17 october 2012
Trzydzieści groszy
Ceny żonkili zeszły do trzydziestu groszy. Sprzedaje je dziadyga w obleśnej czapce. Nawet chciałem zobaczyć, jaki ma napis nad daszkiem, ale bałem się zapachu. Dziad w brudnych butach bynajmniej nie jest bezdomny. Brud na nim taki wielosezonowy, nie tylko na butach. Kurteczka wypłowiała z odkładającymi się kolejno warstwami potu i łoju. Ubytki w uzębieniu. Każde niemowlę potrafi się uśmiechnąć, a ten pan nie. Ściska w ręce drobne monety. Druga ręka gotowa do walki. Tacy ludzie nie powinni sprzedawać kwiatów. Kwiaty, zwłaszcza na wiosnę, powinien sprzedawać chłopak w kraciastych czerwonych trampkach z białą podeszwą, ustami jak syn Afryki i jak zwierzę Afryki zwinny. Oczy powinien mieć szerokie, głębokie i samotne tak bardzo, jak tylko samotne oczy można mieć w stadzie lub przejściu podziemnym. Ludzie przechodzą i przechodzą, a nikogo nie znasz, nikt się nie zatrzyma i nie zapyta: jak się masz, brachu? Nie musiałby nawet klepać po ramieniu. Poklepać po ramieniu możemy sami siebie, stojąc rano przed lustrem. Sprzedawca kwiatów, gdyby miasto było sensownie pomyślane, powinien mieć krótkie włosy lub gdyby miał długie, to szyja koniecznie okręcona chustą na koszulce, bo taka teraz moda. Sprzedawca kwiatów musi być modny i taki, żeby kwiaty przy nim pęczniały. Owszem, w miastach starych na sprzedaży kwiatów łapę mają trzymać grube baby w trzech lub czterech spódnicach, w chustach najlepiej o zmiennych kolorach. Grube baby z gruszkami w miejscu nosa, jak na obrazach Arcimboldo, mogą siedzieć, a wręcz muszą. Klient młodszy lub starszy, z wykształceniem lub bez, spieszący się oraz luzak, powinien sam wybrać sobie kwiaty z ich wiader. Babki mogą go przy tym ofukać, gdyby zbyt długo płatki oglądał jak ciotka jakaś i niszczył inne współkwiaty w wiaderku. Takie baby nigdy nie powinny mieć drobnych i wydawanie reszty musiałoby zajmować im trzy kwadranse, zanim dogrzebią się pod czwartą spódnicę i wyciągną pacaki nie wiadomo skąd. Tak powinno wyglądać miasto jakościowe.