5 april 2016
Fragment "Siedem ogrodów - antologia miłości niechcianej"
Obudziłem się pierwszy. Z początku nie bardzo potrafiłem określić, gdzie się znajduję, dopiero spojrzenie na Grażynę oprzytomniło mnie. Spała na brzuchu, mocno zaciskając ręce na poduszce. Włosy bezładnie oplatały jej głowę i ramiona. Wyglądała uroczo. Wysunąłem się dyskretnie z łóżka, pozbierałem swoje ciuchy i wymknąłem się do łazienki. Zerknąłem na zegarek, dochodziła szósta. Doszedłem do wniosku, że pojadę stąd prosto do pracy. Pewno dostanę od Marka, opierdziel, za to, że nie zadzwoniłem do niego. Umyłem się i ubrałem w rekordowym tempie i wszedłem do sypialni. Grażyna obudziła się, gdy pochylałem się nad nią. Przywitała mnie delikatnym pocałunkiem.
– Wstałeś już? Mogłeś mnie obudzić – powiedziała, przeciągając się tak ponętnie, że znów poczułem niepokój.
– Wychodzę już Grażynko, bo spóźnię się do roboty. Zamkniesz za mną drzwi?
– Poczekaj, zrobię ci śniadanie.
Zerwała się i szybkim krokiem, narzucając na siebie krótki szlafrok, poszła do kuchni. Zaprotestowałem.
– Kupię sobie coś po drodze. I tak jestem już spóźniony. – zełgałem, wypijając łyk zimnej wczorajszej kawy. Jakaś dziwna siła, wprost wypychała mnie z jej mieszkania. Spojrzała na mnie badawczo. Zrobiłem niewinną minę i pocałowałem ją w policzek. W drzwiach odwróciłem się jeszcze raz w jej stronę, nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć, więc siląc się na uśmiech, szepnąłem cicho.
– Dziękuję.
Odetchnąłem rześkim powietrzem. Czułem się dziwnie. Byłem niewyspany i zmęczony, bo ta noc obfitowała w szaleństwa, ale...coś uwierało. Moralny kac? Tak, to chyba właściwe określenie stanu, w jakim się znajdowałem.
Po drodze do pracy kupiłem sobie kilka bułek i jogurt. W warsztacie był już Paweł. Zdziwiony moim wczesnym przyjściem, zagaił zaciekawiony.
– A co ty taki ranny ptaszek dzisiaj?
– A, jakoś nie mogłem spać – mruknąłem niewyraźnie, tłumiąc jednocześnie potężne ziewnięcie.
Paweł uśmiechnął się pod wąsem.
Po trzeciej kawie stanąłem na nogi, chociaż kofeina spowodowała lekki ból głowy. By go uśmierzyć, łyknąłem szybko dwie aspiryny z zakładowej apteczki. Grzebałem właśnie w silniku BMW, gdy nieoczekiwanie poczułem uderzenie w plecy i ktoś mi wrzasnął do ucha.
– Ty palancie, zidiociałeś do reszty?
Poderwałem się wystraszony i zaskoczony tak gwałtownie, że z całej siły walnąłem głową w klapę od maski samochodu. Ból na moment zaćmił mi umysł, ale gdy odzyskałem władzę nad zmysłami, zobaczyłem nad sobą wykrzywioną wściekłością twarz Marka.
– Ty idioto, nieodpowiedzialny matole…– urągał mi dalej, teraz już ściszając głos.
W ciągu kilku sekund zostałem obdarzony taką ilością inwektyw, że zastanawiałem się, skąd on czerpie ich zasoby.
– Gdzieś ty się szlajał całą noc? Wychodząc, stwierdziłeś, że zaraz wrócisz, skąd miałem wiedzieć, czy nic ci się nie stało? Nie mogłeś zadzwonić do mnie baranie?
Przełknąłem i barana, bo wiedziałem, że ma rację.
– Wiem brat, sorry, zostawiłem w domu telefon, a wiesz, jaką ja mam pamięć do numerów – próbowałem go uspokoić. Istotnie, nie pamiętałem numeru do Marka. Rozumiałem jego zdenerwowanie, bo umowa między nami była zawsze taka: nie wracam, spóźniam się – informuję. A ja dałem ciała. Chyba po raz pierwszy. Marek zmęczył się chyba swoim wybuchem, bo patrzył na mnie zły i naburmuszony, ale jednocześnie chyba zadowolony, że sprawa się tak zakończyła. Winien mu byłem wyjaśnienie.
– Przepraszam cię stary. Pojechałem do Grażyny i jakoś tak wyszło, że musiałem zostać na noc.
– Oczywiście, musiałeś… – warknął. – Nie wytrzymasz tygodnia, żeby gdzieś nie umoczyć?
– Daj już spokój. Przeprosiłem, więcej tak nie zrobię, masz powód, żeby mi nakopać do dupy, ale już przestań – poprosiłem zmęczony. W tym momencie usłyszałem głośny, uszczypliwy śmiech Mariana.
– Andrzej, twoja księżniczka idzie.
Zobaczyłem Weronikę, spacerującą z psem po drugiej stronie uliczki. Na okrzyk Mańka, który doskonale słyszała, odwróciła się i spojrzała na nas z wyraźna niechęcią.
– Ja tego faceta kiedyś zabiję – syknąłem wściekły.
Marek nie zwrócił jednak uwagi na to, że w przyszłości będzie bratem mordercy, tylko z zaciekawieniem przyglądał się dziewczynie.
– To ona? – spytał w końcu.
Przytaknąłem.
– A jak twoja wczorajsza randka? Chyba coś nie wypaliło, bo patrzycie na siebie jak pająki przez szybę.
– Do dupy – przyznałem. – Jak małolat dałem się sprowokować, wszystko poszło nie tak, jak powinno.
Musiałem przerwać, bo podszedł do nas Rafał. Przywitał się z Markiem, zamienili dwa słowa i zaraz wpadli na jakiś wspólny temat. Błyskawicznie złapali kontakt. Byli w podobnym wieku. Spojrzałem na Weronikę. Akurat patrzyła w moją stronę. Nie bardzo wiedziałem jak mam się zachować. Niepewnie machnąłem jej ręką. Odpowiedziała skinieniem głowy i wolno skierowała się w stronę domu.
– Te, coś się tak zagapił? – szturchnął mnie brutalnie Marek. – Idziesz z nami?
– Co? Gdzie? – wypadłem z rozmowy i nie wiedziałem, o czym mówili.
– Na piwo, dzisiaj wieczorem. Jest taka fajna knajpka w centrum – wyjaśnił mi Rafał.
Spodobał mi się ten pomysł i ochoczo na niego przystałem. Marek wymienił się numerami telefonów z Rawiczem i pożegnał się z nami.
Rafał stał obok mnie bez słowa przez dłuższą chwile, po czym wypalił niespodziewanie.
– Spotkałeś się wczoraj z moją siostrą?
Zerknąłem na niego i skinąłem głową. Nie chciałem wdawać się z nim w dyskusję na ten temat. Na jego twarzy malował się zacięty grymas. Podał mi potrzebny klucz i oparł się o maskę.
– Wróciła wściekła – oznajmił.
– Uwierz mi, że ja też nie w różowych obłoczkach – sarknąłem.
– Różnica pokoleń i poglądów nie do przeskoczenia.
– Ja tam nie wiem, ale ostatnio jest jakaś dziwna.
– Może ma okres – burknąłem niezbyt miło.
Wspomnienie wczorajszego popołudnia boleśnie mnie uwierało. Szarpało i odzierało moje motylki ze skrzydełek, po malutkim kawałeczku.
– Znawca kobiet – parsknął, a ja udałem, że nie słyszę cierpkiego tonu w jego głosie. Zastanawiałem się, ile powiedziała mu Weronika. Zapytać, nie miałem odwagi.
Szykowałem się do wyjścia, kiedy w drzwiach dogonił mnie Heniek.
– Jakie masz plany na sobotę? – spytał lekko zdyszany.
Zastanowiłem się chwilkę.
– Właściwie to żadne, a co? Masz jakąś propozycję?
– Ognisko u mnie na działce. W swojskim gronie – wskazał głową na warsztat.
– Jak bez Skrzydlewskiego to się piszę. Przyda mi się mała rozrywka – uśmiechnąłem się.
– Dogadamy szczegóły.
Rozradowany wizją imprezy pobiegł do szatni.
Przez odcinek od warsztatu do głównej ulicy jechałem bardzo powoli, aż jadący za mną srebrnym Passatem gość zatrąbił na mnie ze złością. Przepuściłem go, zjeżdżając na bok. Nie spieszyłem się. Liczyłem na to, że ją zobaczę, ale los mi jakoś nie sprzyjał.
Marek siedział w kuchni, obierając ziemniaki. Jego mina, nie wróżyła nic dobrego.
– Dalej się wściekasz? – usiadłem i sięgnąłem po drugi nóż.
– A co? Sądzisz, że nie mam powodu? Jedno ci powiem, że rachunek za moją komórkę w tym miesiącu ty zapłacisz. Bo nie wiem, ile przetraciłem, wydzwaniając do szpitali i na policję. Ta noc będzie cię kosztowała jak za luksusową dziwkę.
Zjeżyłem się po tych słowach, bo jakoś dotknęły mnie jego słowa w zestawieniu z osobą Grażyny, ale nie chciałem dolewać oliwy do ognia. Kończyliśmy jeść obiad, gdy rozdzwonił się mój telefon. Zniecierpliwiony sięgnąłem po komórkę. To był Jurek. Ucieszyłem się z jego telefonu, bo bałem się, że po tych atrakcjach, jakie mu zafundowałem, będzie na mnie zły.
– No co tam Jureczku? – powiedziałem na dzień dobry.
– Cześć Jędrek, masz chwilę?
– No, dla ciebie zawsze – odparłem.
– Jestem blisko ciebie, wyjdziesz na szybkie piwko do „Jabłuszka”.
– Jasne, będę za dziesięć minut – przytaknąłem i wstałem od stołu, szybko myjąc po sobie talerz. Marek widząc, że zbieram się do wyjścia, krzyknął za mną do korytarza.
– Idziesz z nami dzisiaj na piwo, czy znowu przepadniesz? Umówiłem się z Rafałem na dziewiętnastą.
– Idę z Jurkiem do Zbyszka, wrócę za godzinę – odparłem.
„Jabłuszko” była to maleńka osiedlowa, sezonowa knajpka w parku, prowadzona przez naszego wspólnego kolegę. Właściwie był to przerobiony drewniany domek kempingowy, otoczony sympatycznym drewnianym płotkiem i mieszczący na swojej małej posesji pięć stoliczków z ławeczkami. Wpadaliśmy tam czasami na małe piwko i pogaduchy. Jurek siedział już pod parasolem przy drewnianym, składanym stoliku, a w ręku trzymał plastikowy kubek z piwem. Za barem wystawionym na zewnątrz, stał barczysty, wysportowany facet ze starannie przystrzyżoną, lekko siwiejącą brodą, ubrany w biały T-shirti przepasany zielonym fartuchem. Przywitałem się z nim.
– Siemka Zbysiu, daj małe piwko – poprosiłem i poczłapałem do Jurka.
– Fajnie, że zadzwoniłeś, mam gęstą atmosferę w domu – uśmiechnąłem się.
– Pogryzłeś się z Markiem?
– Taa. Przejdzie mu za chwilę. Moja wina – mruknąłem. – A co tam słychać u was?
– Ok. Bardziej mnie interesuje co u ciebie. Nie dzwoniłeś, więc przyjechałem.
– Sorry, nie było kiedy. Co u mnie? Nic, na tyle pozytywnego, by się tym pochwalić. Ostatnio mam same czarne koty na drodze – powiedziałem, upijając łyk piwa. Nie było bardzo wyszukane, ale przynajmniej zimne.
– Co z tą dziewczyną?
– No co mogło być? Zgodnie z przewidywaniami, posłała mnie na drzewo – wskazałem wymownie na swoją szyję, gdzie bladł już nieszczęsny siniak po zębach jadowych Iwony. – Poza tym, przespałem się z kobietą, z którą nie powinienem był się przespać i cholernie mi z tym niewygodnie – mimowolnie spojrzałem na bransoletę, którą dziś rano założyłem, jadąc do pracy.
Jerzy powiódł za moim wzrokiem i znieruchomiał z kubkiem uniesionym w pół drogi do ust.
– Ty i Grażyna? – syknął z niedowierzaniem.
– Skąd wiesz? – podskoczyłem na ławce, jakby ktoś mi wsadził szpilkę w tyłek i wybałuszyłem oczy.
Wskazał mi głową bransoletę.
– Dodać dwa do dwóch potrafię, choćby z racji zawodu – mruknął. – Pokazywała mi to cacko. I co teraz?
Wzruszyłem ramionami.
– Nie wiem. Niby rozumie, że to była chwila uniesienia, ale powiedziała mi, że kiedyś się we mnie kochała, co wcale nie poprawia mi nastroju.
– To ty nie wiedziałeś o tym?
– No skąd? A ty wiedziałeś? – wytrzeszczyłem na niego oczy.
– Każdy wiedział.
Dopiłem szybko piwo i zgniotłem kubeczek.
– Normalnie nie wierzę, w to, co słyszę – mruknąłem.
– Domyślam się, że boisz się konsekwencji seksu z Grażyną. Że się uczepi, jak Iw. Znając ją, nie masz się czego obawiać. Jest na to zbyt dumna.
– Nie chcę chyba na razie o tym gadać, muszę nabrać dystansu. – wstrząsnąłem się jak mokry pies.
Jerzy milczał chwilę, a w końcu wypalił niespodziewanie.
– Kurwa, nie rozumiem tych bab!
Uniosłem znacząco brwi, bo nie bardzo wiedziałem, którędy podążają myśli przyjaciela.
– Iwona jest na ciebie wściekła. Po twoim wyjściu wypłakiwała się przez godzinę w rękaw Grażynie, wyjąc, że jej na tobie zależy, że dotarło do niej, że cię kocha i że nie odpuści. Grażyna wspierała ją jak prawdziwa samarytanka, powiedziała jej, że spróbuje z tobą pogadać, a teraz mi mówisz, że poszła z tobą do łóżka. To gdzie tu jest logika?
Westchnąłem ciężko, rozumiejąc z tego tyle, co i Jurek. Miałem całkowity mętlik w głowie.
– A gdzie ty chcesz logiki u bab szukać? – prychnąłem, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Za dużo tego, jak dla mnie. Chyba się starzeję. Za dużo tych bab, problemów i wszystkiego. Idę dzisiaj z Markiem na piwo do jakiejś knajpy. Muszę się zresetować. Idziesz ze mną?
– Nie mogę. Zaraz muszę wracać, bo Wiesia na mnie czeka.
– O, i tu jest kolejny powód, by trzymać się jak najdalej od bab. – oznajmiłem triumfalnie.