2 december 2012
Widokówka z Tyritake
Będzie deszcz. Deszcze w tych stronach
padają od święta, a wtedy dzikie ptactwo przysiada diabłu
na kolanach. W portach cisza jak makiem zasiał
i tylko żurawie pochylają przerdzewiałe dzioby
nad mętnym czarnomorzem. Wyskubują wszoły spod
skrzydeł, łowiąc kolejne mrzonki nocy. Kiedy ja
śnię; żeby nie zachodzić w głowę, co na tym świecie
poszło nie tak. Co niczym brud wczepiony w psią sierść
rychło przywarło, zasklepiło pory, odebrało oddech.
Z rozbitych skorup składam amforę; o szyi tłustej
od oliwy albo pełnej wina, które wyciekło spod tańczących
stóp. Podnoszę do ust: ciężarną z rozpalonym brzuścem,
wypełnioną po brzegi, markotną. Wprawne ręce
wyczuwają zgrubienia, wczepione w glinę drobinki żwiru
i muszli. Morza, co majaczy niebiesko wylane za horyzont
Europy. Ziemi rodzącej nas pospiesznie, niedbale;
spomiędzy której żeber, piszczeli i spiżu kiełkujemy bez pamięci
własnych matek. Cienie krzewią się gęsto: w fasadach
murów, nadprożach i kanałach. Zupełnie już senna
rozcinam ciemne grząskie łono, chcąc przywrócić kształt
rzeczy lub myśl zamarłą, raz dokonaną.