12 may 2018
Prawo do światła
Prawo do światła
Zawsze nocowałem w pokoju Oliwka. W Hostelu Chmielna 5 pokoje nazywają się tak jak kolory ścian. Tym razem dostałem łóżko w pokoju Rose. Może być, powiedziałem. Pokój ośmioosobowy, na razie jest tam tyko pan Cezary; jest już kilka dni i nie ma z nim problemów, powiedziała recepcjonistka. Może być, powtórzyłem. Cezary cicho słuchał radia z telefonu komórkowego i od razu zapytał, czy to nie będzie przeszkadzało? Jak będzie cicho, to nie, ale na noc, zanim uśniesz, to chyba wyłączysz? Taki spolegliwy dialog rozpoczęliśmy. Cezary nawet chciał pogadać, ale wisząca na wieszaku jego stara, tania z bazarku koszula nie zachęciła mnie zbytnio do konwersacji. Cezary zapytał: Skąd jesteś? Odpowiedziałem, ale nie odwzajemniłem pytania, i poszedłem pod prysznic. Po prysznicem sprawę przemyślałem. Wypada zapytać, skąd jest on, mimo że wychodząc do łazienki, kątem oka spenetrowałem zawartość kosza ze śmieciami; śmieciami, które wrzucił, facet z którym, było nie było, będę dzieli trochę czasu i przestrzeni. W koszu zanjdowały się pozostałości po najtańszych pasztetach z biedronki, takich po dziewięćdziesiąt groszy. Odświeżony wróciłem do pokoju. Cezary polegiwał w łóżku z cicho nastawionym radyjkiem. Grzecznie, nie z ciekawości, zapytałem: A ty skąd jesteś? Gdy dowiedziałem się, że jest z Warszawy, a powiedział to jak oczywistą oczywistość, tym bardziej nie nabrałem ochoty na kolejne pytania. Przecież w Warszawie jesteśmy, i nic mnie nie obchodzi, czy wyrzuciła go z domu żona, czy w hostelu lepiej mu się odpoczywa, niż w domu, czy ma remont w mieszkaniu i mieszka w hostelu? Chyba mam prawo, żeby mnie to nie interesowało? Co nie?
Trawiłem piękne majowe, słoneczne dni. Wychodziłem rano do ulubionych warszawskich kościołów, w południe spotykałem się na obiadkach z przyjaciółmi, poznawałem przyjaciół moich przyjaciół. Ktoś czuł się zobowiązany stawiać wódkę do obiadu, jak na przykład Zbyszek Rutkowski, który właśnie otrzymał wizę do Stanów i leci na Alaskę. Ktoś inny wręczył mi wizytówkę i przy okazji foldery pensjonatu w Ustce, który prowadzi jego siostra. Czasem nim dopiliśmy kawę, już dodałem kogoś do znajomych na fejsbuku. Słuchałem przyjemnych słów, że komuś jest bardzo miło, że mnie poznał. Około piętnastej wracałem do hostelu. Drzemałem niecałą godzinkę. Brałem prysznic, zmieniałem koszulę, piłem hostelową kawę i wyruszałem na szlak. Tymczasem Cezary, z cicho nastawionym radyjkiem, polegiwał w łóżku. Zagadywał całkiem normalnie: Jak udało się spotkanie? Dokąd teraz wyruszasz? O, wróci!, O, wychodzi turysta! Całkiem normalnie, jednozdaniowo udzielałem odpowiedzi, ale sam, co i mnie wydało się dziwne, nie zadawałem pytań. Cezary leżakował, słuchał radyjka, co jakiś czas wychodził do toalety lub na zewnątrz na papieroska. Chyba trzeciego dnia rano, kulturalnie zapytał: Słuchaj, mam prośbę; pożyczyłbyś mi pięć złotych do dziewiętnastej? Dziewczyna wieczorem przylatuje z Dublina, to oddam. Dałem pięć złotych i wyszedłem cieszyć się życiem. Koło piętnastej wróciłem na drzemkę, prysznic i hostelową kawę. Gdy już szykowałem się do wyjścia na wiślane bulwary, na kolejną randkę z Syrenką, Cezary odezwał się: Dałbyś jeszcze radę pożyczyć trzy złote? Co ja z tobą mam, powiedziałem z rezerwą. Cezary na to: Przecież jesteś Polakiem... dziewczyna wieczorem wraca, przywiezie pieniądze, do dziewiętnastej oddam. Odniosłem wrażenie, że chyba pierwszego dnia mówił, że czeka na żonę, aż wróci z Dublina, teraz powiedział, że dziewczyna..., ale co mnie to obchodzi, chce tylko trzy złote. Dałem i wyszedłem na bulwary.
Teraz, bardzo proszę w tym miejscu wstawić piękne wyrazy, dźwięki i obrazy, i wyobrazić sobie mnie, jak siedzę w wygodnym, wiklinowym fotelu przy stoliku, na którym stoi odpowiednio schłodzone belgijskie piwo, i na którym leżą dwie książki: ”Możliwości i melodie” ojca Hieronima trapisty i “Seans z workiem” autorstwa Henri Michaux oraz mój zapiśnik i ołówek. Przede mną spacerują piękni ludzie, w tle Wisła. Do tego powiew wiatru lub Ducha Świętego; tego nigdy nie wiemy.
Wróciłem do hostelu przed północą. W pokoju nie zapaliłem światła, ale mimo to, zauważyłem na krześle obok mojego łóżka cztery monety o nominałach dwa złote. Cezary polegiwał obok kobiety. Radyjko nie grało. Nie chciało mi się iść pod prysznic. Kobieta w łóżku Cezarego, tak jak wielu ludzi, nie potrafiła mówić szeptem. Poza tym dochodziła wrzawa z ulicy Chmielnej. Włożyłem profesjonalne zatyczki do uszu. Usłyszałem jeszcze tylko, jak kobieta mówiła do Cezarego: Żadnych pieniędzy ode mnie nie dostaniesz. I usnąłem.
Normalnie w maju budzę się o piątej czterdzieści pięć. Teraz obudziłem się o ósmej piętnaście. Cezarego w pokoju nie było. Wymieniliśmy z kobietą poranne, serdeczne grzeczności. Po powrocie z łazienki, kapnąłem się, że nie ma nie tylko Cezarego, ani jego taniej, starej koszuli z bazaru, ale nie ma w ogóle żadnej rzeczy, która jego jest. Kobieta wypowiadając się na temat dzisiejszej pogody, posługiwała się słowami: och, uwielbiam, nareszcie... w Dublinie cały miesiąc lało. Tak jak ja, cieszyła się z poranka, z nowego dnia. Zaczęła rozmowę o prawie do światła.