Poetry

Marek Gajowniczek


older other poems newer

2 november 2012

Narodziny demona

Wielki Mistrz loży pan Appel
na planach położył łapę
i mówi do brata Corky.
Musicie zapewnić worki,
a trumny mają być włoskie
i na nich bezbarwnym woskiem
nasze wciśnijcie pieczęcie.
Wspólnie zmówili zaklęcie
i plany poszły do ognia.

Dzień był zwyczajny, jak co dnia.
Telefon oszalał w Twerze.
Tak! Wyjechali żołnierze!
FSB, OMON - na miejscach.
Zagęszczać? - Będą zagęszczać!
Od nich się nikt nie dostanie.
Wszystko jest - jak było w planie.

Gabinet cichy w Warszawie.
Niedługo będzie po sprawie.
Milczący ludzie na krzesłach.
Na sygnał trzeba rozesłać.
Czy każdy wie co ma robić?
Która jest? - Siódma dochodzi.

Lotnisko. Drzwiami trzaskanie.
Czy wszyscy są kapitanie?
Czekamy. "Jak" już kołuje.
Pogoda chyba się psuje.
Nastrój jest jakiś nerwowy.
Powoli cichną rozmowy.
Borówek jakoś nie widać.
Nie przyszli? Zaspali chyba,
a praktykanci są wszędzie.
Lecimy. Jakoś tam będzie.

Daleki wysoki lot,
a zdarzeń przedziwnych splot
mgła pajęczyną oplata.
Niektórzy boją się latać.
Dla innych jest to wyzwanie,
a wszystko już było w planie
i wielka była precyzja.
Szczegóły, role, decyzja
złożyły się w piramidę
i nagle stały się zwidem.

Mgły tylko w wierszach się snują.
Kardynałowie pomstują,
a wielcy mężowie stanu
pył zobaczyli wulkanu.
A ludzie patrzą się dziwni
i od tej pory są inni.
Nerwowi jak przed odlotem.
Głusi na wszystko, co potem.
Nie widzą żadnych pieczęci.
Boją się. Nie mają chęci
popatrzeć nawet w tę stronę,
gdzie człowiek stał się demonem.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1