zbyt łagodne określenie), archikatedra wysysająca życie z wszystkiego w promieniu siedmiuset pięćdziesięciu mil. Nawet proboszcz łazi jakiś taki niespasiony.
Zimne, powodujące ciarki na grzbiecie gmaszysko. Gargulce i ich kamienne cienie chichoczące na gzymsach, amfiladach, tympanonach, krużgankach i wszystkim, co tylko architektoniczna myśl mogła stworzyć.
Brrrrr... - mówiło się na sam widok świątynidła.
A w środku: feeria barw, witraże rozświetlające tęczowym blaskiem hektary, kilometry sześcienne nabożnej przestrzeni. 
Na sklepieniach prowincjonalnej katedry - gonitwa półnagich postaci: święci w paszczach olbrzymich ryb i nie mniejszych lwisk, kamienowani, przebijani włóczniami, golasy w Ogrójcach, na niezliczonych krzyżach.
- Skrzydłodupki! - krzyczę, mając góra sześć lat, wskazując palcem na nieubrane oczywiście, putta.
- Cicho! - karci mama, co tylko wzmaga moją chęć pokazania jej namalowanych wysoko nagusów.
- Skrzydłodupki!
Ludzie stojący obok nie wytrzymują.
Śmiech płynie dziewczą, męską, dziecięcą strugą.
 
II. Po splamieniu
 
Przenieśmy się w bezczas, gdzie nie istnieje nawet ta opowieść.
Twoja dziewczyna jedzie wraz z mężem samochodem. On jest bardziej trzeźwy, więc prowadzi.
 I laska musi za potrzebą w krzaczory, bo opiła się jak bąk. Bo nie wytrzyma. Więc stają. I idzie. I wraca. Pokryta spojrzeniami. Ciężkimi jak głazy.
Ponieważ był to sobotni, poimprezowy ranek, panna byłą w kusej sukienczynie, z kilogramem szpachli na twarzy. 
Podobnie, jak stojące w pobliskim zagajniku niewiasty trudniące się nienajnowszą profesją świata. 
Obtaksowawszy wzrokiem potencjalną konkurentkę, zaczęły posyłać jej pełne nienawiści spojrzenia. 
Sztylety, halabardy w oczach! 
Jak śmie, rywalka, wpychać się na ich miejsce, podbierać klientów!
Rosjanki, Ukrainki, Bułgarki, nawet Mongołki - wszystkie życzyły rychłego zdechu, albo chociaż zbrzydnięcia i podłapania AIDS. Jedna nawet plunęła w kierunku Bogu ducha winnej dziewczyny.
- Widzisz - tam był zakaz, nie mogłem dłużej stać! - mąż z uśmieszkiem tłumaczył lasce, dlaczego odjechał paręset metrów dalej od miejsca, w którym zostawił żonę.
 
III. Ostatnia bajka tego wieczoru
 
Początek lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. 
Ojciec twej ledwie wymyślonej, a już byłej dziewczyny (pamiętaj: tu wszystko podlega prawom umowności, czytaj: nie podlega  żadnym) jest, jak na małomiejscowe realia, przy kasie: ma nawet - nawet prosperujący sklep, piękną warszawę sedan (istna S - klassa!).
Jedzie właśnie z całą rodziną na zasłużone wakacje.
Tysiąc pięćset klamotów: waliz, walizuń, walizideł upchane gdzie się tylko dało, polska pabieda załadowana po brzegi. Szpilki nie wetknąć.
I, gdy już wszyscy zbierają się do drogi, na podwórze, w towarzystwie milicjanta wchodzi czarownica z sąsiedztwa. 
Dosłownie - obłąkany (podobno zrobiło jej się to w wyniku ciżękich przeżyć w obocie koncentracyjnym) babsztyl, nienawidzący kogo popadnie.
Bez powodu, dla sportu, bo tak trzeba - wybierz odpowiedź, która bardziej pasuje.
-To on, jak Boga panie władzo kocham, to ten złodziej! - drze się jędza.
Rodziciel twojej zmyślonej dziewczyny dowiaduje się, że właśnie ukradł... kota perskiego, którego to przetrzymuje w aucie, w związku z czym ma opróżnić, byle szybki, wnętrze wozu. I bez dyskusji.
Chciał - nie chciał, sarkając, zgrzytając zębami i klnąc na czym świat stoi, właściciel sklepu rozładował samochód.
W pocie czoła, bo było diabelnie gorąco.
Żadnego kocura, rzecz jasna nie było - ani w bagażniku, ani tym bardziej wewnątrz kabiny.
- No jak nie ma - musi być, sama widziałam - zdechłego persa mi rano ukradł! - krzyczała sekutnica. 
Milicmajster, słysząc słowo ,,zdechłego" - najpierw spojrzał zdziwiony, potem ostentacyjnie machnął ręką.
- Jesteście wolni, obywatelu, to wszystko - zawyrokował odchodząc.
A może nie powiedział nic, znużony poszukiwaniami nieistniejącego sierściucha po prostu rozpłynął się w równie nieistniejącym powietrzu?
Morał? Sam jesteś morał.
Kobieta zmieniona w czarnego dachowca (na persa nie starczyło tuszu) skacze ci z pazurami do gardła.  
Ptaszek o mordzie aniołka zlatuje z wyżyn katedry,
by wydziobać ci oko.
Właśnie dostałeś ode mnie pecha w trzech odsłonach. Za marginesem czyha najprawdziwsza śmierć - z przejedzenia nudą.
Sklej te obrazy w jeden, a otrzymasz panienki upudrowane cementem. Stoją przy drodze.
Ze wzgórz schodzą strudzeni budowlańcy. Żaden nie ma siły, ani pieniędzy. Jak więc zatem pomyśleć o orgietce?
 
Populacja osób z tego opowiadania jest zagrożona. Każdy zmienia się w kota, na coraz dłużej. 
Jak tak dalej pójdzie - do jutra nie zostanie nikt, poza moją zmyśloną dziewczyną. 
Cieszyć się, czy smucić? 
 
KONIEC
 
Ps Kłam, masz do tego pełne prawo. Niech na głowy wyznawców (zawsze znajdzie się bzdura godna wzniesienia jej świątyni!) spadają płaty tynku, a na nich  - strzępy ciał pokruszonych putt.
 
KONIEC. POWAŻNIE






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1