26 july 2011
Opowieść o pocałunku
To kiss, or not to kiss
- that is the question.
Opowieść o pocałunku
Miałam jakieś szesnaście lat i szczenięcy wdzięk dorastającego chłopca, być może z racji krótko obciętych włosów, a także mnóstwo nie do końca uświadomionych marzeń o miłości. Byłam szczupła i dość nieśmiała, więc jeżeli nawet chłopcy szukali mojego towarzystwa, to raczej rzadko i ze względów bardziej koleżeńskich niż rozrywkowych, choć nieźle tańczyłam.
Nie posiadałam specjalnie wysokiego mniemania o sobie, dlatego tamto pierwsze zaproszenie na sylwestra naprawdę wprawiło mnie w pełne zachwytu niedowierzanie. Z propozycją wystąpiła starsza o rok koleżanka mieszkająca w tym samym domu. To miała być prawdziwa prywatka, w towarzystwie, którego jeszcze nie znałam, i perspektywa znalezienia się nagle w kręgu osób nic niewiedzących o mnie, także podniosła w moich oczach rangę zabawy.
Poczułam pierwsze upajające tchnienie dorosłości. Na tę jedną noc miałam stać się kimś innym, nie tylko dobrze znaną koleżanką z klasy czy podwórka. W dodatku sylwestra urządzano aż na drugim końcu miasta, w małym domku, a nie w zwyczajnej kamienicy, co także spotęgowało wrażenie niezwykłości.
Było już dość ciemno, gdy wyruszyłyśmy w drogę. Śnieg skrzypiał pod nogami, gwiazdy świeciły, a ja smakowałam każdą chwilę w oczekiwaniu na radość przygody. Nie marzyłam o niczym więcej. Nie roiłam sobie niczego. Spędzenie poza domem całej nocy sylwestrowej było dla mnie wystarczającym powodem do radości. Nie miałam żadnych myśli o szalonym powodzeniu czy błyskotliwych podbojach. Szłam po prostu się bawić.
Zresztą jakie mogłam mieć szanse przy starszych od siebie koleżankach, bardziej pewnych siebie i bardziej doświadczonych, z których każda w dodatku mogła się już pochwalić sporą zawartością stanika, a to wobec mojej chłopięcej figury zdawało się być przeszkodą nie do sforsowania.
Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy od samego początku najprzystojniejszy z chłopców, wysoki szatyn o jasnych oczach, zainteresował się właśnie mną i nie odstępował do rana. A potem w śnieżnej bieli noworocznego świtu, trzymając za rękę, odprowadził do domu.
Byłam tak zafascynowana tym, co mnie spotkało, że nie miałam nawet czasu uświadomić sobie wyraźnej zazdrości innych dziewcząt. Czułam się jak Śpiąca Królewna, którą odnalazł jej książę, i jak Kopciuszek w jednej osobie, z tym, że o północy powóz nie zamienił się w dynię...
Ta bajka trwała trzy miesiące. Odwiedzał mnie, zapraszał na zabawy, odprowadzał do domu. I pewnie wpadłabym po same uszy, gdyby nie fakt, że mój książę miał na imię Karol, a ja jeszcze zbyt mocno, przynajmniej jedną nogą, tkwiłam w dzieciństwie, by to imię nie kojarzyło mi się, li i jedynie, z postacią Karola Sloane’a z Avonlea. Dlaczego byłam zbyt mało uświadomiona, by powiązać je z rzeczywistym księciem, nie wiem. Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Chociaż, Bogiem a prawdą, o księciu Karolu jeszcze wtedy niewiele słyszano. Faktem jest jednak, że w ten właśnie sposób po raz pierwszy literatura wywarła znaczący wpływ na moje życie osobiste.
Tak więc byłam prawie zakochana i prawie całkowicie zdecydowałam się już na pocałunek, co wobec stale, acz dość nieśmiało ponawianych prób mojego księcia, wyglądało jedynie na kwestię czasu i nic specjalnie trudnego. No, ale cóż. Zgubiła mnie w końcu bardziej nieśmiałość niż typowa panieńska ambiwalencja. A książę powoli tracił cierpliwość. Swoją drogą, chyba naprawdę był zakochany, skoro przez trzy miesiące walczył o pocałunek…
Tak nadszedł ów decydujący wieczór.
O ile pamiętam, książę zdecydował się w ostatecznej rozpaczy na postawienie ultimatum – albo dam się pocałować… albo koniec.
Nie muszę chyba mówić, że wybrałam pierwsze rozwiązanie. Tylko że on o tym kompletnie nie wiedział. I to mnie zgubiło. Gdybym powiedziała mu wcześniej… ale cóż, dziewczynce naprawdę nie wypadało dawać do zrozumienia, że chce być całowana. Tego się nie robiło. A zresztą jak mogłam wyznać, że chcę, skoro nie miałam pojęcia, na czym to wszystko polega.
Filmy nie dawały wtedy prawie żadnego wyobrażenia o istocie pocałunku, a że istnieje jeszcze coś takiego jak technika wykonania, to już w ogóle przekraczało nastoletnie zrozumienie. Nie mówiąc oczywiście o tym, jak ściśle przestrzegano wówczas prawa wstępu do kina. Książki też nie były w stanie czegokolwiek zmienić. Bohaterowie, owszem, całowali się, ale jak to robili, pozostawiano domysłom czytelnika. Na ekranie przynajmniej więcej było widać, chociaż zawsze w decydującym momencie, po złączeniu ust, amant tak odwracał swoją partnerkę, że napaleni widzowie mogli oglądać jedynie tył jego głowy lub rondo kapelusza. I tyle.
Ale wracając do tamtej decydującej chwili, byliśmy wtedy sami w moim pokoju przylegającym do gabinetu Wujka, gdzie oprócz włączonego telewizora nie paliło się żadne światło, i kiedy mój książę podszedł z niezłomnym postanowieniem wyegzekwowania swych praw do pocałunku, ja po prostu minęłam go bez słowa, kierując się w stronę zbawczego półmroku. Byłam zbyt nieśmiała, by całować się w pełnym świetle, a w dodatku wydało mi się to nieromantyczne. Niestety, książę nie połapał się w moich dobrych intencjach i przyjął ten fakt jako ostateczną odprawę. A wołać go oczywiście nie mogłam.
I tak zostałam z pustymi rękoma, bo chłopak, acz anielsko cierpliwy, tym razem zdenerwował się już całkiem na serio, porwał kurtkę i wybiegł. Po czym porzucił mnie na korzyść jednej z wcześniej wzgardzonych koleżanek.
Nawet nie przeżyłam tego jakoś specjalnie boleśnie, może rzeczywiście z racji jego imienia, w każdym razie na następny pierwszy pocałunek musiałam się jeszcze zdrowo naczekać.
Rzecz jasna, za drugim razem byłam już znacznie mądrzejsza i nie szukałam przyciemnionego pokoju. Po prostu zamknęłam oczy, na co wówczas nie wpadłam, a i chłopak nosił inne imię, bardziej kojarzące mi się z bajkami o księciu.
Nie uchroniło mnie to wprawdzie od kolejnych pomyłek i rozczarowań, ale jakoś przeżyłam, jak zresztą wszystko do tej pory.
No i w ten sposób książę Karol otworzył długą listę facetów, którzy nie wytrzymali ze mną, choć jego wynik - trzy miesiące - to była całkiem przyzwoita średnia, jeżeli wziąć pod uwagę liczbę kochanków i amplitudę czasu, wahającą się pomiędzy jedną nocą a iluś tam latami…
Przy czym ten ostatni okres to także zgubny wpływ literatury. Byłby dłuższy, ale cóż, ciągle za dużo czytam, jak stwierdził mój mąż, odchodząc.