14 april 2012
Władzia
latem
o porannym brzasku
w chustce wyblakłej z przemodlenia
przegarniała biedę w jałowcowym piasku
pokłutymi dłońmi przez strąki łubinu
zbierała z kartofli korale stonki
około szóstej szła na odrobek
za koński ogon wóz i postronek
niczym sprzed wojny parobek płaciła wykarmienie
dwu wieprzków paru kur i krowiny
pod strzechą w chałupinie
z kątów izby ciekawskie tapety
spozierały wielokrotnym rozwarstwieniem
na pompony muszkatli co w oknie
płonęły czerwienią z niedostatku albo od dymu
nieznośne kawki płatały figle w kominie
przez liści witraże zimą
w wychuchanej dziurce na szybie
widziałam jej zmagania w zawieruchy i mrozy
gdy trochę ciepła z boru wlokła na barkach
gałęzie związane powrozem
do magicznej chaty uwielbiałam chodzić
przenosić się duszą do zamorskich krajów
gminna bibliotekarka sprowadzała z powiatu
dla niej książki które jak opium chorym
łagodziły długie zimowe wieczory
przypadkiem spotkana po latach
w raju starców plotła nić szczerości-
dobrze mi tutaj opierunek z wiktem dadzą
niezbędny do szczęścia
gdyby nie tęsknota nie masz pojęcia
jak mocno tęsknię za moja biedą
zrozumiałam- nie przesadza się starości