23 june 2013
23 june 2013, sunday ( co się robi zamiast tego, co się robić powinno )
Na przykład wstaje się po jedenastu godzinach snu i nie ma się pojęcia ani gdzie się jest, ani która jest godzina, ani co powinno się robić, by nie robić tego, co się robić powinno.
Więc pije się jedną kawę na dwie, góra trzy godziny, penetruje torbę siostry w poszukiwaniu papierosów, których oczywiście nie ma się zamiaru palić i sprawdza, bezmyślnie, czy galaretka stojąca całą noc w lodówce już zastygła. A potem bierze się słoik Nutelli, pakuje go do zamrażarki i wychodzi na spotkanie ze skwarem.
Wychodzi się, następnie wraca w celu zmiany koszulki i posmarowania twarzy po raz enty warstwą kremu z filtrem, wychodzi się, wraca z myślą, że sandały na koturnie się jednak nie nadają, wychodzi, robi pięć i pół kroku tylko po to, by wrócić te pięć i pół kroku z powrotem pod próg, bo zapomniało się, że dwulitrowa butla wody swoje waży, a w wielbłąda nie ma zamiaru się zmieniać, bo niby damska torebka zawiera wszystko, ale bez przesady, wychodzi i, na szczęście dla całego społeczeństwa, już nie wraca.
Idzie się sprawdzić, czy chłopcy z placu broni jeszcze nie zginęli od kotków odbitych w obudowie drewnianej broni. Bo koty dostają kota gdy zaczynamy się z nimi bawić w czerwoną kropkę. A że ludzie są mniej inteligentni od kotów, bez obrazy dla kotów oczywiście, to dlaczego też nie mieliby dostać kota, świnki i padaczki, gdy słońce bawi się z nimi w czarne kropki migające przed oczami?
Potem sprawdza się, czy dzieci faktycznie latają nago po rynku w strugach wody na pokuszenie oczu i dłoni zajętych przez obiektywy aparatów. Bo wiadomo, zły dotyk nie musi dotykać, może zwyczajnie zrobić kompromitujące zdjęcie, które boli przez całe życie, zwłaszcza w dobie internetowych albumów i dzielenia się ze światem tajemnicami alkowy.
A jeśli latają, bo oczywiście rodzice wolą robić plażing na rynku zamiast zabrać dzieci na prawdziwą plażę, gdzie, może tylko niektóre szkraby, ale zajmą się budowaniem fortecy z pasku. Zawsze trochę spokoju. A na rynku trzeba mieć oczy dokoła glowy, bo nie wiadomo, czy ten czy tamten nie ma złych zamiarów, a dzieciak kolegi dziewczyny sąsiadki wujka córki nie trzaśnie naszego prywatnego szczęścia kamieniem w głowę czy inną piszczel.
Następnie stwierdza się w duchu, bo głośno jeszcze się nie chce przyznawać, że słońce przesadza i sprawia, że myślenie idzie opornie nie tylko meduzom, i stwierdza się, że idzie się na zieloną trawkę, bo inaczej się zwariuje, a z tego etapu droga do pociągu do Tworek nie jest już tak skomplikowana, a zielona trawka ma niebieskie ściany, okno bez klamki i oszronioną butelkę piwa stojącą na stoliku i dochodzi się do wniosku, że na Hawaje, Malediwy czy inne Barbados wybierze się w następnym wcieleniu, bo piwo w taki upał to nic tylko bilet w jedną stronę do raju.