26 july 2016
"Cmentarz", oj straszne to, jak sam SZATAN
To był typowy mglisty jesienny dzień. Opatuliłem się szczelnie płaszczem i wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Skostniałymi palcami odpaliłem jednego. Wilgotne powietrze wraz z dymem wdarło się do płuc tak agresywnie, że zebrało mi się na kaszel. Kaszel ten pomknął ponad grobami, odbił się echem od porośniętych mchem zapomnianych mogił, sprawdził kilka dzięcięcych nagrobków uwieńczonych płaczącymi aniołkami i wrócił do mnie. No właśnie. Wrócił. Nikt go nie przechwycił, nikt nie uniósł głowy, nikt nie odkaszlnął solidarnie. Nikt. Bowiem na cmentarzu byłem sam. Cóż mogło się takiego zdarzyć, że 1. listopada dookoła jest tak pusto? Nie było żywej duszy, nikt się nie pałętał z chryzantemami, nie paliły się znicze, cmentarz świecił pustkami, sprawiając wrażenie bardziej martwego, niż ludzie na nim pochowani. Skłoniło to mój detektywistyczny umysł do refleksji, choć detektywem byłem jedynie z zamiłowania i nie dostawałem pieniędzy za swoje teorie spiskowe. Serce mi jednak podpowiadało, że nieobecność ludzi nie jest dziełem przypadku. Myśli kłębiły się w głowie, lecz żadna nie wydawała się być sensowna. Spojrzałem w niebo, jakby szukając w nim odpowiedzi . Wtem zerwał się zimny wiatr, a brzozy przy alei, zasilane trupim jadem, rozszumiały się smętnie. Przyjrzałem się ich złowieszczym, poskręcanym w bólu gałęziom. I oto ogarnęła mnie groza - na gałęziach wisieli ludzie, zastępując opadłe listowie swoimi ciałami. Uderzyłem w krzyk, który utonął w głuchej wietrznej zawierusze.
9.11.15r., Rz.