6 march 2014
6 march 2014, thursday ( uciąć sobie język )
poczytałam dzienniki z dzisiaj, ale nie skomentowałam. Nie mogę się angażować ze względów czasowych. Nie mniej kilka słów w moim eseju będzie nawiązywało do ich treści i formy. Dawno, dawno temu w okresie, który wszedł już do szkolnych książek z przedmiotu Historia Współczesna, katecheza była prowadzona w kościele i można było wybrać sobie te lekcje, które były najciekawsze.
Nie było internetu, ale świetnie działająca poczta pantoflowa informowała, gdzie uczy ksiądz, którego warto posłuchać i na której mszy świętej nasz duch otrzyma dobry filozoficzny zastrzyk. Kościół miał łatwiej, bo przekora młodzieńcza zapełniała kościoły i kaplice. W mojej dzielnicy to ksiądz Maliński był gwiazdą. Katecheza wybiegała daleko poza klepanie pacierzy, a tzw. bezbożne msze św. z 5 minutowymi kazaniami przyciągały do kościoła św. Anny o 21.30 nawet tych najbardziej zmęczonych po niedzielnych wyprawach studentów.
Gdy w czasie IPN-owskiej walki demaskatorskiej, ktoś chciał udowodnić mu współpracę z UB, zawsze mówiłam, że gdyby każdy TW tyle zrobił dla kościoła, to mielibyśmy najbardziej oświeconych wyznawców katolicyzmu i takim TW trzeba specjalne podziękowanie.
Co ma wspomnienie o ks. Malińskim do dzienników na laickim portalu. Krótkość. Przekazując taki syntetyczny wiersz, czy dziennik, tak naprawdę to na czytelnika przerzucamy wysiłek rozwinięcia tematu. Dajemy bryk, a właściwej naszej treści nie ma. Bawimy się w spektakl jaka to melodia - pierwsza nuta, dwie, trzy. To samo było wtedy. Dostawaliśmy pierwsze akordy, problemy do rozwiązania przez nas, a nie epistoły z przepisem na życie. Podobało się. To była podpałka dyskusji i rozwój.
Czasem mam ochotę tak kawa na ławę, żeby mieć pewność, że będę właściwie zrozumiana, czasem nie mam ochoty czyścić wiersza, czy dziennika z redundancji, ale zaraz pojawia się pytanie, jeżeli sama nie mam cierpliwości do epistoł, to kto będzie miał do moich, więc wycofuję się i zostawiam przestrzeń do inspiracji.