23 may 2011
Na wieczne nigdy
Cała powieść w księgarniach!
http://www.szaron.pl/product_info.php?products_id=6092&osCsid=8c7f8bc48b1254403f1f14db29c498d8
Rozdział pierwszy
1.
Boczna droga wiodąca do miasta wiła się w
lesie wieloma zakrętami. Patrol ustawił się daleko od rogatek, aby
mieć przewagę zaskoczenia, tuż za zakrętem.
Sierżant wspierając się o burtę
transportera, co chwilę zerkał na stojącą w pobliżu postać w
czarnej, długiej szacie. Za każdym razem, kiedy tacy, jak tenże
ktoś wyjeżdżali z patrolami w teren, pojawiały się kłopoty. Nie
inaczej musiało być i dziś. Nie widział innej możliwości, jak
tylko kłopoty...
Zanim do uszu sierżanta dotarł warkot
silnika, zwalista postać Zwierzchnika naprężyła się i sierżant zobaczył jego nabrzmiałą twarz.
– To kurier! – wrzasnął. – Za nim!
Aleks wyjechał zza zakrętu i natychmiast zahamował.
Błyskawicznie wrzucił wsteczny i wcisnął pedał gazu do oporu.
Koła zabuksowały i z głośnym jękiem auto ruszyło do tyłu.
– Niech to szlag! Niech to jasny szlag! – poziom adrenaliny Aleksa natychmiast podskoczył.
– Niech to szlag! – warknął sierżant i skoczył do włazu transportera. Po nim zrobili to pozostali żołnierze patrolu.
– Skąd ci Dozorujący wiedzą o wydarzeniach, zanim się staną? – rzucił niby do siebie, niby do kogoś i uruchomił radio. – Walter! Wal na drogę, natychmiast! Mamy kuriera! Zielony ford!
– Jasne! – usłyszał w słuchawce.
– Chcę go
żywego! – ryknął Zwierzchnik Dozorujący.
Sierżant nie był
pewien, czy powinien ten rozkaz usłyszeć...
***
Aleks wsparty
ramieniem o fotel pasażera pędził do tyłu, szykując się do
gwałtownego zawrócenia auta, ponieważ o wiele wygodniej i szybciej
byłoby uciekać jadąc do przodu. Wracając za niedawno pokonany
zakręt, dostrzegł jednak coś, czego zupełnie się nie spodziewał.
Zza drzew wyskoczył drugi transporter. Musieli na niego czekać!
Zaklął głośno, zaciągnął ręczny, gwałtownie skręcił
kierownicą. Samochód obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. W
lusterku pogoni jeszcze nie widział, ale przed sobą miał zielonego
kolosa na ośmiu kołach i wymierzoną w siebie lufę wystającą z
obrotowej wieżyczki. Beznadzieja. Gdyby byli w mieście, miałby
nadzieję na ucieczkę, a tu? W lesie? Nie miał nawet terenowego
samochodu...
Po prawej dostrzegł
wąską przecinkę i natychmiast skręcił. Lekki uśmiech. Miejsca
tylko na osobowy samochód. Fart. Zdążył przejechać jakieś
osiemdziesiąt metrów i fart się skończył. Koleina i dziura.
Autem zarzuciło i gwałtownie szarpnęło. Uderzył w drzewo.
Eksplozja poduszki powietrznej i ból na twarzy.
***
Sierżant wyskoczył
ze swojego transportera ostatni. Ci z drugiego na asfalcie byli już
też niemal wszyscy. Tę przecinkę przegapili, kiedy ustawiali
blokadę. Pech! Wiedział, że będą kłopoty. Gdyby udało im się
zakleszczyć uciekiniera pomiędzy transporterami, byłoby już po
wszystkim, a tak? Gonitwa po lesie.
– Jest rozkaz brać go żywcem, zrozumiano? – Sierżant nie był zadowolony, mówiąc to głośno. – A to znaczy, że ostra amunicja jest wykluczona! Mam nadzieję, że każdy zabrał taser...
***
Aleks porwał z
fotela pasażera plecak i zerknął w kierunku drogi. Zobaczył grupę
żołnierzy. Dziesięciu? Dwunastu? Może piętnastu. Nie miało to
zresztą i tak zbyt dużego znaczenia. On był jeden. Wyszarpnął z
bocznej kieszeni plecaka niewielką paczkę, zarzucił plecak na
plecy i pognał przed siebie. Bagaż nie był zbyt duży, ale swoje
ważył. Dopiął wszystkie sprzączki, by nie obić sobie pleców.
Co było zamknięte w kasecie, którą dźwigał w plecaku, nie miał
pojęcia. Dla spokoju własnej duszy nigdy nie chciał wiedzieć, co
ma przewieźć z miejsca na miejsce. Zleceniodawca tej przesyłki
zaznaczył mu jednak wystarczająco dobitnie, by policji, wojska i
Zwierzchników unikał jak ognia. Dał mocny argument: sowitą
zaliczkę i mocną obietnicę potrojenia jej po wykonaniu zlecenia.
Miał o co grać, więc pędził teraz co sił, by nie dać się
dopaść. Kiedy jednak zobaczył przy punkcie kontrolnym
Dozorującego... Dla nich tylko jeden rodzaj spraw miał tak
szczególne znaczenie, że fatygowali się osobiście... więc miał
prawo mieć większe przekonanie, że w taką właśnie sprawę
wdepnął. Jeśli tak jest, to nie pomoże oddanie im paczki. Będą
go ścigać, aż dopadną...
Obejrzał się.
Biegli dobre kilkadziesiąt metrów za nim. Wytrzymałością ich nie
pokona. Na pewno będzie tam choć jeden mocniejszy od niego. Teren
wokół był pofałdowany i w tym upatrywał swojej szansy. Za
gęstwiną jakiś rozłożystych krzewów skręcił w lewo.
Wyciągniętymi przed siebie ramionami bronił się przed zderzeniem
z gałęziami, ale biegł dalej, nie zwalniając tempa. Musiał
uważać, by nie wypuścić zawiniątka z ręki. Zmienił nieco
kierunek i zbiegł z niewielkiego pagórka. W górę było trudniej,
ale na szybkości stracił niewiele. Las gęstniał. Następne zbocze
okazało się niczego sobie. Poważna stromizna i mnóstwo
roślinności. To może być to, czego potrzebował. Jeszcze raz
zobaczył co za nim. Zielona ściana liści zasłaniała wszystko i
skutecznie oddzielała od ścigających go żołnierzy. Spojrzał na
ziemię. Podłoże w tym lesie dawało mu szansę na przetrwanie. Nie
pozostawiał po sobie zbyt wyraźnych śladów. Gdyby za nim puścili
psa, szanse byłyby żadne, ale psa nie było. Znów jakiś fart.
Rozejrzał się i
bez długiego namysłu zaczął zbiegać w dół. Nie na wprost, ale
na ukos. Przeskoczył powalone drzewo, potem jeszcze jedno. Tu będzie
dobrze. Taką miał nadzieję. Rozpakował to, co niósł w ręce.
Machnął kilka razy ramionami, by rozwijający się pled nabrał
swych właściwych rozmiarów. Położył go na ziemi i od strony
podłoża odwinął róg. Panel sterujący uruchomił się
natychmiast, więc wcisnął właściwy przycisk. Z kurtki wyjął
gogle. Założył je na oczy i włączył separator. Zadziałał jak
należy. Z ładownicy przy pasie wyjął granat i paser z kabury,
zaraz go odbezpieczając. Wskoczył pod leżący na ziemi pled. Nie
mogło spod niego nic wystawać i nie wystawało. Teraz musiał
uspokoić oddech i czekać.
***
Sierżant gestem
dłoni nakazał rozproszenie i obie drużyny rozwinęły się w
tyralierę. Uciekinier zniknął im z pola widzenia.
– Jasna cholera –
szepnął pod nosem.
– Zgadzam się –
usłyszał w słuchawce głos Waltera, który szedł z drugiego
krańca. – Myślę, że powinniśmy użyć termo. Pewnie siedzi
gdzieś w krzakach.
– Ok. Słyszeli
wszyscy? Tylko pamiętać, że ma być żywy. – Głosy w słuchawce
potwierdziły przyjęcie rozkazu.
Wszyscy włożyli
tasery do kabur i zdjęli z pleców karabinki. Załączone celowniki
termowizyjne pokazały w swych monoklach inny obraz lasu. Im
cieplejszy obiekt, tym wyraźniejszy cel, a zasięg urządzenia
większy, niż uciekinier dałby radę zwiać. Powinni go znaleźć,
ale muszą się jeszcze bardziej rozproszyć. Wydał odpowiedni
rozkaz i skręcił bardziej w lewo. Szedł nieco pochylony z wizjerem
celownika przy oku, przeglądając okolicę na prawo i lewo.
Uciekinier z całą pewnością z powodu biegu i stresu musiał się
nieźle spocić, a podwyższona ciepłota ciała była
sprzymierzeńcem pościgu. To tylko kwestia czasu i cierpliwości. Po
chwili stanął na krawędzi pochyłego zbocza. Rozejrzał się ponad
bronią. Zbiegać prosto w dół to czyste ryzyko. Sam pobiegłby na
ukos. W prawo czy lewo? Raczej w lewo. W ten sposób oddalałby się
od centralnego punktu pogoni. Skręcił w lewo, co rusz lekko się
ześlizgując ze stromej pochyłości. Kilkadziesiąt kroków i
znalazł się przed zwalonymi drzewami. Przyłożył oko do
celownika i sprawdził, czy coś się za nimi schowało. Żadnych
źródeł ciepła. Wskoczył na pierwsze, a potem drugie drzewo. Miał
dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, ale nie potrafił tego
nazwać. Z karabinkiem gotowym do strzału spojrzał wzdłuż
drugiego pnia. Nic. Wrażenie było mylne.
***
Aleks niemal nie
oddychał. Za nic nie mógł się poruszyć, by cała maskarada nie
przepadła. Słyszał, jak ktoś chodzi po drzewie. Był bardzo
blisko. Bardzo. Nie widział go, bo też ot tak sobie widzieć nie
mógł. Aleks już od dawna wiedział, że wojskowa technologia kryje
w sobie olbrzymi potencjał. Kiedy wiele lat temu zaczęto
eksperymenty z załamywaniem fal świetlnych, wielu sceptycznie
kręciło głowami. Dziś leżał przykryty czymś, co czyniło go
nie tylko niemal niewidocznym dla ludzkiego oka, ale także
całkowicie izolowało jako źródło ciepła, którym niewątpliwie
był. Jeśli żołnierz podejdzie jeszcze bliżej i spojrzy pod
określonym kątem, zauważy, że obraz jest nienaturalny. Jeśli
tego nie zrobi, mógł jeszcze w niego niechcący kopnąć. Miał
więc nadzieję, że po prostu pójdzie sobie dalej.
***
Sierżant podniósł
nieco hełm i rękawem otarł pot z czoła.
– Macie coś? –
szepnął do mikrofonu. Odpowiedź była taka, jakiej się
spodziewał. Nikt nic nie widział i nie słyszał.
***
Aleks usłyszał
ciche pytanie. Znaczyło to, że patrol porozumiewa się przez radia.
Byli rozproszeni, a to bardzo dobrze. Czekał. Musiał wyczekać
odpowiedniej chwili.
***
Sierżant dotknął
tasera. W razie czego należało go błyskawicznie wyjąć i bez
wahania użyć. Ruszył dalej, ale po kilku krokach jeszcze raz się
obejrzał. Nic. Cisza i bezruch. Maksymalnie spięty przyłożył oko
do wizjera i przeszukał najbliższą okolicę. Niedaleko, ale za
krzewami i drzewami stała sarna. Gołym okiem nie było jej widać,
ale przed termowizją się nie ukryła. Tak by chciał zobaczyć
kuriera, cicho podejść bliżej i poczęstować ładunkiem z tasera.
Potem już tylko musieliby go zataszczyć do transportera.
Zszedł na sam dół
zbocza. Niczego podejrzanego nie widział. Zaczął już myśleć o
tym, jak zareaguje Zwierzchnik, jeśli nie uda im się znaleźć
kuriera i jego paczki. To będzie koszmar,
a potem pewnie sprawa trafi do pułkownika albo i jeszcze wyżej.
Znów otarł pot z twarzy. Jeśli się wdrapie na następne
wzniesienie, będzie miał dobry widok na całą nieckę. Pochyłość
była trudna do pokonania i nieco potrwa, zanim znajdzie się na
górze.
***
Aleks odczekał
dobrą chwilę i nabrał przekonania, że teren jest w miarę
bezpieczny. Wysunął głowę spod maskowania i rozejrzał się, na
ile pozwalały na to okalające go drzewa. Cisza. Kucnął i pozwijał
pled, po czym wcisnął go do obszernej kieszeni na udzie. W razie
potrzeby będzie mógł szybko go wyjąć. Postanowił na razie nie
ściągać gogli i nie chować broni. Klęcząc na jednym kolanie,
ostrożnie wyjrzał zza powalonego drzewa i niczego niepokojącego
nie zobaczył. Żołnierz odszedł, jak sobie tego życzył...
***
Sierżant wgramolił
się na górę i zdjął hełm. Bieg, mundur, kamizelka kuloodporna,
hełm i ciężar osprzętu robiły swoje. Pot leciał z niego
strumieniami. Jeśli ktoś chciałby namierzyć termowizorem właśnie
jego, to z pewnością świecił gorącem na kilometr. Wyjął z
kieszeni ochronną chustę i dokładnie wytarł całą głowę.
– Masz coś,
sierżancie? – Ton pytania Waltera zdradzał irytację zaistniałą
sytuacją. Zwykle mówili do siebie po imieniu, a użycie służbowego
stopnia było jednoznaczne: on również zaczynał się obawiać, że
akcja się nie powiedzie.
– Dałbym
przecież zaraz znać.
– Jasna cholera.
Ten Dozorujący się wścieknie.
– To oczywiste,
Walter, więc się staraj. Do wszystkich: meldować o każdym
podejrzeniu.
Wyjął z kieszeni
nawigator i odsunął pokrywę ekranu. W menu wcisnął odpowiednie
okienko i zaraz zobaczył satelitarny, odpowiednio wyskalowany obraz
okolicy. Każdy żołnierz nosił lokalizator, szybko mógł
stwierdzić, gdzie są jego ludzie. Rozstawienie obu drużyn było
wzorcowe, odległości pomiędzy poszczególnymi żołnierzami dawały
możliwość ogarnięcia maksymalnie rozłożystego terenu,
jednocześnie nie tworząc dziur ucieczkowych poszukiwanemu. Jeszcze
chwila i go złapią albo wezwie wsparcie lotnicze.
Schował
nawigator, założył hełm i przyłożył wizjer celownika do oka.
Miejsce z dwoma, przewróconymi drzewami nie dawało mu spokoju.
Poszedł wzdłuż niecki tak, by jeszcze trochę oddalić się od
centralnej pozycji patrolu.
***
Aleks miał
przeczucie, że pościg znajduje się po jego prawej stronie. Jeśli
będzie szedł ciągle w lewo, powinien się od nich oddalać. Szedł
wzdłuż dna niecki, która zaraz okazała swą następną pochyłość.
Musiał wdrapać się do góry. Instynkt nakazał mu największą
ostrożność. Ścisnął rękojeść pasera i przyłożył palec do
spustu.
***
Sierżant szedł z
kolbą karabinka przyłożoną do ramienia i lufą skierowaną ku
ziemi. Patrzył na teren przed stopami, by nie potknąć się o
połamany przez wiatr konar.
***
Aleks przyłożył
kciuk do bezpiecznika granatu i odsunął go, by mieć dostęp do
zawleczki. Zza najbliższego, gęstego krzewu dosłyszał trzask
łamanej gałązki.
***
Sierżant przyłożył
wizjer do oka.
***
Aleks wcisnął
zawleczkę i rzucił granat ponad krzewem.
***
Błysk
oślepiającego światła był porażający. Sierżant w ułamku
sekundy stracił poczucie rzeczywistości.
***
Aleks skoczył za
krzew razem z bezgłośną eksplozją granatu. Separator w goglach
sprawił się bez zarzutu. Dokładnie widział przed sobą zupełnie
zaskoczonego żołnierza. Wycelował w niego paser i nacisnął
spust. Prześladowca padł bezwładnie na ziemię, nie wydawszy
najcichszego jęku. Aleks uśmiechnął się. Do pasera. Po prostu
świetna broń. Mięśnie i ścięgna trafionego człowieka stawały
się całkowicie rozluźnione i bezwładne. Ciało zachowywało się
jak szmaciana kukiełka, ale było całkowicie bezpieczne. Oczywiście
warunkowo. Porażony człowiek musiał mieć gdzie upaść i
najlepiej, by nie była to autostrada...
Podszedł do
leżącego, który był teraz całkowicie zdany na jego łaskę: nie
mógł się ruszać, nie widział, ale słyszał. Musiał się
spieszyć, bo nie miał pewności, czy ktoś nie dostrzegł błysku.
Odsunął od niego karabinek, zdjął z jego ucha zestaw słuchawkowy
radia i wyłączył nadawanie. Z kurtki wyjął samo radio i wsunął
do swojej kieszeni. Włożył do ucha słuchawkę, ale nie załączył
nadawania. Na razie panowała cisza. Niczego jeszcze nie wiedzą i
bardzo dobrze. Obmacał kieszenie na udach i zaraz znalazł
nawigator. Z kabury wyjął taser, który był starszą wersją jego
broni i strzelał dwiema sondami na ograniczoną, małą odległość,
rażąc wysokim napięciem o niewielkim prądzie i powodując skurcze
mięśni. Człowiek padał w pozycji embrionalnej i trzepał się
niemiłosiernie. Ohyda. Na dodatek taser trudno było szybko
przeładować. Z paserem takich problemów nie było, bo technologia
galopowała do przodu. Wyjął z tasera kartridż i rzucił w prawo,
resztę w lewo. Nad karabinkiem się zastanawiał. Już dawno
zabijanie ludzi straciło dla niego na atrakcyjności. Ranić też
nie lubił, ale w tej sytuacji mógł się przydać. Na pewno
skorzysta z termowizora. Na wszelki wypadek zabierze jeszcze
ładownicę z dodatkowymi magazynkami.
Spojrzał na twarz
żołnierza. Wyglądała mało przyjemnie. Mięśnie straciły swą
sprężystość i dziwnie obwisały. Całe szczęście, że serce
mogło pracować...
– Sierżant...
Adaukt Beni... – Przeczytał na klapie kieszeni. – Rany, kto ci
tak dał na imię? – spytał, nie bardzo licząc na odpowiedź. –
Ok. Masz pewnie lokalizator, więc cię znajdą, tylko cierpliwie
czekaj. Paraliż minie za jakąś godzinkę albo dwie, a wzroku
całkiem nie straciłeś. Nie bój się, przejrzysz na pewno, tylko
dbaj o siebie. Dieta, witaminy, te rzeczy...
Poklepał go po
ramieniu i już zaczął odchodzić, gdy o czymś sobie przypomniał.
Rozejrzał się po ziemi i zaraz dostrzegł, czego szukał. Granat
leżał całkiem blisko nóg Adaukta Beniego. Jako nowość wśród
militarnych gadżetów wojska był nietypowy: częściowo
przeźroczysty i wielokrotnego użytku. Bardzo przydatny. Schował go
do ładownicy, więc mógł już ruszyć dalej. Wziął do rąk
nawigator i otworzył. Odpowiednia ikonka i już wszystko było
jasne. Sprawdził, gdzie są koledzy sierżanta. Byli dalej, niż się
spodziewał. Adaukt zboczył z drogi, ale widać miał ku temu
wyraźny powód. Jakieś przeczucie wiodło go we właściwą stronę,
ale nie był na tyle skoncentrowany, by zachować zasady
bezpieczeństwa, których pewnie od innych wymagał...
Aleks wyznaczył
bezpieczny kierunek i poszedł, zdjąwszy z oczu gogle. Na razie nie
będą potrzebne. I oby długo nie były...
2.
Powoli, acz wyraźnie zaczynało zmierzchać. Aleks siedział na
wzgórzu pod drzewem, na skraju lasu opatulony w pled i przez
lornetkę obserwował miasto. Musiał poczekać, aż się ściemni. W
głowie kołatały mu się różne myśli. Od Wielkiego Przełomu
minęło już sporo czasu, ale nadal nie przyzwyczaił się do
zaistniałej sytuacji. Wielki Przełom! Ten dzień będzie pamiętał
do końca swojej egzystencji. Zniknięcie na całej ziemi w jednej
chwili tak wielu tysięcy ludzi było największą zagadką
ludzkości. Niektórzy mówili, że to Bóg zabrał swoich wybranych.
Inni, że ziemia pozbyła się niewygodnych ekstremistów. Dziwne, że
tylko chrześcijańskich i to takich, których ekstremistami nigdy by
nie nazwał, a prawdziwi ekstremiści od tego czasu panoszyli się na
potęgę. Na dobrą sprawę nikt nie potrafił oszacować skali
zniknięć. Albo nie chciał. Albo wszystko wiedział i nie chciał
ujawnić... To trzecie wydawało mu się najbardziej prawdopodobne.
Po zniknięciach nastąpił nieopisany chaos. Spadające samoloty,
wykolejone pociągi, porozbijane samochody, komunikacyjny bezład.
Ludzkie tragedie przeplatały się ze sobą tysiącami ofiar.
Sytuacja była niezwykle napięta i trudna do opanowania. Wtedy
pojawił się człowiek, który zaproponował zupełnie innowacyjne
rozwiązania, innowacyjne metody, innowacyjny system. Na fundamencie
zjednoczonej Europy powstał nowy stwór, który nazwano Cesarstwem
Nowej Ery, a owego człowieka obwołano zbawcą i mesjaszem. W
miejsce przewodniczącego Rady Europejskiej stanął nowy dyktator:
Neocesarz.
Aleks nie potrafił pogodzić się z nowym porządkiem i za nic nie
chciał być trybem w jego mega machinie. Korzystając z prawa do
emerytury, natychmiast stał się wolnym człowiekiem, jeśli w ogóle
o wolności można było mówić. Z całą pewnością nie musiał
już słuchać rozkazów swoich przełożonych, a jako jeszcze
niezbyt stary człowiek zajął się tym, co właśnie robi.
Posiadając bogate doświadczenie zawodowe, przeszedł do swoistej,
osobistej opozycji. Lubił podejmować się zadań, które przeczyły
nowym racjom. Lubił robić rzeczy, które Cesarstwo Nowej Ery
nazywało wywrotowymi, a przy tym też nieźle zarobić.
Poczuł lekkie drżenie podłoża. Znów gdzieś trzęsła się
ziemia, znów waliły się budynki, znów ginęli ludzie. Kiedyś
jedynie oglądał relacje w telewizji. Ameryka, Azja, tam trzęsła
się ziemia, tam szalały tornada, tam, daleko, tsunami zalewało
wybrzeża. Dziś nie było miejsca, w którym panowałby względny
spokój. Częstotliwość kataklizmów nawiedzających Europę była
zatrważająca. Naukowcy tłumaczyli to różnie: zmianą klimatu,
magnetyzmem, wzmożoną aktywnością słoneczną i jeszcze czym tam
sobie wymyślili... Dla niego ważne były rezultaty. Chwilami
cieszył się, że z racji dotychczasowego życia nie zdążył się
z nikim na stałe związać i nie musiał martwić się o rodzinę. Z
drugiej strony... Wolał o tym nie myśleć.
Nad miastem leciał V-22 Osprey. Już trzeci raz odkąd tu siedział.
Wnioski nasuwały mu się jednoznaczne: przerzucali do miasta
specjalną jednostkę do zwalczania terrorystów. Po tym, co wywinął
w lesie, mógł się tego spodziewać. Ba! Powinien być tego pewien!
Przez radio słyszał, jak koledzy znaleźli sierżanta Adaukta
Beniego. Jakieś pół godziny podsłuchiwał ich rozmowy, ale kiedy
zorientowali się, że zabrał mu radio, zapanowała w eterze niczym
niezmącona cisza. Skanowanie szyfrowanych częstotliwości nie
przynosiło żadnych rezultatów. Dowództwo zarządziło ciszę do
chwili zmiany szyfrowania. Wirniki Ospreya zmieniały kąt natarcia.
Będzie lądował gdzieś po zachodniej stronie miasta.
Spojrzał na leżącą obok skróconą wersję Beryla wzór 2011,
model Commando. Dobrze znał ten karabinek z Afganistanu. Wolał
amerykańskie M4, ale po wielu kolejnych modernizacjach finalna
wersja, na którą patrzył, stała się narzędziem całkiem
przyzwoitym. Gdyby miał zsumować ilość oddanych z tego typu broni
strzałów, musiałby je liczyć chyba w dziesiątkach tysięcy.
Służba to szkolenia, zadania bojowe, szkolenia, zadania. Strzał,
lekki odrzut, swąd spalenizny. Nie chciał już tego doznawać.
Zdjął z szyny broni termowizor. Świetna rzecz. Jeśli nie będzie
latał zbyt wysoko, miał szansę przez niego wypatrzeć niewątpliwe
zagrożenie: drona. Bezzałogowe samoloty zwiadowcze były małe i
ciche. Latały na tyle wysoko, by nie zwracać na siebie uwagi, a
optoelektronika potrafiła odczytać numer seryjny leżącego na
ziemi banknotu. Pułap chmur nie był sprzyjający dla wysokich
lotów, ale dobrze znając metody zwiadowcze, był pewien, że jeśli
jeszcze nie ma go w powietrzu, znajdzie się tam lada chwila.
Wyobrażał sobie, jak operator wlepia ślepia w monitor i wypatruje
jego „skromnej osoby”, która siedzi sobie teraz pod drzewem
okryta najnowocześniejszym kamuflażem.
A jeśli oni robią to samo, tam, gdzieś przed nim... i czekają? W
miarę możliwości ruszy do miasta jak najszybciej, kiedy tylko
zapadnie zmrok, by nie dawać im zbyt dużo czasu na rozlokowanie
obserwatorów. Na szczęście miasto było na tyle duże i
rozłożyste, że musieliby ściągnąć tu chyba całą brygadę.
Docelowy adres według danych GPS był niecałe trzy kilometry stąd.
Wojskowy nawigator był bardzo dokładny i wielce przydatny. Jego
mapy bazowały na satelitarnych zdjęciach, które z racji różnego
rodzaju wydarzeń bardzo często aktualizowano. Mapy miast
wizualizowano w 3D, co pomagało w ewentualnych działaniach
operacyjnych między budynkami. Miał taki nawigator w plecaku, ale
ten posiadał bazę lokalizatorów miejscowych pododdziałów, co
niezwykle przydało mu się w lesie. Teraz pewnie nikt z
lokalizatorem się nie ruszy, chyba że będą mieli nadzieję na
jego indolencję w tym temacie. No albo będą go chcieli jakoś
wprowadzić w błąd.
Wyznaczył trasę
najszybszą. Mając do dyspozycji gogle, nie musiał się obawiać
ciemności. Ich funkcjonalność była zadowalająca w każdych
warunkach: separator tłumił super jasne światło, a pasywny
noktowizor odsłaniał tajniki nocy.
Okrył się pledem
i włączył termowizor. Do dwóch kilometrów wszystkie źródła
ciepła na niebie były dobrze widoczne. Na razie nic. Spojrzał w
kierunku miasta. Feeria barw. Mnóstwo ciepła.
Do głowy przyszła
mu myśl, która go zaniepokoiła. Zwierzchnik. Z patrolem był
Zwierzchnik i przypuszczał, że nie byle jaki. Ludzie jego pokroju
wzbudzali w nim obrzydzenie. Wraz z nastaniem Nowej Ery do życia
powołano Nowy Ekumenizm: wszystkie religie skupiono pod jednym
sztandarem. Jak się to udało, nie miał pojęcia. Oficjalnie było
to osiągnięcie Cesarza, ale jakim sposobem do tego doprowadził?
Fakty były niezaprzeczalne: duchowieństwo, jakie tam sobie było,
stanęło ramię w ramię pod szyldem Jedynego Kościoła ze stolicą
w mieście na siedmiu pagórkach, w Rzymie. Słyszał już inną
nazwę tego monstrum: Wielki Babilon! Jak zwał, tak zwał. Unia
Europejska wraz z nowym systemem utraciła dotychczasowy rozdział z
kościołami. Powstało coś zupełnie przeciwnego: hierarchia
Jedynego Kościoła stała się integralną, zwierzchnią strukturą
systemu, przez którą Cesarz sprawował kontrolę nad swym
„majątkiem”. Zauważył, że wielu z tych ekumenicznych kapłanów
stawało się nielichymi dziwakami, a niektórzy wręcz wzbudzali
poczucie grozy. Do takich zaliczał Dozorujących, którzy w drabince
kościelnej mieścili się na samej górze.
***
Adaukt Beni czuł
się bezsilny jak nigdy dotąd. Miał otwarte oczy, ale przed sobą
widział tylko ciemną plamę sylwetki Zwierzchnika, który właśnie
opuszczał jego szpitalny pokój. Był bardzo słaby i
niewyobrażalnie wściekły. Miał ochotę rozszarpać kuriera i
dobrać się do tego bufona, Dozorującego, nie mógł jednak ani
jednego, ani drugiego... Zwierzchnik chciał znać każdy szczegół
dotyczący pościgu, dotrzeć do każdego błędu i tym samym zgnieść
go jak śmiecia. Beni wiedział od początku, że będą problemy,
ale miał nadzieję, że jakoś sobie z nimi poradzi. Nie
przewidział, że człowiek, na którego polowali, okaże się
najwyższej próby profesjonalistą. Z reguły ludzie sprzeciwiający
się nowemu porządkowi byli zwykłym odpadem społecznym. Co
bardziej inteligentni nie manifestowali swoich przekonań wiedząc,
że system nadzoru i inwigilacji jest wnikliwy i bezlitosny. Tego
wymagała sytuacja. Brak stabilności groził poważnymi
konsekwencjami, czego doświadczyli natychmiast po zniknięciach.
Opanowanie chaosu pochłonęło całe mnóstwo środków oraz wiele
ofiar. Nie wolno było dopuścić do kolejnej destabilizacji tym
bardziej, że postępujące klęski żywiołowe wciąż stwarzały
nowe, trudne do ugaszenia ogniska ludzkich tragedii, dramatów i
niezadowolenia.
Zwierzchnik chciał
wiedzieć o wszystkim, co on, jako ścigający uciekiniera żołnierz
i dowódca, dostrzegł przy bezpośrednim kontakcie. A co mógł
zobaczyć?! Zanim cokolwiek zrobił, było po wszystkim. Oślepiający
błysk, zupełna dezorientacja i ten cholerny paraliż. Czego ten
kurier użył, nie miał pojęcia. Na pewno nie był to taser, bo nie
odczuł żadnego ukłucia, żadnego bólu. Jego mięśnie nie
skurczyły się, ale w ułamku sekundy zwiotczały. Obłęd. Strach,
który go wtedy ogarnął... Napastnik mógł zrobić z nim, co tylko
chciał. Był bezgranicznie zdany na jego łaskę. Coś, co wryło mu
się w pamięć, to jego głos. Był spokojny i rzeczowy. Nieco się
z niego naigrawał, ale jednocześnie może nawet współczuł. Z
całą pewnością w oczach Zwierzchnika kurier pozbawił go
godności. Czuł się skompromitowany, zelżony. Miał nadzieję, że
towarzysze broni dadzą mu jakieś wsparcie i nie chciał się na
nich zawieść... W lesie wyrażali współczucie, troskę, oferowali
pomoc. Miał wrażenie, że są przerażeni jak on sam.
***
Aleks szedł wąską
uliczką bacznie, acz dyskretnie się rozglądając. Odkąd nastały
tak trudne czasy, ludzie niechętnie ruszali się z domów, a
wieczorami miasta pustoszały. Szedł, stwarzając pozory
niechlujności. Mijani przechodnie nie mogli widzieć w nim
osaczonej ofiary, ale kogoś tutejszego. Na szczęście paczka nie
była zbyt duża, więc i plecak nie rzucał się w oczy. W nim
mieścił się cały sprzęt, jaki miał przy sobie oraz w
kieszeniach spodni i pod kurtką. Miał nadzieję, że wygląda
pospolicie. Jeszcze przed wejściem do miasta przewrócił kurtkę na
lewą stronę, by zmienić jej kolor. Żołnierze w lesie nie
widzieli go z bliska, więc rysopis pewnie bazował na kolorze jego
ubrania i plecaka. Na wszelki wypadek ubierał się tak, by móc
szybko, choć powierzchownie, zmienić wygląd.
Zaczęło padać.
Założył na głowę czapkę z obszernym daszkiem i spojrzał w
czarne już niebo. Deszcz może zniechęci operatorów do
patrolowania miasta za pomocą drona, jeśli tu jest, a pewnie tej
możliwości sobie nie odmówili.
Na rogu każdej
ulicy sprawdzał, czy teren jest czysty. Na razie nie widział
żadnego patrolu, ale z całą pewnością było ich w mieście
sporo. Najbardziej obawiał się obserwatorów, którzy w cywilnych
ubraniach typowali przechodniów do wylegitymowania i sprawdzenia. Na
razie fart.
Starał się nie
iść zbyt szybko, ale nie mógł też się nie spieszyć. Chciał
dostarczyć przesyłkę i zaszyć się w miejscu, które sobie
wcześniej przygotował. Przez internet nawiązał znajomość z
kimś, kto dzięki jego zgrabnej dyplomacji zaprosił go do siebie.
Tam miał zamiar spędzić noc, a jutro pojechać dalej.
Od pierwszego celu
dzieliły go już tylko dwie przecznice. Skąpo dotąd oświetlone
ulice dodawały otuchy, ale teraz musiał przejść przez bardziej
uczęszczaną drogę, na której latarnie dawały więcej światła.
Samochodów nie było zbyt wiele, mimo to nie dało się przeskoczyć
jezdni tak od razu. Kiedy zrobiła się większa luka między
pojazdami, przebiegł na drugą stronę. Wskakując na chodnik,
zauważył jadące w jego stronę Tury. Nie miał czasu ich liczyć.
Jak najszybciej należało zniknąć im z pola widzenia. W pobliżu
dojrzał bramę. Niedomkniętą bramę. Zachowując spokój, bez
zrywania się do biegu, wszedł za nią i zamknął za sobą. Basowy
pomruk pojazdów był miarowy i za chwilę ucichł. Nie zwrócili na
niego uwagi. Gdyby zechcieli bliżej mu się przyjrzeć, raczej nie
zdołałby stąd uciec. Miał dziś wiele szczęścia, bardzo
wiele...
***
Adaukt leżał na
szpitalnym łóżku i co chwilę otwierał oczy. Miał nadzieję, że
za kolejnym razem w końcu na nie skutecznie przejrzy, ale ta chwila
ciągle nie nadchodziła. Co jakiś czas napinał też mięśnie, by
odzyskały swą siłę. Wściekłość nie mijała.
***
Reszta drogi
przebiegła bez zbędnych ekscesów. Stanął pod drzwiami
kilkupiętrowej kamienicy i spojrzał na domofon. Znalazł właściwe
nazwisko i nacisnął guzik. Reakcja z drugiej strony wydała mu się
zaskakująco błyskawiczna.
– Słucham... –
Tembr męskiego głosu zdradzał podekscytowanie.
– Dobry wieczór.
Ja od pana Krzysztofa. Z przesyłką.
– Proszę wejść
na drugie piętro. – Tym razem bez wątpienia usłyszał radość.
Zamek w drzwiach
zabrzęczał, wszedł więc do środka. Do drzwi mieszkania pukać
nie musiał, otworzyły się, gdy tylko znalazł się na właściwym
piętrze. Za nimi stał szeroko uśmiechnięty człowiek w
okularach, czterdziestoparoletni, najwyraźniej bardzo szczęśliwy.
3.
Aleks zdjął
plecak i wyjął pancerną kasetkę, którą dostał od nadawcy.
– Na imię mam
Irek – powiedział właściciel mieszkania i wyciągnął dłoń.
– Wojtek –
Aleks nie miał zamiaru podawać prawdziwego imienia, a tym bardziej
nazwiska, ale uścisk odwzajemnił.
– Jak droga?
– Były
komplikacje. Zastawili zasadzkę... zupełnie, jakby na mnie czekali.
– O Panie! Ale
udało się...
– Jak widać. –
Aleks uśmiechnął się nieco szelmowsko.
– Modliliśmy
się...– Irek spojrzał na szarą kasetę. – Bardzo gorąco
modliliśmy się, żebyś dotarł.
Aleks spojrzał na
niego nieco zaskoczony.
– Ponoć klucz do
tej skrzynki masz...
– Tak, tak, mam.
– W porządku, to
pozostało jedynie zawiadomić nadawcę, że dostarczyłem. – Aleks
spojrzał mu prosto w oczy.
– Oczywiście...
– Irek obrócił się na pięcie i poszedł do innego pokoju. Aleks
się rozejrzał. Nic szczególnego: mieszkanie jak mieszkanie.
Gospodarz wrócił.
– Zaraz
zadzwonię, tylko sprawdzę, jeśli pozwolisz... – powiedział
wskazując palcem na przesyłkę.
– Jasne. –
Aleks nie miał nic przeciwko temu: jak paczkę dostał, tak ją
dostarczył.
Irek otworzył
niewielką klapkę z boku kasety, włożył do odkrytej szczeliny
kartę z czipem i zamknął klapkę. W kasecie coś stuknęło i
pokrywa nieco odskoczyła. Otworzył ją powoli, z namaszczeniem,
może nawet z bojaźnią.
– Jasna cholera!
– żachnął się Aleks. Miał już na ustach gorsze wyrażenia,
ale gospodarz wszedł mu w słowo.
– Proszę tak nie
mówić. To, co przywiozłeś, jest dla mnie... dla nas... bardzo
ważne... można powiedzieć: na dziś najważniejsze.
– To dlatego ten Zwierzchnik!
– Zwierzchnik? – Twarz Irka zdradziła
natychmiastowe zainteresowanie.
– Nie zdziwiłbym się, gdyby to był
Dozorujący... Jasny... gwint! Skąd wiedzieli?!
Irek pogłaskał kasetę.
– Dozorujący to bardzo niebezpieczni
ludzie. Może nie zdajesz sobie sprawy, ale od czasu Wielkiego
Przełomu bardzo dużo się zmieniło. Cesarz nie jest tym, za kogo
się podaje, a jego ludzie znaleźli się pod wpływem sił, których
mocy człowiek nie jest w stanie ogarnąć.
Aleks popatrzył na niego, zastanawiając się,
jak sprawę ująć delikatnie.
– Słyszałem coś o tym, ale to tylko...
religijne... bzdety – powiedział.
Irek uśmiechnął się bez ironii. W jego
głosie zabrzmiała serdeczność.
– Tak, rozumiem. Też tak kiedyś myślałem.
I wiesz do kiedy? Ludzie to nazwali Wielkim Przełomem, ale naprawdę
to było coś, co przepowiedziano bardzo dawno temu: Pochwycenie. To
było Pochwycenie! – Z emocji stanął na palcach, jakby sam chciał
unieść się do góry.
– Że niby Bóg, tak? – Aleks słyszał
już kiedyś o tym.
– Nie „niby”, ale na pewno!
Aleks machnął ręką.
– Przed laty spotkałem człowieka, który
powiedział mi, że w niedalekim czasie to nastanie. Wiesz, jak
zareagowałem? – spytał Irek.
Aleks zmarszczył brwi.
– Wyśmiałem go. Takie rzeczy wydały mi
się cokolwiek niedorzeczne... na moje nieszczęście. Gdybym wtedy
uwierzył, dziś by mnie tu nie było. – Grymas na jego twarzy
wyrażał gorycz. – Żal mogę mieć jednak tylko
do siebie. Do nikogo innego, tylko do siebie...
Aleks nie miał
ochoty kontynuować tej dyskusji. Spojrzał na zegarek.
– Zadzwonisz?
– Oczywiście. –
Irek wyszedł z pokoju.
Żadna religia
nigdy go nie interesowała. Zawsze uważał to za pierdoły, którymi
nie warto dać zająć głowy i to się nie zmieniło.
– Zaraz będzie
potwierdzenie – zakomunikował gospodarz. – Napijesz się
herbaty?
– Nie mam czasu.
– Myślałem, że
przenocujesz, późno przecież.
– Jestem
umówiony.
– W mieście? –
spytał, wracając do pokoju.
– W mieście.
– Masz tu
znajomych?
– Nie chcesz
czasem zbyt wiele wiedzieć? – odpowiedział pytaniem.
– Przepraszam...
To bardziej troska niż ciekawość...
– Mhm.
W telefonie Aleksa
zadrżał wibrator. Wyjął telefon i sprawdził.
– Okey. Nadawca
przelał należność. Sprawa zakończona.
Zapiął plecak i
zarzucił na ramię.
– To powodzenia –
powiedział i uścisnął mu dłoń na pożegnanie.
– Powodzenia.
Niech Bóg cię prowadzi i pamiętaj: chrześcijaństwo to nie
religia, bo Chrystus nie jest religią – zniżonym tonem powiedział
Irek, patrząc mu głęboko w oczy.
4.
Pamiętał adres i
lokalizację nowego celu, szedł więc szybko i pewnie. Na ulicy było
pusto. Kiedy słyszał jakiś nadjeżdżający samochód, zaraz
szukał miejsca, które dałoby schronienie przed ciekawskimi
spojrzeniami, ale kiedy skręcił w następną przecznicę, stanął
jak wryty. Kilkanaście metrów przed nim, wprost na niego szedł
policyjny patrol. Zatrzymanie się było błędem.
– Dobry wieczór
– powiedział jeden z policjantów, bacznie mu się przyglądając.
– Proszę dokumenty do kontroli.
Drugi stanął dwa
kroki obok. Na ramieniu miał powieszonego Mini Beryla, którego dla
zaznaczenia gotowości do nagłych wypadków przesunął pod rękę.
– Dobry wieczór.
Chce się panom chodzić w taką pogodę? – powiedział nieco
nonszalancko, sięgając przy tym po dokumenty. Miał nadzieję, że
to im wystarczy.
– Chce, nie chce,
co to ma do rzeczy? – odpowiedział służbowym tonem pierwszy z
policjantów. On również miał subkarabinek. – Co ma pan w
plecaku?
– Trochę rzeczy
osobistych – odpowiedział spokojnie, ale sprawy nabierały złego
obrotu. Paser był pod kurtką i nie da rady błyskawicznie go
wydobyć. Granat w kieszeni, ale bez gogli ryzykowałby, oślepienie
samego siebie. Nie miał wyboru.
Policjant wyjmował
czytnik dokumentów, kiedy Aleks, zrezygnowawszy z podania swojego
dowodu, doskoczył do drugiego funkcjonariusza i ciosem w twarz ściął
go z nóg. Zanim jego partner zareagował, szybkim kopnięciem tuż
nad łydkę pozbawił go równowagi i przedramieniem przyłożył w
grdykę. Policjant runął na plecy. Kurier nadepnął na leżący
karabinek pierwszego i wyjął z kabury paser. Bez wahania strzelił
dwa razy. Obaj zwiotczeli w ułamku sekundy, kiedy niespodziewanie
usłyszał huk. Blisko jego głowy przeleciała kula. Schylił się
po karabinek i odskoczył, kiedy tuż po sobie nastąpiły kolejne
trzy wystrzały. Żaden nie trafił. Kilka kroków i wskoczył we
wnękę prowadzących do najbliższej kamienicy drzwi. Jak umiał
najszybciej, wyjął z plecaka termowizor, zdemontował z szyny
Beryla holograficzny celownik i założył swój. Sam stał w
oświetlonej części ulicy, a jego przeciwnik był gdzieś niedaleko
ukryty w ciemnościach. Karabinek był odbezpieczony, w trybie
jednostrzałowym. Nie miał wyboru. Musiał bronić się skutecznie.
– Nie chcę
przelewu krwi! – zawołał.
– Jesteś
aresztowany! – usłyszał odpowiedź, która wskazała mu
orientacyjny kierunek. Przyłożył kolbę do ramienia, by szybko i
minimalnie wychylić się za narożnik ściany. W wizjerze zobaczył
skuloną sylwetkę, lekko przesunął broń i trzy razy nacisnął
spust. Zobaczył błysk i poczuł cztery uderzenia. To czwarte było
zdecydowanie mocniejsze. Kolorowa plama w celowniku zmieniła swoje
położenie. Przeciwnik upadł na ziemię. Sam poczuł ból, a nogi
ugięły się w kolanach.
– Jasna
cholera...!
Zacisnął zęby.
Trzeci policjant nie okazał się tak marnym strzelcem, jak mu się
wydawało. Czwartym strzałem trafił go w obojczyk, a miał na to
tylko ułamek sekundy... Odgłosy walki musiały nieść się daleko,
a i sami mieszkańcy na pewno zaraz doniosą, gdzie trzeba. Kilka
chwil i będzie miał do czynienia z antyterrorystami. Pewnie tylko
czekają na taką sposobność. Nie mógł marnować czasu. Musiał
iść i wiedział, dokąd pójść należało. Zachowując
ostrożność, dotarł na miejsce dość szybko. Drzwi
do kamienicy były zamknięte. Zadzwonił. Już po pierwszym
naciśnięciu guzika domofonu odezwał się znajomy głos.
– Kto tam?
– Aleks.
– Kto?
– Cholera... – natychmiast poprawił swój anons – Wojtek, od
pana Krzysztofa.
Drzwi natychmiast zostały otworzone, więc poszedł na górę. Irek
już na niego czekał.
– Wejdź – powiedział cicho i zaraz znaleźli się w pokoju. –
Słyszałem strzelaninę.
Aleks usiadł przy stole, na którym nadal leżała kaseta. Wyjął
spod kurtki ledwo upchniętego tam Beryla i położył obok.
– Zgadza się. Patrol policji. Widziałem dwóch, trzeci mnie
postrzelił.
Irek patrzył na zakrwawioną kurtkę.
– Muszę zadzwonić – powiedział bez zastanowienia.
– Do kogo?
– Skoro przyszedłeś do mnie, to chyba dlatego, że bardziej mi
ufasz, niż komuś, do kogo przedtem chciałeś pójść... Wojtku...
Aleksie?
– Aleks. –
Podniósłszy nieco ramię, zasyczał. – Niech będzie Aleks.
Pomóż mi się najpierw rozebrać...
5.
Przebudził się, gdy było jeszcze ciemno. Drgnął. Gdzie jest?
Ból. Zaraz wróciło wspomnienie minionych godzin. Fart, fart i fart
się skończył. A może jednak nie całkiem. Ten... Michał, ponoć
lekarz, kiedy go opatrywał, powiedział, że miał wiele szczęścia.
Kula przeszła na wylot tuż powyżej obojczyka. Trochę potrwa,
zanim mięsień się zregeneruje, ale nic poważnego się nie stało.
Będzie bolało. Teraz bolało. Jeśli nie będzie się ruszał, może
jeszcze jakoś zaśnie. Dostał przecież zastrzyk... Zasnął.
***
Adaukt Beni stał przy łóżkach dwóch policjantów, których
przywieziono z wieczornej strzelaniny, co rusz mrugając, ale widząc.
Miał przeczucie, że nadziali się na tego samego gościa, co i on.
Obaj zwiotczeli, jak on sam i pewnie za kilka godzin wrócą do
siebie. Wtedy zada im parę pytań i będzie o krok dalej.
– Co tak stoisz?
Adaukt wzdrygnął się z powodu niespodziewanego pytania. Był tak
zamyślony, że się zląkł.
– Wystraszyłeś mnie! – warknął.
– Ciebie? Żołnierza z krwi i kości?
Spojrzał na doktora z wyrzutem. Znali się od wielu lat, dlatego tak
sobie z niego, wojskowego, pokpiwał już nie raz.
– Też boisz się byle czego... – Lekarz bawił się trzymanym
stetoskopem. – Doktora ze słuchawkami...
– Oni z tej nocnej strzelaniny w mieście? – spytał sierżant,
zmieniając niewygodny temat.
– Podobno.
– Michał, nie wygłupiaj się. Mam przeczucie, że to ten sam
człowiek tak nas urządził. Wiesz coś jeszcze?
Lekarz popatrzył na niego, potem na obu leżących.
– Myślę, że powinieneś się tym postresować na inny sposób,
sierżancie Adauksiu – powiedział ciepło i chwyciwszy go za
łokieć, wyprowadził z sali. – Są sprawy poważniejsze. Przecież
mogłoby cię tu już nie być... gdyby ten ktoś się nad tobą nie
zlitował...
– Jasne...
– Powinieneś o sprawach ważniejszych pomyśleć choćby ze
względu na twoją siostrę, choćby ze względu na siebie samego...
– Kazanie? – Adaukt czuł, że zaraz się zirytuje.
– Nawet jeśli to, co mówiła ci Amelka,
uznawałeś za kazania, to teraz kazań już nie ma. Powinno
do ciebie wreszcie dotrzeć, że twoja siostra próbowała przekazać
ci coś naprawdę ważnego. Super ważnego!
– To dlaczego ty nie słuchałeś swojej żony? – Miał nadzieję,
że się odgryzł.
– Z głupoty, szwagrze, z głupoty. Dlatego nie mam zamiaru
kretynem być nadal. Kiedy ją wyśmiewałem, sam sobie strzelałem w
kolana. Gdybym śmiał się teraz, to jakbym palnął sobie prosto w
łeb.
Ta metafora była zrozumiała. Przyjrzał się Michałowi. Wyglądał
na śmiertelnie poważnego.
– Więc czasy ostateczne, tak? – spytał, spodziewając się
oczywistej odpowiedzi.
– Owszem – lekarz przytaknął – i kurczą się w
przyspieszonym tempie. Chciałbym, żebyś wieczorem coś zobaczył i
o czymś posłuchał.
– Wieczorem?
– Nic ci nie jest, więc do południa będziesz wypisany do domu.
Wieczorkiem będziesz mógł wybrać się na krótki spacerek, z
czego z radością skorzystasz, nieprawdaż?
***
Aleks siedział wygodnie w fotelu i sączył herbatę z cytryną.
Rana pulsowała. Bolało, ale dało się wytrzymać. W końcu był
ranny nie po raz pierwszy... Miał szczęście, że pomoc nadeszła
szybko i okazała się profesjonalna. Znajomy Irka przyniósł ze
sobą wszystko, co potrzebne, by zdezynfekować ranę, załatać i
opatrzyć. Na dokładkę zaaplikował surowicę i antybiotyk oraz coś
ekstra: gips na prawą rękę, który sięgał od łokcia po czubki
palców. Gips wyglądał na znoszony, był brudny i fachowo
przecięty. Mógł go zakładać i ściągać do woli, trzeba go było
jedynie obwiązać nieco flejtuchowatym bandażem. Cała maskarada
miała na celu usprawiedliwienie jego niesprawności
i wykluczenie jakichkolwiek podejrzeń o związek z wieczorną
strzelaniną. Kogoś z połamaną, obolałą ręką nie byłoby stać
na takie ekscesy, wytłumaczył lekarz.
Aleks odpoczywał cały dzień. Był sam w mieszkaniu Irka, który
rano wyszedł do pracy. Około trzynastej przyszedł do niego Michał,
żeby zmienić opatrunek i za sprawą nieprzyjemnego ukłucia wcisnąć
mu w pośladek porcję leku. Rokowania określił jako optymistyczne.
Po wyjściu lekarza Aleks postanowił jakoś wyczyścić oraz
zreperować ubrania i plecak. Później podrzemał, coś zjadł,
pooglądał książki na półce i znowu podrzemał. Irek kazał czuć
się swobodnie, jak u siebie. Taka gościnność w tych czasach
wydawała mu się czymś osobliwym. Irek nie bał się, że zostanie
okradziony, a było co kraść...
Gospodarz wrócił około osiemnastej. Wyglądał na zmęczonego.
Spytał, jak minął dzień i zrobił kolację. Do tej pory nie mieli
zbyt wiele czasu na rozmowy, ale Aleks za bardzo się tym nie
przejmował. Cenił sobie prywatność. Przy kolacji więcej
dowiedział się o Ireneuszu, który za to chętnie opowiadał o
sobie. Kiedy dochodziła dziewiętnasta, posprzątał po jedzeniu i
zaczął przynosić na stół kubki, talerzyki i łyżeczki.
– Będziesz miał gości? – Aleks nieco się zaniepokoił. Irek
wyczuł sens pytania.
– Sami znajomi. Spotykamy się regularnie od czasu Pochwycenia.
– Aaa... – W lot domyślił się, jakie to może być
towarzystwo. – Opozycjoniści wobec nowego ładu?
– Możesz tak to nazywać – zgodził się Irek.
– To prawie jak ja. – Na twarzy Aleksa zagościł zawadiacki
uśmieszek.
***
Michał stał naprzeciwko Adaukta i patrzył mu głęboko w oczy.
– Mam nadzieję, Aduś, że ten adres, to miejsce i tych ludzi
zachowasz dla siebie. Jeśli doniesiesz gdzieś o czymkolwiek, to
automatycznie będziesz miał na sumieniu także i mnie, bo sam się
zgłoszę, nawet jeśli w swoim doniesieniu mnie nie uwzględnisz.
– Nie mów do mnie Aduś – zaprotestował Beni. – Amelka tak
mówiła i nikt więcej nie ma do tego prawa, dobra?
– Właśnie! Aduś! Jak zdradzisz mnie, to jakbyś własną
siostrę zdradził, rozumiesz?!
– Ale jej już nie ma. – Adaukt pokręcił głową.
– Ale wróci, zapewniam cię, i skopie ci tyłek, jak zrobisz coś
nie tak, rozumiesz?
– Szwagier, nie wkurzaj mnie. Nikomu nic nie powiem.
– Nawet najlepszemu koledze?
– Nawet koledze.
– Najlepszemu też nie?
– Cholera, nie! – Beni niemal krzyknął.
Michał zatkał mu dłonią usta.
– Nie wrzeszcz... rzesz – syknął i spojrzał w górę, czy ktoś
nie wyjrzy z okna.
– To mnie nie wkurzaj! – zamienił krzyk w szept. – Przecież
ci mówiłem!
– Dobra, już ci wierzę. Możemy iść.
Po kilku krokach Adaukt chwycił Michała za ramię.
– Jak to... Amelka ma wrócić? – Jego twarz przybrała taki
wyraz, jakby właśnie dotarła do niego największa tajemnica
wszechświata.
– Chrystus wróci na Ziemię, to i pochwyceni wrócą –
odpowiedział mu z satysfakcją.
***
Aleks witał się z kolejną osobą, do każdej wyciągając lewą
rękę. Wszyscy ze zrozumieniem i współczuciem spoglądali na gips.
Każdemu pytającemu o powód kontuzji tłumaczył, że nieszczęśliwy
upadek z roweru przyczynił się do złamania kości śródręcza i
nadwyrężenia nadgarstka. Tak sobie wymyślił. Kłamstwo
usprawiedliwione.
Irek otwierał drzwi dla kolejnego gościa, a Aleks patrzył na
zebranych. Było już siedem osób: czterech mężczyzn i trzy
kobiety. Spora rozpiętość wieku, z wyglądu oceniając, szeroki
wachlarz statusu społecznego. Co ich łączy? Z wcześniejszych
wypowiedzi gospodarza wynikało, że wiara. Wszyscy uwierzyli, że
Wielki Przełom został zainspirowany przez samego Boga. Obok na
krześle usiadł starszy mężczyzna.
– Wiesław – przedstawił się, podając mu lewą dłoń.
– Wojtek. – Aleks postanowił dla zebranych na razie nim
pozostać, o czym wcześniej poinformował gospodarza przyjęcia.
– Cieszę się, że jesteś z nami – powiedział serdecznie
Wiesław.
Aleks nie wiedział, co o tej dziwnej czułości myśleć. W każdym
z tych ludzi wyczuwał coś niepospolitego, choć nikogo z nich nie
znał.
– Mieszkasz w mieście? – spytał rozmówca.
– Nie całkiem – odpowiedział Aleks wymijająco.
– Aha.
Taka reakcja zupełnie go zaskoczyła. Spodziewał się kolejnego
pytania, a tu takie sobie „aha”.
Przyszli inni goście. W drzwiach pokoju zobaczył Michała, który
coś szepnął do ucha Irkowi. Sekretnych zachowań Aleks nie lubił,
bo zazwyczaj coś za sobą kryły. Wiele razy doświadczał
szeptanych, niebezpiecznych tajemnic, za którymi podążały zdrady
i donosicielstwo.
Michał machnął ręką do swego pacjenta porozumiewawczo i wszedł
dalej, ze wszystkimi ciepło się witając. Za nim pojawił się
następny mężczyzna. Aleks od razu miał wrażenie, że skądś go
zna. Po krótkiej chwili zrozumiał skąd. Zrobiło mu się ciepło.
***
Adaukt czuł się nieswojo. Był przedstawicielem władzy, a
przyszedł na nielegalne, religijne zebranie. Gdyby miał być w
porządku wobec Zwierzchników, wpędziłby do więzienia własnego
szwagra, wolał więc zbytnio w zaistniałą okoliczność nie
wnikać.
Przywitał się zwyczajowym „dobry wieczór” i usiadł na krześle
przy ścianie. Szybko się rozejrzał po siedzących, ale oprócz
swojego szwagra nie znał nikogo.
***
Aleks odpiął kieszeń spodni na udzie. W środku czekał paser.
Zupełnie nie wiedział, czego teraz się spodziewać, ale musiał
być gotowy na każdą ewentualność. Miał wrażenie, że nie tylko
on czuje się tu nieswojo.
Do Michała podeszła jedna z kobiet i coś szepnęła mu do ucha.
Ten wysłuchał jej, kiwnął głową i zrobił to samo wobec swojego
szwagra. Beni wzruszył ramionami, przewrócił oczami, po czym
wyraźnie na coś się zgodził. Michał chrząknął znacząco.
– Niektórzy z was wiedzą o moim szwagrze – powiedział – że
jest sierżantem w armii panującego nad nami reżimu... co wzbudza
zrozumiały niepokój.
W pokoju nastała zupełna cisza.
– Wiem, że może to być... trudne do przyjęcia, ale... mam
przekonanie... – Michał nieco zastanawiał się, wypowiadając
swoją myśl – mam nadzieję... od Boga... przekonanie... że to
właśnie ten moment... by oprócz tego, co Adaukt mógł usłyszeć
od Amelii, jego żony, a mojej siostry... zanim nastąpiło
Pochwycenie... mógł usłyszeć jeszcze raz.
Po chwili milczenia głos zabrał Wiesław.
– Oczywiście, jeśli masz przekonanie od Boga, to tak powinno być.
Prawda czy nie? – Pytaniem zwrócił się do pozostałych.
Część dla aprobaty pokiwała głowami, ktoś powiedział, że się
zgadza, ale Aleks miał zupełnie odmienne zdanie. Dla niego Beni był
niepożądanym i niebezpiecznym intruzem, którego należało się
natychmiast pozbyć. Będąc gościem, nie miał jednak prawa głosu.
Chyba nie miał... tak mu się przynajmniej wydawało.
– By sprawa był jasna, doszliśmy ze szwagrem do porozumienia, że
w razie czego... a wiecie czego... ryzykuje moją głową... prawda?
– dodał Michał i wymownie spojrzał Adauktowi w oczy.
Aleks zerknął na sierżanta. O tak absurdalnym układzie jeszcze
nie słyszał...
– Nie mam zamiaru zrobić tego mojej żonie. – Beni podniósł
obie ręce, zupełnie jakby się poddawał. – I nie mam zamiaru
zaszkodzić mojemu szwagrowi...
– No! – lakonicznie stwierdził Michał. – To może do
rzeczy...
– Zanim zaczniemy rozmawiać, chciałbym zaśpiewać wam pieśń,
którą wczoraj napisałem – powiedział jakiś młody człowiek,
wyciągając z przyniesionego futerału gitarę i dziwnie zerkając
w jego stronę. – Nasze doświadczenia ostatniego czasu... sami
wiecie... nie mamy już czasu na uleganie złudzeniom.
Szybko nastroił gitarę, po czym
zaczął cichą balladę:
Chcę widzieć, że kończy się świat,
Że to już jest zmierzch moich lat,
Że nadchodzi kres ziemskich dni,
Bym Panu nie zamknął dziś otwartych drzwi.
Aleks słuchał z lekkim zażenowaniem. Ci ludzie rzeczywiście
wierzyli w koniec świata, co wydawało mu się najzwyklej
idiotyczne. Po świecie chodziło całe mnóstwo nawiedzonych i
właśnie pośród ich przedstawicieli musiał się znaleźć...
***
Adaukt słuchał, jak gra i śpiewa ten młody człowiek i miał
odczucie, że słyszy to nie pierwszy raz, choć ponoć było ułożone
wczoraj...
W Tobie, Panie, chowam się przed światem.
Sobą, Panie, proszę, zakryj mnie.
Z
każdej strony świat pragnie zawładnąć mą duszą,
A ja nie chcę
kierować się złem.
Już wiedział.
Pieśni takiego rodzaju całymi dniami słuchała Amelka... Dlatego
nie był mu obcy ten specyficzny, nostalgiczny i uduchowiony styl.
Tu, na świecie,
jestem tylko na chwilę,
Każda sprawa
jedynie moment trwa.
Panie, daj mi
zobaczyć, co jest ważne dla Ciebie,
Abym tego tylko
pragnął, tego chciał.
***
Aleks skubał
wystający spod bandaża gips. Myślał, jak się stąd urwać.
W Tobie, Panie,
chcę schować się przed grzechem.
W Tobie ukryć,
oddzielić się od zła.
Wszystko, co
widzę wokół, ulega zagładzie,
Kiedy spada Twój
sąd na ten świat.
Koniec śpiewania przyjął z ulgą. Choć melodia wpadała w ucho i
z innym tekstem mogłaby być kandydatem do przeboju, to jednak
cieszył się, że zapanowała cisza. Na krótko...
– O Panie Jezu...
– Panie Jezu...
– Panie Jezu...
Aleks spojrzał na zebranych, którzy w większości z zamkniętymi
oczami wzywali Jezusa. Młody człowiek z gitarą co chwilę patrzył
z ukosa w jego stronę. Najwyraźniej był zaciekawiony jego osobą i
nie było to zachowanie w żadnej mierze pożądane.
– Panie Jezu, dziękujemy Ci – powiedział Wiesław – że choć
do tej pory byliśmy głupcami, to jednak zmiłowałeś się nad nami
i objawiłeś nam swoją prawdę. Ty nam pokazujesz, że jesteś
bardzo blisko, że nie warto już zajmować się tym światem, bo
blaskiem swego przyjścia zniweczysz wszystkie ludzkie dzieła...
– Amen... – zgodnie dołączyli się pozostali.
– Tak, Panie, Ty i tylko Ty jesteś schronieniem dla nas przed tym
światem, przed jego złem, przed grzechem... – dodała jedna z
kobiet.
– Amen... – znów dołączyli wszyscy.
– Proszę Cię, byś dał mi
zobaczyć, co jest ważne dla Ciebie. Chcę tylko tego pragnąć... –
dopowiedziała inna.
– Amen...
– Tak, Panie, chcemy pragnąć tylko tego, co jest dla Ciebie ważne
– przyznał Irek. – Kiedyś było dla nas ważne nasze ja, nasze
dusze, nasze pragnienia... Panie, wybacz nam nasz egoizm... Chcemy
dziś być cali dla Ciebie...
– Amen...
***
Adaukt powolutku zaczynał rozumieć swoją Amelkę. Od momentu,
kiedy poznała takich ludzi, jak ci tutaj, jej życie uległo
radykalnej przemianie. Zaczęła inaczej
się zachowywać, mówić, co innego ją zadowalało... Nie potrafił
wtedy tego przyjąć. Momentami
drażniła go nawet jej uprzejmość
wobec niego, którą traktował jak coś wymuszonego. Najpierw
myślał, że to jakaś fanaberia, przelotna fascynacja, ale mylił
się. Mijały lata, a Amelia była w swych poglądach coraz bardziej
zdecydowana. Słuchając tych modlitw, słyszał właśnie ją... Co
chwila wzywała Jezusa: to dla ratunku od codziennych problemów, to
z radości, że ją wysłuchał. Na domiar wszystkiego nieustępliwie
mówiła mu o Bogu, o jego łasce i nadchodzącym sądzie... Mówiła,
że Jezus przelał swoją krew także za niego, a on przecież tego
ani nie potrzebował, ani nie chciał... Teraz
żałował. Żałował wszystkich bezpowrotnie straconych okazji,
które mu dawała, by dowiedzieć się więcej i już wtedy przekonać
się, że to nie fantastyka, ale rzeczywistość.
***
Dla Aleksa całe to biadolenie było żenujące. Nie znosił użalania
się nad sobą, tym bardziej wobec kogoś, kogo nie widać i nie
słychać. Zakrawało to na jakiś omam. Postanowił, że dłużej tu
nie będzie siedział. Spojrzał na zegarek. Nie było jeszcze aż
tak późno, by nie ruszać się stąd i nie spróbować znaleźć
noclegu gdzie indziej. Mógł jeszcze zapukać do drzwi swej
internetowej znajomej, jakoś wytłumaczyć wczorajszą nieobecność
i czas spędzić o wiele przyjemniej. Czuł się lepiej, niż dobę
wcześniej, lepiej, niż godzinę temu.
Wstał i nieznacznie kiwnął głową w stronę gospodarza, który w
lot zrozumiał, że chce porozmawiać. Wyszli do drugiego pokoju.
***
Beni wyprostował nogi, które cofnął,
by zrobić miejsce wychodzącemu mężczyźnie. Co prawda ze złamaną
ręką nie jest się jeszcze inwalidą, ale w trakcie ostatnich
wypadków pojął nieco lepiej, czym jest cierpienie...
***
Aleks zamknął drzwi za Irkiem i niemal szeptem zakomunikował, że
musi już iść.
– Dlaczego? – Twarz Irka zdradzała niemałe rozczarowanie. –
Nie powinieneś... w tym stanie...
– Nic mi nie jest. Jestem wdzięczny za waszą pomoc i chciałbym
jakoś...
– Nie, nie – zaraz przerwał mu gospodarz. – To my jesteśmy
dłużnikami. Jestem jednak pewien, że Michał będzie przeciwny...
– Co do Michała... – wtrącił Aleks i przez moment myślał,
jak problem ubrać w słowa. – Nie mam nic przeciwko jego medycznym
racjom, ale człowiek, którego przyprowadził... to jeden z tych,
którzy ścigali mnie, zanim tu trafiłem.
Irek zmarszczył czoło. Był zaskoczony.
– Przecież słyszałeś, co powiedział, co obiecał...
– To żołnierz. Możecie mu ufać, jak się wam podoba, ale ja
wolę być bardziej ostrożny. Poza tym... – z racji uprzejmości
tych ludzi nie chciał być niegrzeczny – nie bardzo odpowiadają
mi wasze przekonania...
– Aaa... rozumiem. – Zmarszczone czoło Irka wygładziło się. –
Masz oczywiście do tego prawo, ale na dobrą sprawę, to naszych
poglądów jeszcze wcale nie znasz...
Aleks zmieszał się nieco. Faktycznie wiedział o nich niewiele.
– Wierzycie w te dziwactwa, jak koniec świata, a takie pierdoły
to mam... – Postanowił być bardziej zrozumiały. Irek dotknął
go i to wystarczyło, by nie kończyć zdania.
– Nie wierzymy w taki koniec świata, o jakim powszechnie się od
lat mówiło. Nigdy nie wierzyliśmy w kalendarz Majów, Nostradamusa
i innych wizjonerów. Wierzymy Bożemu Słowu, a ono nam mówi, że
już wkrótce wróci na Ziemię Chrystus, żeby zaprowadzić nową
rzeczywistość: Królestwo Boże. W to wierzymy i mamy ku temu
poważne powody...
– A widzisz. – Aleks ucieszył się, że dostał do ręki jakiś
argument. – Moja ciocia była Świadkiem Jehowy i ciągle nawijała
o nadchodzącym królestwie, bo każde jego kolejne „nadejście”
się nie sprawdzało!
– Nie słyszałem o ani jednym Świadku Jehowy, który byłby
zabrany w Pochwyceniu, ale to też nie argument przeciw nastaniu
Królestwa Bożego. Świadkowie mylili się w swojej nauce, ale o
Królestwie wiedzieli z Biblii. – Irek rozumiał, że nie tak
powinna toczyć się ta rozmowa. – Proszę, wróć i posłuchaj.
Jestem pewien, że te sprawy staną się dla ciebie jaśniejsze.
Aleks niecierpliwił się. Nie widział sensu tej gadki.
– Muszę iść. Nie będę swoim niedowiarstwem wam przeszkadzał.
– Panie Jezu... – Irek widział porażkę kolejnego człowieka,
który nie miał zamiaru wierzyć Prawdzie. Musiał uznać jego
wybór. – Dobrze, nie będę cię zatrzymywał, ale pamiętaj, że
masz w nas przyjaciół.
– Oczywiście, będę pamiętał. – Aleks z ulgą uśmiechnął
się i poklepał go po ramieniu. Tak było lepiej. Każdy ma prawo do
decydowania o sobie, więc jeśli chcą sobie wierzyć, niech wierzą,
ale jemu niech dadzą spokój.
– Może... jeśli kiedyś zmienię zdanie – powiedział dla
załagodzenia „sporu” – to się odezwę.
Irek wyjął z szafy jakieś ubranie.
– Weź to – powiedział, zerkając na kurtkę kuriera. – Może
będzie trochę za duża, ale lepsze to, niż ta niedoprana plama na
twojej.
– Dzięki bardzo.
Aleks ubrał buty i schował do plecaka swoje rzeczy, które ułożył
tak, by mieć szybki dostęp do tych najpotrzebniejszych, szczególnie
uwzględniając termowizor. Paser zostawił w kieszeni spodni, do
drugiej chowając granat. Przez lewe ramię przewiesił małego
Beryla, który ze złożoną kolbą jakoś mieścił się pod luźną
kurtką Irka. Zarzucił na plecy bagaż. Bark bolał, ale musiał
sobie radzić.
– Powodzenia, pożegnaj wszystkich ode mnie i podziękuj Michałowi
– powiedział i szybko przemierzywszy przedpokój, wyszedł.
– Panie, proszę, zmiłuj się nad nim... – szepnął Irek i
ciężko westchnął.
***
Adaukt spojrzał w kierunku opuszczającego mieszkanie mężczyzny.
Widzianą z tyłu sylwetkę jakoś kojarzył. I ten plecak...
***
Aleks odwinął bandaż i wrzucił go do pierwszego napotkanego
śmietnika. To samo zrobił z drażniącym go gipsem. Może to i
niezły kamuflaż, ale w razie czego nie będzie w stanie szybko
operować bronią. Miał nadzieję, że po wczorajszych wydarzeniach
aktywność wojska w mieście nieco wygasła i bez przeszkód uda mu
się dotrzeć do umówionego
adresu.
***
Wracający do pokoju, gospodarz miał markotny wyraz twarzy. Adaukt
domyślał się, że coś nie tak poszło z gościem, który właśnie
wyszedł. Choć nie padło żadne słowo, Michał również wyglądał
na zmartwionego.
***
Ulice jeszcze nie opustoszały. Jeździło dość sporo samochodów,
a i niemało pieszych zmierzało w różnych kierunkach, dzięki
czemu nie rzucał się w oczy. Szedł miarowym krokiem, dyskretnie
obserwując okolicę. Do tej pory zobaczył jeden policyjny radiowóz,
ale przejechał na tyle daleko, by w ogóle się nim nie przejmować.
By dotrzeć na miejsce, potrzebował jakieś pół godziny. Żywił
nadzieję, że znajoma nieznajoma nie będzie miała do niego o
wczorajszy wieczór żalu. Trzeba było wymyślić jakąś
realistyczną przyczynę nieobecności. Może nawet jakoś powiąże
ją ze strzelaniną. Nie powie prawdy, ale coś z niej uszczknie.
ciąg dalszy w powieści... :)