24 february 2018
Zanikanie różnic cz. II.- OST.
Ma na sobie paltocik z liniejącego borsuka, nadżartą przez mole czapkę - uszankę z dyndajacą kitą. Polski Dave Crocket, trzeci traper nad Wisły.
Mag ma dobrą sześćdziesiątkę na karku, jest przygarbiony. Jedynie oczy, głęboko osadzone gwiazdy, błyszczą żywym światłem. Wszystko inne w tej, nieco kuriozalnej postaci wydaje się być dawno martwe i wysuszone, jak skalp zdarty w ubiegłym stuleciu i uwędzony dymem z drzewa cedrowego.
„Święta prostota, błogosławiona prostolinijność, oto wszedł primus inter pares, jeden z nas, wybraniec z ludu, pospolity mędrzec” - zdaje się mówić Agniecha. Jest wpatrzona w dziada jak w cuda czyniący obraz, na jej twarzy odmalowuje się absolutna błogość i ekstaza. Normalnie - wizualny orgazm!
Żesz kuźwa, czemu ja tak na nią nie działam?
Zgredzina idzie powoli. Starcy umilkli i rozstępują się, niby Morze Czerwone w legendzie o Mojżeszu.
Czarnoksiążnik taszczy coś w wypchanej po brzegi, różowej torebuni. Oho, pewnie ma tam rogi, skóry, czaszki, grzechotki i wszelakie mikstury potrzebne do odprawiania czarów - marów, „nabożeństwa” voodoo, lub czegoś podobnego. No i oczywiście najważniejsze - szmaciane laleczki i całą masę krawieckich szpilek.
Zapadła grobowa cisza, staruszkowie ani drgną. Agniecha też. Ja przestępuję z nogi na nogę, ciągle bawiąc się rąbkiem peleryny. Odkąd przeszedłem na ciemną stronę Mocy - jednocześnie nudzę się i pocę jak wieprz.
Może zaraz zacznie się melanż i dziadyga przytaszczył coś na poprawę nastroju?
E, chyba marne szanse, Na moich oczach odbywa się smutny cyrk, spektakl zbyt wielu aktorów i tylko dwojga widzów.
- Podejdź! - mężczyzna mówi ledwie słyszalnym dyszkantem.
Wciąż czuję jego wzrok, nie odrywa gorących ślepi. Chyba, skoro lubi damskie westymenta, to gej, pewnie mu się spodobałem. No nie!
Wbrew sobie, posłusznie wykonuję polecenie szamana. Znudzenie ustępuje miejsca ciekawości. Wreszcie coś się dzieje!
Z torebki na mahoniowy stoliczek wyskakuje... piesek. Uroczy kundelek, szaro - beżowa kuleczka.
Uśmiecham się od ucha do ucha. Bardzo lubię zwierzątka. Oczywiście w rozsądnych granicach - takie pocieszne maluchy, żywe przytulanki - jak najbardziej; za to wszelkiej maści gadziny, płazińców, obleńców, myszy i innych szkodników - nie i jeszcze raz nie. Przecież tylko wariat, albo eko - fanatyk tuliłby do piersi aligatora, ropuchę, czy biadolił nad losem szczurów laboratoryjnych, albo masowo gładzonych wołków zbożowych.
Trzeba znać umiar, bo „too much love will kill you”, zostaniesz zjedzony, wyśmiany, albo sam zmienisz się w zwierzę, nierasowego małpiszona z Odmiennych stanów świadomości.
Wyciągam dłoń, by pogłaskać psa, ale Agnieszka gromi mnie wzrokiem.
Ups, co za faux pas! To przecież jakby podejść do księdza odprawiającego msze, wpierdzielić mu się między wińsko a zakąskę, przepitym głosem rasowego żula powiedzieć: „No co, stary, mnie nie poczęstujesz?”. Nie można ingerować w najdonioślejszy z aktów - w Przeistoczenie!
Grzecznie cofam rękę. Nie było tematu.
Tymczasem celebrans szepcze pod nosem niezrozumiałostki. Wreszcie - podaje mi nóż. Scyzoryk. Stado dziadyg wlepia we mnie wzrok. Słyszę ich ciężkie, gruźlicze oddechy. Rzężą gnijące płuca, oskrzela toczone przez robaki. W zapadniętych klatkach piersiowych biją kamienie, szare bursztyny. Właściwie - nie bije nic.
II. Niediagnostyczny
No nie! Osz wy skur... Naprawdę myślicie, że zabiję, choćby drasnę biednego pieska? Pogięło? Wami powinny się zająć ruchy antykultowe, egzorcyści z kropidłami!
Odpalić komusze polewaczki hydromil - i chlustać strumieniami wody świeconej, gasić żarzące się łepetyny!
- Nie! - stanowczo protestuję. Kapłan wyciąga z torebki słoiczek, po czym polewa zwierzątko farbą, Brunatna maź zlepia futro. Starcy robią marsowe miny. Marszczą się siwe brwi, zaciskają pięści.
- Co wy, grzecznie mówiąc, odpierdalacie? Mam zaszlachtować pieska? Gówniarski ten wasz satanizm. Wyjątkowo głupi rytuał. Jesteście starzy, a durni jak buty! Brzydzę się - tak, brzydzę się wami. Pa, cześć, kuźwa żesz mać.
Mistrz ceremonii, główny satanista pstryka palcami. Mimo woli przykładam nożyk do swojej szyi. Robię pierwsze, płytkie nacięcie. Uśmiechnięta Agnieszka klepie po ramieniu wodzireja tego balu durniów.
- Mówiłam - będą z niego ludzie. Dobry chłopak, podatny na sugestie.
Drugi raz - pstryk! Ostrze wchodzi głębiej. Czuję, jak za kołnierz ścieka strużka krwi. Posklejane kłaki na grzbiecie psiny zmieniają się w kolce. Zwierzaczek jęczy, wije się w męczarniach - więc pewnie porasta igłami także od środka, a te przebijają mu narządy wewnętrzne. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak potworny ból musi czuć biedna psinka. Koszmar na jawie, sen, od którego nie ma ucieczki.
Agniecha szelmowsko puszcza do mnie oczko. Zaczynam rozumieć, o co naprawdę toczy się gra; kto kogo i w jakim celu złożył w ofierze.
Nie czekając na kolejny sygnał, gest szamana - robię ostatnie nacięcie. Geronci przestają mieć marsowe miny chyba zaraz zaczną wiwatować.
Coś Dopełniło się. Skowyt cichnie. Z blatu wyrasta ogromny kaktus. Kwitnie na biało. Na grobach bezimiennych samobójców, złoczyńców sprzed setek lat, na terenach dawnych cmentarzy cholerycznych dzieci lepią bałwany z błota. Wszelka krew dawno wsiąkła w ziemię.
Oddzieram strzęp peleryny i - niby szalikiem - okręcam nim pochlastaną szyje.
Rada starców powoli, w absolutnym milczeniu opuszcza mały - piętrowy dom. Aga - też.
- Zaczekaj - szepcze z uśmiechem.
- Gdzie się spieszysz? Tam czas płynie na drugą stronę. Odwrotny nurt tuszu, cokolwiek napiszesz - będzie to pismo lustrzane.
Na dworze - przenikliwe zimno. Trzęsę się, jestem przecież cały mokry, wręcz wykąpany we własnym pocie.
Ulicą sunie kawalkada podstawówkowiczów. Co drugi jest diabłem, albo Śmiercią, nieliczni mają na twarzach maski psów.
Mijam wesołą zgraję bez słowa. Za plecami rozlegają się szydercze śmieszki. Nic dziwnego - sam bym miał ubaw z tak wyglądającego pajaca. Do domu wlecze się smutny, zakrwawiony bohater filmów dla dzieci, wypłowiały czarny charakter. Gwiazda z blachy, którą pieczołowicie budowałem przez ostatnie tygodnie, wypaliła się, zanim została ukończona.
W kieszeni miałem pół działki towaru. Wyjmuję woreczek pełen igieł.
Jutro w wieczornych Wiadomościach cały kraj usłyszy, że w pewnym miasteczku z okazji święta duchów młodzież dla zabawy ukrzyżowała szczeniaka.
Rozlegną się głosy oburzenia, klerykałowie będą szczekać jak - nie przymierzając - psy, na szatańsko - pogańska tradycję, jad płynący zza oceanu, ze zgniłego, zlaicyzowanego Zachodu, który już dawno wyrzekł się Boga; rzecznik Policji zaapeluje do ewentualnych świadków o pomoc w ujęciu zwyrodnialców.
Z nieba prószą miękkie płatki. Coś jakby pleśń, tylko słodkie i nie budzące odrazy.
Nie minie miesiąc, góra dwa i urodzisz, Aga, kolczastą kulkę. Początkowo będziesz się jej bać. Przyznaję - to nic przyjemnego.
Choć ziemia będzie zamarznięta, twarda jak kamień, postaraj się pochować /zakopać to coś (nie będę się spierać, nazywaj, jak chcesz, to twoje, już nie nasze) obok walącej się szopy.
I spójrz wieczorem w niebo. Może uda ci się dostrzec chłopaca jadącego pomiędzy gwiazdami zardzewiałym rowerkiem wigry 3. Jeśli nie - trudno, najwyżej odprawi się kolejny rytualik. Pamiętaj o zabraniu nożyka i czarnego hełmu.
Teraz rozumiem więcej, niż ty. Podziękowałbym za tę niepotrzebną wiedze, choćby z czystej kurtuazji, ale średnio mam ochotę cię znowu widzieć. Jeszcze za wcześnie. Ziarenko nawet nie zaczęło kiełkować.
Zwierzątko skomli, gdy kolec wchodzi w serce.