29 may 2011
Sanitariuszka Ewa
Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Chodziła w kółko po pokoju, rozmyślając o wydarzeniach minionego dnia. Jakże współczuła tym młodym chłopcom, którzy wyrwani z objęć matek i kochanek, musieli w spartańskich warunkach walczyć o przetrwanie. Jeszcze parę lat temu mieli plany i marzenia, tak dalekie od okrutnej rzeczywistości wojny. Teraz w brudnych żołnierskich mundurach, z dala od zaciszy bezpiecznych domów, z dala od cywilizowanego świata, zmywali dzień w dzień cudzą krew z własnych rąk. Jej myśli skierowały się ku chłopcu, który umarł kilka godzin temu w jej ramionach. Miał może siedemnaście lat, może mniej. Był drobnej postury, o dziewczęcej urodzie. Nie był materiałem na żołnierza, a jednak walczył o wolność i zginął z rąk nieprzyjaciela. Pewnie tak samo wystraszonego, tęskniącego za ciepłem i ciszą chłopca jak on. Nie wierzyła, że przeznaczeniem tych wszystkich młodych mężczyzn jest śmierć w szpitalu polowym, przy odgłosie nieustających strzałów i wybuchów. Jej psychicznym orężem była wiara w to, że musi zrobić wszystko, by ich uratować. Po to przetrwała, po to żyła, nie znała już innej rzeczywistości. Szpital był jej domem, otaczający ją ludzie stanowili rodzinę. Chciała ocalić wszystkich, bez wyjątku, za wszelką cenę. Każdą śmierć uważała za porażkę. Każda śmierć była jej pokutą za to, że nie potrafiła ocalić własnych bliskich. Na myśl o tym zawsze stawały jej łzy w oczach. Wspomnienia choć wydawałoby się odległe, wciąż były niemiłosiernie bolesne. Podeszła do okna, oparła głowę o framugę i spojrzała na poruszające się w dole drzewa. Gałęzie tańczyły na wietrze a ich szum, brzmiał niczym żałobna, niekończąca się pieśń. Ewa zamknęła oczy i próbowała przypomnieć sobie jakąś szczęśliwą chwilę z dzieciństwa. Z czasów, gdy słowo wojna, nic dla niej nie znaczyło. Oczyma wyobraźni zobaczyła starą kamienicę na Szmaragdowej, która wyglądała niczym walące się zamczysko wśród obskurnych robotniczych budynków. To był jej dom, a właściwie małe mieszkanie na drugim piętrze. Nic specjalnego. Kuchnia, w której na noc przed Wigilią na starym wygniecionym łóżku przyszła na świat. Kuchnia, w której co rano wesoło krzątała się mama. Kuchnia, w której zawsze pachniało świeżym chlebem i domowym ciastem. I pokój, w którym co wieczór klękała z rodzicami przed krzyżem, dziękując za wszystko co ma, za życie. Przypomniała sobie dzień, w którym tata, postawny i silny mężczyzna, wziął ją na kolana i płacząc powiedział, że Bóg potrzebował do pomocy małego aniołka. W tym celu wybrał jej młodszego brata. Uwierzyła ojcu wtedy i wierzyła do dzisiaj. Uważała, że to Andrzejek czuwa nad tym, aby żadna kula nie dosięgła jej ciała. Otworzyła oczy i podeszła do łóżka. Była tak bardzo zmęczona wojną. Zdjęła buty i położyła się na czystej pościeli. Boże, kiedy ostatnio leżałam w łóżku? – pomyślała. Wczoraj zatrzymali się w opuszczonym mieście i zajęli zrujnowane kwatery. Do jej dyspozycji przypadł niewielki pokój, będący kiedyś sypialnią małej dziewczynki. W rogu wciąż stał regał z lalkami, których koronkowe sukieneczki przeżyły już swoją świetność. Ewa zastanawiała się przez chwilę, co mogło się stać z właścicielką zabawek. Sądząc po doszczętnie zniszczonej okolicy, lalki nie miały już na kogo czekać. Dlaczego wojna musi pochłaniać tak niewinne ofiary? – to pytanie zadawała sobie od lat. Do tej pory nie znalazła odpowiedzi i szczerze wątpiła, żeby kiedykolwiek jej się to udało. Ale do póki zadaje pytania, do póki otaczające ją cierpienia i śmierć nie są jej obojętne, do póty wie, że życie ma sens. Straciła z oczu ten sens na jakiś czas. Po tym jak wybuch zabił jej rodziców, została w mieście sama. Włóczyła się po ruinach bez celu. Nie starała się zdobyć pożywienia, unikała ludzi, którzy chcieli się nią zaopiekować. Rodzina była całym jej życiem. Innego nie znała. Chciała umrzeć, więc czekała codziennie na śmierć. Mijały dnie, może tygodnie. Wokół spadały bomby, ludzie gromadami uciekali z miasta. A ona przemierzała ulice patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Nie wie co by się z nią stało, gdyby pewnego dnia nie spotkała koleżanki z gimnazjum. Mariolka, zawsze życzliwa dziewczyna z dobrego domu, namówiła ją do wyjazdu ze szpitalem polowym. Cóż, straciła już wszystko co miała, umrzeć mogła gdziekolwiek. Przeszła szkolenie i została sanitariuszką. Początki nie były łatwe. Wszędzie krew, ból oraz przeraźliwe krzyki poszkodowanych żołnierzy. Teraz po trzech latach, nie zna innego życia. Czasami zastanawia się, co będzie po wojnie. Czy kiedykolwiek wróci do normalnego funkcjonowania. Czy koszmary, które widziała podczas swojej pracy, pozwolą jej zasypiać w wolnym kraju.
Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Jest trzecia w nocy, kogo licho niesie? – myślała, leniwie dźwigając się z łóżka. Podeszła do drzwi i niechętnie pociągnęła za klamkę.
- Jerzy? Coś się stało? Przywieźli rannych? – zaniepokoiła się tak późną, niespodziewaną wizytą lekarza.
- Nie, spokojnie. – uśmiechnął się przyjaźnie – Pomyślałem, że będziesz miała ochotę na lampkę dobrego wina. Zasłużyłaś sobie.
Wiedziała, że trudno teraz cokolwiek zdobyć. Brakowało im dosłownie wszystkiego. Czasami nie mieli czym zszywać rozszarpanych przez odłamki pocisków żołnierzy. A co dopiero taki rarytas. Nie piła wina od, hmmm, teraz gdzieś blisko frontu, po latach wojny, wydawało jej się, że nigdy nie piła tego trunku.
- Wejdź, ale uprzedzam, że jestem padnięta. Jutro czeka nas kolejne piekło – zamknęła za nim drzwi i podeszła do szafki po dwa kubki.
- Wybacz, ale z wiadomych przyczyn, nie posiadam lampek na wino. Właściwie, to nie mam nawet szklanki. – roześmiali się oboje.
- Cóż wojna – Jerzy nalał czerwony trunek znaleziony w piwnicach domu do kubków, którym wojna odebrała uszy.
- Za zwycięstwo, niech to się już wreszcie skończy – wzdychając, spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem.
- Już niedługo. Słyszałem dzisiaj, że alianci mają coraz większą przewagę. Hitler zbiera baty tez na froncie wschodnim.
Ewa nadal była jakaś nieobecna. Podeszła do otwartego okna i mocno wciągnęła rześkie listopadowe powietrze. Nagle poczuła jego dłonie na ramionach. Oboje wiedzieli, że się sobie podobają. Mówiły im to codzienne spojrzenia i wzajemna troska. Jerzy właściwie przyjął ją pod swoje skrzydła. Zawdzięczała mu całą swoją medyczną wiedzę i wszystkie umiejętności. Ile on ma właściwie lat? Czy ma gdzieś żonę, dzieci? – zaczęła się w duchu zastanawiać. Uświadomiła sobie, że tak niewiele wie o tym szpakowatym mężczyźnie. Pomimo, że spędzali ze sobą każdy dzień, od świtu do zmierzchu, naprawiając to, co brutalnie zniszczyła wojna. Jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, zastanawiając się czy tego chce. Do cholery, jutro może nas nie być – podeszła do nocnej szafki i zdmuchnęła stojące na niej świeczki. Powoli zaczęła rozpinać bluzkę, aż poczuła jego delikatny dotyk.
Ewie śniło się, że jest znowu małą, roześmianą dziewczynką. Mama ubrała ją w ulubioną czerwoną sukienkę w grochy. Włosy uplotła w dwa mysie warkoczyki, przewiązując je zielonymi wstążeczkami, odciętymi od starej balowej sukni. Dalej w śnie, Ewa beztrosko grała z koleżankami w klasy pod kamienicą na Szmaragdowej. Kiedy się obudziła, szybko do niej wróciły wspomnienia minionej nocy. Pierwszy raz, od śmierci rodziców, poczuła się bezpiecznie. Nie chciała go budzić, wyglądał tak spokojnie. Wiedziała jednak, że czeka ich kolejny długi dzień. Kolejna walka o każde zranione życie. Walka o własne sumienie. Dmuchnęła delikatnie w jego policzek. Nie zareagował. Podniosła głowę i pocałowała go w usta. Mężczyzna leniwie otworzył oczy.
- Nie śpię już piękna, ale nie chciałem, aby ten błogostan uleciał z promieniami słońca – oddał jej subtelnie pocałunek.
- Wiesz, to była noc moich marzeń. Nie przetrwałabym tej wojny bez ciebie. Jesteś od tak dawna moim wsparciem, moja opoką, moim mentorem.
- To miłe, ale chyba wyolbrzymiasz moją rolę – uśmiechnął się w ten uroczy sposób, jaki uwielbiała – Mądra i dzielna z ciebie dziewczyna. Po wojnie będziesz świetnym chirurgiem, jestem tego pewien – odgarnął jej włosy z czoła i przyciągnął jeszcze mocniej do siebie.
- Nie jestem taka odważna – zmarszczyła brwi i zapatrzyła się w sufit. Już zaczynała wywód na temat swej słabości, kiedy jej przerwał.
- Uwierz mi, że dla każdego z tych żołnierzy jesteś bohaterem. W ostatnich godzinach ich życia jesteś im matką, siostrą, kochanką. Twój głos jest dla tych młodych chłopców ukojeniem. Przy tobie umierają spokojni, pełni nadziei.
Gdy skończył usłyszeli nadlatujące samoloty, a potem wybuchy, jeden za drugim i krzyk wielu ludzi. To trwało tak krótko. Popatrzyła na Jerzego i pomyślała, że jest szczęśliwa w jego ramionach. Tak, byłabym dobrym chirurgiem – usłyszała kolejny świst bomby i poczuła, że znowu głęboko zasypia, tuląc się do jego piersi.