Poetry

Adam Pietras (Barry Kant)


older other poems newer

27 january 2024

Noir Au-Revoir

2009-2008

WSZYSTKIE MOJE TWARZE SPŁONĘŁY NA LICHTARZU IGRASZKI

W imieniu wszystkich tych chwil pożegnanych
Czczą błahostką lęku w którym to słusznie upatrywałem przyczyny twojego niezrozumienia
Chciałem odebrać całe twe zapominanie

Dziś prawdopodobnie po raz ostatni cię rozpoznałem.
Dlatego od tej chwili pozostaniesz dla mnie bezimienna i zapomnę twoją twarz
Bo wszystko to, co było - najpewniej okaże się nieprawdą.

Jednak zanim odejdę muszę ci powiedzieć, że że mój umysł jest chory.
Mój łącznik zmysłów, moje narzędzie, most między duchem a ciałem
Jest chore.
Nie wiem, jak określa się chorobę, która dotyka Boga
Całego kosmosu i rządzących nim praw
Dotyka tego co mijasz na ulicach
I wszystkich pór dnia
Dotyka ludzi z którymi rozmawiasz
Oraz ich myśli, twarzy, przeszłości i intencji
Każdej odpowiedzi
I wszystkich pytań

Dotychczas dałem ci dojmujący chłód ciszy matematycznie obliczanych rojeń,
I pojęłaś, że nie istnieje rzecz której bym nie wiedział.
Dałem ci swoją muzykę i niezrozumiałe wiersze
I woń kadzideł wewnątrz świątyni zapomnianego kultu

Niejednokrotnie pokazywałem ci jak zmienia się coś pod samą powierzchnią materialnego świata
I jak linie perspektywy zmieniają swój bieg.
Słyszałem wtedy wyraźnie echa twoich myśli i później zdając sobie sprawę, że to mogły być głosy igrających chochołów - pisałem o konających.
(Miejsca naszych spotkań zawsze okalały mgły albowiem nie przybywaliśmy tam żadnymi drogami.
Chłopiec uważał, że spacerowaliśmy po barwnych pierścieniach, ale to nie prawda.)
Dlatego dziwiłem się, kiedy wyczuwałem twoją obecność w konarach chorej gruszy
Chociaż dobrze pamiętam, że kiedyś dzięki podobnym zaklęciom moje oczy patrzyły dla ciebie.

Wielokrotnie mówiłem ci: możesz mnie zabić, tak jak każdą inną istotę.

Lecz teraz już wiem, że kiedy ja odchodziłem gdzieś dalej,
To ty pozostawałaś

Tam

Pośród własnego widzenia

***

NIHIL

Jesteś słaba i bezimienna
Moja miłości, zakwitła na uroczyskach
Wśród chudych badyli

Ja będąc świadom wielkiego kłamstwa poprzez szacunek dla Idei samej w sobie
Nie zgadzam się na nic:
Musisz wiedzieć, że Nieskończenie Przeklęty Skowyt Samotności na zawsze utracił swoją tożsamość

I wybrzmiewa tylko wobec obcych i nieosiągalnych kontynentów, że Prawda jest starą wariatką
Która nie potrafi zrewidować nieadekwatności własnych zachowań
I że ty jesteś mgnieniem...

Drażniącym puchem banalnych latawców być może pachnącym...

...

Ale nie chcianym.

Gdyż jesteś tylko nienasyconą częścią bezużytecznego już mózgu
Strawionego przez śmieszne psychozy:
Jesteśmy uwiązanym bydłem które nędznie ginie w wysokiej powodzi

***

I

Lata szpiegów bezwzględnie wycieńczone z tęsknoty
Twardy papier korespondencji
Usiądź, kiedy będziesz mnie wspominać

Moje szaty przesiąknięte są dymem cesarstwa zwierząt
Do wczoraj jeszcze nie rozumiałem pędów dzikiej róży
Lecz dziś wiem
Że one są gorzkie

Szczęśliwie czasem jeszcze moje serce drży, choć ostatnia baśń
powstała dwieście lat temu.

Wiadomość choćby przechwycona
Ja choćby aresztowany i poddany torturom
Nie wyjawimy prawdy.

***

II

Był ubrany w pomarańczowo złotą suknię
Drewno pod jego stopami skrzypiało smutkiem
Zatrzymał się przy balustradzie,
A kiedy jego goście
Weszli już na górę westchnął
I dopiero po chwili wstąpił sam
Lampa błyskała wieloma barwnymi ognikami
Dziwne, było jaśniej niż za dnia
Oddychając leśnym powietrzem dwa dni
po deszczu
zebranym w tym przestronnym
pomieszczeniu
o białych ścianach
nie opowiadał o swoich obrazach
lecz stał boso na schodach
oczekując, aż narodzi się gdzieś indziej

***

Muszle i delikatne ciała perłopławów
Słony róż wodorostów
Anyż.
Nie pozwolę jej nawet się do mnie odezwać.
Nie kocham jej.

Urażona pierś młodzieńca,
Urażona i sparzona pustką
fruwające dzwonki
ze złota
Dlaczego wciąż myślę, jak jej wytłumaczyć moją śmierć?

...

Nie umarłem z jej powodu:
Ceramika wypalana na południu i owinięta w niebieski jedwab zainspirowały
Mnie do tego, by targnąć się na swoje życie.

...

Rzuciłem się na skały i długo konałem.
Wiem, że kiedy nadejdzie pora
Morze zabierze moje ciało.

...

Ona przeciąga na okna zasłony
By nie widzieć już więcej
Żeglarzy ze szkorbutem
Dokarmiając bezpańskie psy

...

Oboje modliliśmy się za ten świat.


***

EPILOG

Ujrzałem Miłość roztrzaskaną na skałach
A nad nią ponuro odzywał się Świat:
Nie ma w nas piękna jej fatamorgan.

Twoje dłonie miękkie jak śnieg gdy tak bardzo nudzi cię światło
Twoje dłonie łagodne jak dzień
Gdy tak konam na bezdrożach to czarny przypadek rzuca mi kwiat
By ta postrzępiona flaga zatknięta na jałowym pustkowiu Księżyca
Była mi przez moment symbolem zatraconej myśli.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1