29 october 2011
Nowotwór i Zielona Tara
Siedziała naprzeciwko mnie. Zielone światło jakie biło od jej postaci otwierało moje serce. W milczeniu wpatrywała się w moją twarz. Niespodziewanie spytała tylko :
-przetrwasz?
Znieruchomiały od medytacji wstałem i napiłem się herbaty z dodatkiem guarany. Pytanie "jasnej pani" nie dawało mi spokoju. Wiedziałem, że czeka mnie próba sił. Tylko kiedy?
Od czterech miesięcy zmagałem się z wykrytym nowotworem. Medytacje praktywowałem od niedawna w celach leczniczych. Za tydzień czekał mnie cykl "chemi".
Wsparciem była rodzina. Matka wyciągała mnie z depresji i właśnie ona kupiła dla mnie książkę "buddyjskie metody leczenia ciała". Podchodząc sceptycznie do tematu - przekonany, że nic mnie nie może uratować...jednak cień nadzieji miałem.
W trudnych chwilach gdy bóle głowy stawały się nie do zniesienia, kładłem się na łóżko i modliłem w myślach. Wiedziałem, że ludzie czasem wychodzą z raka, wszystko zależy od leczenia, zaawansowania choroby i siły ducha.
Mój nowotwór był w środkowym stadium. Z nikłą nadzieją na wyleczenie, przeważał czarny dół z którego nie ma wyjścia.
Zabawne jak zmienia się ludzkie postrzeganie rzeczywistości, gdy człowiek jest bliski swojego kresu. Z niedowiarstwa stałem się osobą bardzo religijną, zacząłem też doceniać własne życie.
Gdy odwiedziła mnie przyjaciółka Anita byłem milczący. Zagadywała mnie i pocieszała na różne sposoby, jednak wizja nieuchronnej śmierci przerażała całe moje jestestwo. Z tego strachu ciężko było się komunikować. Siedziała na kanapie i piła kawę, wtedy wyznałem:
-boję się, wiesz...będę musiał przejść przez to wszystko. Już teraz bóle bywają nie do zniesienia. Z czasem może być jeszcze gorzej. Staram się wierzyć w remisje, jednak to takie trudne...
Wydusiłem z siebie spazm szlochu, który zamienił się w ryk zranionego zwierzęcia. Anita pogłaskała mnie po ramieniu powtarzając: :"trzeba mieć nadzieję, nie wolno się poddawać".
Również ona miała boleść na twarzy, łzy w oczach.
Przed wyjściem dała mi radę bym oparł się na wierze, na religii.
Zastanawiałem się czy to się kiedyś skończy, czy buddyzm ma taką siłę aby wyleczyć mój nowotwór? Czy może bardziej zawierzyć lekarzom? Może jedno i drugie?
Nie byłem wrogiem chrześciajństwa, jednak bardziej przemawiała do mnie wizja buddyjska.
Czytając książkę od mamy czułem się podbudowany na tyle, że zacząłem stosować radę o pozytywnym myśleniu.
Zgodnie z instrukcjami w książce, najpierw wchodziłem w kontakt z własnym ciałem, po czym w wyobraźni widziałem je utworzone z miliardów komórek po czym wyobrażałem sobie że każda komórka utworzona jest z jasnego zielonego światła. To dawało nadzieję..."Jasna pani" przybyła znów...