22 june 2013
Fragment III
Kiedy stary Bielecki - ojciec Mirry zjechał do miasteczka ze świata barczysty i jak Cyklop jednooki, ludzie szeptali po kątach. To, że jego najlepszym przyjacielem był koń nie mieściło im się w głowie, bo tu do czworonogów stosunek był inny. Koń to koń. Zwierzę pociągowe, ale żeby zaraz przyjaciel i żeby dawać mu wódę do popitki?
Co „ przyzwoitsi” utyskiwali, gdy wchodził z nim do baru „Muszelka” i wlewał piwo w pysk, podczas gdy koń mlaskał.
Odmieniec był magistrem farmacji z zamiłowania artystą malarzem z wyboru zaś furmanem. Nosił dziwne stroje i nie dawał się nikomu, bo nie na darmo był Odmieńcem. Mówiono, że kocha tylko swego konia dla którego jeżdżąc od domu do domu i rozwożąc węgiel - chleb suchy zbierał. Był jak kloszard, nawet gdyby nie żył jak kloszard. Umysł miał wolny i jedno oko bystre, bo drugie przestrzelone w dzieciństwie przypominało wyblakłą meduzę. Zeszpecił go brat, w czasie gdy matka piersią karmiła. Młody był, głupi, nastraszyć chciał tylko. Huknęło. Pocisk przeszedł przez oko malca i uchem wylazł wprost w serce karmicielki. Po wypadku przygarnęła go ciotka stara panna i rygorystka. Po matce została fotografia w sepii i nabój na pamiątkę tragedii.
W miasteczku średnio lubili Odmieńca. Plotkowali, że przyjechał nie wiadomo skąd, że kogoś szuka, że niebieski ptak z niego, bo węgiel rozwozi, a ma dobry zawód. Mógłby na przykład pracować w aptece, a nie tylko afiszować się z koniem.
- Zazdrościcie żem wolny!
Twierdził choć nie wierzył w wolność, a tym bardziej w to co mówi.
W mieście niektórzy żałowali konia. Pisali elaboraty w obronie zwierzęcia najpierw do magistratu, a później do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, bo kto to słyszał, żeby koń chlał piwo, kto widział taką rozpustę.
Odmieniec toczył więc z ludźmi boje, gdy w końcu nasłali na niego tych z towarzystwa. Wlewanie koniowi w pysk alkoholu, było dla nich zbrodnią. Nie mogli przecież spytać konia, czy lubi piwo, a pewnie lubił, bo mlaskał. Byli pewni, że zwierzę jest katowane, pojone niewłaściwymi dla gatunku trunkami i wystąpili z petycją odebrania mu pupila. I gdy Kleofas na mocy prawa został umieszczony w prawdziwej stajni i zaczął jeść i pić to co ustalono dla koni, zmarniał w oczach. Z pięknego ogiera w ciągu tygodnia zrobiła się stara szkapa, której nie chciało się nawet ruszać oczami. Bielecki widząc jaką krzywdę zrobili ludzie z towarzystwa zwierzęciu, starał się odzyskać Kleofasa, więc w miasteczku wybuchła końska wojna. Całymi dniami pisał petycję, które rozklejał na słupach, ale gdy zorientował się, że taką drogą nic nie wskóra postanowił porwać zwierzę tak jak to kiedyś robili Cyganie. Zaczaił się którejś nocy, wyłamał skobel od drzwi stajni i wyprowadził ogiera. Rankiem, gdy ludzie z towarzystwa stanęli przed jego ruderą zwyczajnie ich nie wpuścił. Potem ucałował zwierzę w pysk i zwyczajowo poszedł z nim na piwo.
Nikt nie wiedział o co mu chodzi, on sam też nie, a że nie lubił zwierzać się nikomu domysły mnożyły się jak robactwo. Owszem przebąkiwał coś czasem pod nosem, co niektórzy ciekawscy, próbowali niczym puzzle ułożyć. Zauważono też, że często chodzi na cmentarz i to bez konia. Gadano, że pewnie jest hieną cmentarną albo i nekrofilem, ale wkrótce dano sobie z tym spokój.
Bielecki gardził ludźmi. Lubił tylko Kleofasa, który ponoć rozumiał proste wyrazy i łapał wzrokowy kontakt z każdym, a spojrzenie miał czyste jak rzeka z dwieście lat wstecz. Chód jednak wypaczył mu alkohol, za to galopowi niczego nie można było zarzucić.
Alina matka Mirry obserwowała mężczyznę od dłuższego czasu. Nie słuchała plotek. Dla niej Odmieniec był uroczy, a że popijał?
-W mieście chleją wszyscy, takie prawo komuny– myślała i kombinowała jak go poderwać, nie wiedząc o tym, że on od dawna zerkał na nią ukradkiem, właściwie od kiedy pojawił się w miasteczku.
Zauważył ją kiedyś w sklepie, a właściwie dostrzegł tylko jej oczy. Dziwne jasnozielone, jakby ktoś farbą wymalował na tęczówkach dwie palmy. Stał przy niej i gapił się w te ślepia jak w siódmy cud świata.
Choć udawała, że tego nie widzi, nabrała pewności, że się podoba. I pomimo że od podobania do zaczepki droga bliska oboje milczeli. Odmieńca tamowały własne przekonania w stosunku do kobiet i to nie najlepszej treści, ją wychowanie, że kobiecie nie przystoi zagadać pierwszej.
- Zaczep go – prowokowała przyjaciółka - przecież wpadł ci w oko. Na niego nie masz co liczyć, on prędzej wydyma konia niż do ciebie zagada.
Alina jednak milczała. W dodatku gryzły ją wątpliwości, że spojrzenia w sklepie i na ulicy mogły nic nie znaczyć. Na pewno na wszystkie kobitki tak patrzył i może na wszystkie leciał jak Franek od Jasińskich, a powiadano że Franek miał coś z przysadką, dlatego był psem na baby. Dumała Alina ciekawa jakby przekonać się, co do swych racji – bo mimo wielu wątpliwości czuła, że w jakimś sensie są sobie bliscy, chociaż znają się tylko z widzenia.
Bielecki nie wałkował w myślach tematu, nie wpadał w obsesje, nie rozbierał wszystkiego na czynniki pierwsze jej zwyczajem. Wiedział, że dawno nie miał kobiety i że w jakimś sensie Alina mu się podoba, ale też, że nią gardzi. Podświadomie czuł, że jest łatwa i wystarczyłoby kiwnąć palcem, zagadać, a ona poszłaby jak w dym. Ale co potem. Właśnie co potem.
-Nachodziłaby mnie pewnie cholera jedna. Wychodzić za mąż chciała, a nam niepotrzebne towarzystwo kobiet przynajmniej takie na stałe. Najlepsza baba to własna graba – mówił do Kleofasa, który rżał i wtedy Bielecki pomyślał, że zwierzę się z niego śmieje.
Mijali się nadal w milczeniu, które gadało w nich, a milczało poza nimi. W Alinie zaś nie przyzwyczajonej do takiej ignorancji bo na brak zainteresowania ze strony mężczyzn nie mogła narzekać, wszystko kipiało, bo młoda i temperamentna była.
- Nie będę nawet próbował jej poderwać, bo wepnie swoje macki we mnie ośmiornica jedna . Ale oczy ma piękne. Najpiękniejsze z wszystkich jakiem w życiu widział.
-Może upuść coś - to cię zaczepi – doradzała koleżanka stary jak świat sposób na podryw.
Upuściła więc siatkę. I sama po nią musiała sięgnąć więc z wściekłości aż kciuk przegryzła.
- Prostak jeden . Cham jednooki. Końskie pomiotło –wyzywała w myślach.
Następnego dnia zeszła mu z drogi, a potem zaczęła chodzić własnymi ścieżkami.
- Twarda jest. Sądziłem, że łatwa, a tu niespodzianka. Uśmiecha się prowokująco, a taka żelazna z niej baba, może hybryda jakaś – zastanawiał się.
I pewnie chodziliby tak do śmierci udając obojętność, gdyby nie Kleofas. Pewnego razu , gdy mijali się na ulicy zaczął rżeć, jakby się szaleju nażarł. Wobec nietypowego zachowania zwierzęcia wypadło tylko skapitulować , a potem wszystko potoczyło się zwyczajnie, zaś Bielecka z zachowaniem wszystkich dupereli opowiadała sąsiadom jak zeswatał ją koń.