11 october 2016
LIST DO PRZYJACIÓŁKI
List ten otrzyma Pani jutro i mam prośbę do Pani: proszę odłożyć go do wieczora, do chwili naszych spotkań. To nie jest list, to słowa na głos, mówię je Pani, a nie piszę.
Jest pora na te słowa!
O niejedno w moich wierszach nieświadome, uprzedzone; tak bym chciał, abyś znała i rozumiała moje wiersze. Kiedy to się stanie?!
A więc proszę włożyć list z powrotem do koperty, uwagę swą – z powrotem – w Dogmat. Dzień – pora rzymskich praw, noc – rajskich. (Każda udana gra słów – głęboka prawda!)
I oto w chwili rajskich praw, a może ziemskich... (Co – być może – nie mniej...) Tylko piekła nie trzeba, gdzie wszystko się spala.
_____
Ukochana Przyjaciółko,
Odczytuję na nowo dzisiejszą noc i nanoszę na nią następujące poprawki. Początek, a nie koniec (jedynie, gdzie koniec powinien być!), nigdy nie koniec, lecz zawsze początek – oto cała dokładna prawda o moich minionych dniach i latach, i myślę, jedyne rozwiązanie mojej wzmożonej samotności w miłości.
Przecież i muzykę słuchając (a tu ogromna odpowiedzialność!) oczekujesz zakończenia (pozwolenia) i nie otrzymując go – nudzisz się. (Nuda – cały Skriabin!*) Nie mogłem, muzykalny z założenia i być może w swoim planie bardziej muzykant niż poeta, nie nudzić się. Lecz dlaczego nigdy nie: „Poczekaj”. O, nigdy, prawie na końcu, za milimetr sekundy przed czymś – nigdy! Ani razu! Nie było lekko i to zupełnie nie było podobne do tego, o czym Pani mówiłem (nie fałsz, jakieś przytępienie dumy, od razu nie przyzwyczajasz się, proszę wybaczyć) – ale muszę powiedzieć – obcej, poprosić – zaufać albo nie, wolałem – zresztą i pierwszeństwa nie było: inna – obca, innej nic do mnie.
Niewiara? Duma? Wstyd?
Wszystko razem. Rzeczywiście, mało kochali. Rzeczywiście mało kochałem. Być może i dużo – ale nie tak. (Ja) Być może dużo, ale nie te. To najbardziej smutny obszar we mnie, zagadka, przed którą stoję, i jeżeli kiedykolwiek nie uważałem tego za cierpienie, to tylko dlatego, że w ogóle miłość uważałem za chorobę, w której cierpienie nie liczy się.
____
Proszę ocenić jeszcze taka dziwność: z przyjacielem widziałem wszystko, dlaczego więc po tym wlokłem się do kobiet, z którymi odczuwałem nieporównywalnie mniej? Prawdopodobnie głos natury, cicha nadzieja otrzymania tego wszystkiego i o wiele więcej! – od przyjaciółki – jakimś cudem, w którą nie wierzyłem – prawie nigdy nie spełniło się! Chciałem to osiągnąć, mimo wszystko, bez wiedzy, bez udziału drugiej, ostatecznie brakowało zaufania (Daj! Moja!), po prostu nie wprowadzałem drugiej w krąg swoich (tych) uczuć. Ale była tęsknota, było pragnienie – i czy nie ten niedosyt, pożądanie i nadzieja, czy one razem wzięte nie popchnęły mnie wtedy na dworcu do Pani? Tęsknota za spełnieniem. Nie znając najważniejszego – nie jestem człowiekiem!
Ale... odgrywali się żartem. To jest to, co przyzwyczaiłem się ukrywać nawet przed sobą. (Przy takim bogactwie – taka nędza! Lecz wówczas powiemy: to – nie liczy się, si peu de peine et tant de plaisir** – po prostu nie ma!) Stąd i charakter spotkań, łatwe rozstania i łatwe zapomnienie. W najgorszym razie traciłem tylko to, co można zabrać ze sobą: duszę drugiej – i zabierałem ją. Po prostu do nikogo nie należałem, byłem niczyj, nie zależałem od nikogo.
Piszę o tym Pani dlatego, że Pani nie postrzegała mnie, ani prościej, ani młodziej, ani beznamiętniej (to wszystko – jakość?!) – to jest bardziej złożone, aniżeli mówiłem Pani i ważniejsze dla mnie, niż sam dotychczas chciałem wiedzieć. Było to pragnienie, w którego zaspokojenie nie wierzyłem.
Z Panią jestem na początku drogi. Jest Pani lekarzem duszy, dlatego, że przede wszystkim u mnie – choroba duszy: szaleństwo dumy lub jak chce Pani to nazwać.
Pani zadaniem uczynić mnie mężczyzną i człowiekiem, dowartościowywać mnie. Teraz albo nigdy. Moja stawka bardzo wysoka.
Dopiero co napisałem list, a przecież dziś spotykamy się. W duszy wszystko przemęczone i poprzekręcane. Na moje barki spadło całe nowe niebo. (Jestem bezgranicznie w panią zapatrzony).
Kocha mnie Pani?
* Skriabin Aleksander – rosyjski kompozytor i pianista
•• tak mało trudności, a tak silnej rozkoszy