27 march 2024
27 march 2024, wednesday ( Piece of my Heart )
Piece of my Heart
"A w Jej ramiona
idzie się przez szare chodniki
i braterstwo pijanych"
- Pietros (stare)
***
Mieć 34 lata i pytać o sens życia. Trochę to tragikomiczne. Zakładam sobie maskę pisarza i próbuję wydobyć słowa o diamentowej prostocie, które to sformułowanie wybrzmiewa w moim umyśle jakimiś harmonicznymi - budząc to tęsknotę, to wyobrażenia na temat stylu klasycznego, to, jak to ujął pewien mój dobry kumpel, "diamentową prostatę." Kiedy pojawia się jakaś rzecz ironiczna, którą mój wczesno-dziecięcy zmysł odbiera jako zamach na moją integralność, muszę przypomnieć sobie fragment Psalmu: "chwalcie Pana potwory morskie i głębie". Tyle sondowania świadomości, o której Nietzsche, by powołać sie na jakieś rozpoznawalne nazwisko, twierdził, iż jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Jeśli jednak "..." stwarza świat nieustannie, a ja zabrnąłem tak daleko w przemyślenia na ten temat, iż byłem niemal pewien moich obliczeń, związanych z terminem Paruzji - po cóż zaprzątać sobie głowę tym czy tamtym, a co najwyżej cieszyć sie widokiem? Cóż więcej potrzeba, po mojej wczorajszej wojnie nerwów, związanej z sytuacją życiowego inwalidy, który miota się pomiędzy myślami o kryzysie cywilizacji Europejskiej, a myślami o tym, że wypadałoby w końcu wyjść z książek do realnego świata? Skoro swojego czasu wynalazłem świat, i pragnąłem podzielić się nim niemalże z każdym napotkanym przechodniem - to dziś, kiedy już powoli zaczęło do mnie docierać, że bardzo wielu było tu przede mną, czuję, jakby jednak wypadało zrzucić szaty samozwańczego proroka.
***
Myślałem o tym, że być może swojego czasu ludzie byli dziwni, dlatego, że postrzegali mnie jako dziwaka, i chcieli ustawić się jakimś profilem, ale nie mogli go skalibrować, tak jak mnie samemu ciężko było skalibrować moją twarz i tożsamość. Więc popadali w irytację, pluli, klęli, a ja, z moim wczesno-dziecięcym zmysłem, z którego śmiałby się sam Chesterton, roniłem kilka łez, pytając, co ze mną nie tak. Czy mogę odrobinę się nad sobą poużalać, choć teoretycznie nie lubię tego u innych, i może dlatego potrzebuję podkładki jakiejś wyobrażonej, czy przeczuwanej - trudno powiedzieć - wielkości, by móc sobie usprawiedliwić to, co tak drażni mnie u Innych? Nie wiem, czym się kierować. Byłem już jakąś tchórzliwą Joanną d'Arc, byłem nietzscheańskim performerem, teraz myślę - jaki jest sens życia? Niektórzy mówią o tym, że życie to taniec, a Trójca trwa w nim nieustannie, my zaś jesteśmy takimi odłamkami, które sobie próbują - przynajmniej to mój przypadek - znaleźć odpowiednie miejsce. Nie potrafię prócz tego myśleć prosto - jeśli dostrzegam problem, to raczej nie myślę o jego rozwiązaniu, a wcieleniu go w moją diabelską taktykę, potęgowania, hm, potęgowania tego i tamtego dna, na potrzeby opowiadań, które piszę w swojej głowie. Wczoraj dopadła mnie Kierkegaardowska trwoga, podmiot, który cierpi, cierpi, cierpi, ale po prawdzie wynikło to chyba z nadmiaru kawy. Dziś czytałem o chochlikach (zawsze chciałem być chochlikiem). Bluźnię, ale mam wtedy jakieś poczucie, że nie przeciw "...", tylko raczej przeciw jakiemuś freudowskiemu totemowi, fantazmatowi, to raczej obrazoburstwo niż bluźnierstwo, tak myślę. Swoją drogą Freud chyba fascynował mnie bardziej jako pewnego rodzaju "Horrorus Anthropologicus", by strawestować sformułowanie Kołakowskiego. Ale prócz tego jestem jakoś zafiksowany na niektórych jego banalizacjach, w tym sensie, że, korzystając z innej postaci, lubię niekiedy myśleć - "to nie ja, to mój mózg", szczególnie, kiedy dochodzi do rozstrzygnień, które nie mają żadnego przełożenia na rzeczywistość. Jest to możliwe do pojęcia o tyle, o ile drażnią mnie neurozy, jako formy magicznych latarń, i pragnę rozprawić się z nimi możliwie najszybciej.
***
Liryk - szmiryk
Martwa cisza
Czy to Tworki
Czy Zawisza