10 may 2014
Kelly Karciarka
- Hahahaha.
- Hie hie hie hie.
- Heh. A na przykład ta, Kelly Karciarka!
- Kto?
- Możecie nie wiedzieć, boście młodzi, Kelly Karciarka.
- Kelly kanciarka?
- Sam żeś kanciarz, gówniarzu, zostaw to, karta stół. Kelly nigdy nie kantowała, choć, jak tak pomyśleć, to grała znaczonymi kartami. Ale nie kantowała.
- Szulerka?
- Głupiś, a kto by z babą niby tutaj usiadł do stołu? Kurwa!
- Kurwa?
- Zwykła kurwa, ale niezwykła. Kelly grała.
- W co grała?
- No a w co miała grać karciarka? W karty grała.
- No to jak grała, skoro nie miała z kim grać?
- Kelly nie miała z kim grać? Kelly, barani łbie, grała z większością frajerów, którzy przewinęli się w tamtych czasach przez tę dziurę. Jeśli jakiś facet trafił do naszej dziury, to prawie na pewno trafiał do dziury Kelly.
- No to co, o dupę grała i zawsze przegrywała?
- Głupiś. Kelly zawsze wygrywała. Nikt nie miał takiej ręki do kart jak Kelly. Nie, inaczej, Kelly miała cipę do kart.
- Opowiadaj w końcu. Piękna była?
- O, nie! Kelly była z pewnością najszpetniejszą i najbardziej pokraczną kurwą jaką nosił boży świat. Kelly nawet jak założyła te kurewskie fatałaszki, na widok których wszyscy zapominacie o swoich mamusiach, to wyglądała gorzej, niż płaszcz Billa Hickocka wepchnięty w dupę jego konia.
- I tak się do niej pchali?
- Nikt się nie pchał.
- To z kim grała?
- Z wszystkimi grała. Mówiłem już.
- Ale…
- Nie przerywaj, słuchaj! Schodziła co wieczór na salę i siadała gdzieś w kącie. Inne od razu do chłopów, a ona siedzi w kącie i psuje atmosferę. W końcu zawsze ktoś się wkurwił tym jej siedzeniem, albo kogoś rozśmieszyła swoją gracją kulawego kojota. Nie było wieczoru, by ktoś, nie ważne z jakich przyczyn, się do niej nie dojebał.
- Wtedy proponowała grę?
- O tak! Wtedy zaczynała się gra.
***
- Czego tu szukasz paskudo, po co tu w ogóle siedzisz i gapisz się na przyzwoitych ludzi? – gość podkreślił swoją niechęć splunięciem pod nogi.
- Nie jestem paskudą, nazywam się Kelly – dziewczyna odsłoniła resztki krzywych zębów w uśmiechu.
- Nie pytałem o twoje pierdolone imię, ani o nazwisko, a tym bardziej o nazwisko rodowe mamusi, tylko o to, co tu robisz ze swoją mordą?
- Jak wszystkie dziewczyny, czekam na pana – oczy Kelly zabłysły.
- Na mnie? – odwrócił się do sali - Słyszeliście? Ta pokraka czeka tutaj na mnie! – z powrotem pochylił się nad Kelly - Co ty sobie myślisz, ścierwo? Wiesz co ja mogę zrobić z taką jak ty?
- Przelecieć za kilka dolców i postawić drinka? – przechyliła głowę lekko w lewo.
- Solidnie kopnąć w dupę i wypierdolić z tego uroczego miejsca, do którego pasujesz jak gówno do chińskiej wazy. I wiesz na co ci tylko pozwolę? – gość nie pluł już by coś podkreślać, tylko parskał śliną z każdym wywrzaskiwanym słowem
- Żebym panu obciągnęła za kilka centów? – Kelly uniosła brwi.
- Pozwolę ci wybrać, czy chcesz wylecieć oknem, drzwiami, czy kominem!
- To może zagramy o to w karty?
Gość zdębiał. Chwilę stał jeszcze pochylony nad nią z palcem wycelowanym w komin, po czym wrócił do pozycji zasadniczej i zrobił usta w ciup.
- Ty jakaś głupia jesteś. Widzisz tu jakieś karty?
- Ja? Nie. Ale pan zobaczy.
Kelly rozszerzyła lekko uda i uniosła rąbek halki, ukazując wydatny i wygolony wzgórek łonowy. Zdobił go starannie wykonany tatuaż. Cztery ułożone w wachlarz karty. As pik, as karo, as trefl. Do tego dziewiątka kier. Gość uśmiechnął się złośliwie, odwrócił w stronę sali i powiedział:
- Słuchajcie, to niebywałe, kurwa w burdelu pokazuje mi cipę! – sala wybuchła śmiechem.
- Nie, ja pokazuję panu karty – Kelly wodziła opuszkiem po symbolach karcianych kolorów – Moje karty, którymi będę grać.
- Ze mną? – tym razem palec wskazał pierś mówiącego – sądzisz, że mam na chuju wytatuowaną talię kart?
- Ależ skąd! Pan sobie swoje karty wymyśli.
- Wymyślę? Co, ty kurwo, kombinujesz?
- Nic. Przedstawiam zasady naszego małego pokerka. Gramy talią składającą się z dwudziestu czterech kart. Moje karty pan zna – Kelly pacnęła dłonią w swoją trójkę asów i dziewiątkę – a pan zamknie na chwilę oczy i wymyśli sobie układ jaki trzyma w ręku. Kto będzie miał mocniejszą kartę, wygrywa.
- Ty naprawdę jesteś nienormalna – gość potrząsał głową, lekko unosząc ramiona – nie będę zamykał oczu, a ty szykuj dupę, lecisz przez komin. Mam dużego pokera w kierach! A czego oczekiwałaś?
- Nie ma pan.
- Jak to nie mam? Właśnie go sobie wymyśliłem. O, widzisz – pochylił się znowu i dwoma palcami rozwarł jak najszerzej mógł powieki prawego oka – i to z otwartymi oczami. Zerwij sobie swoją trójkę asów z cipy i wsadź w dupę. Ja mam pokera. W kierach.
- Owszem, ma pan kiery: dziesiątkę, waleta, damę i króla. Pana piąta karta nie jest asem. Nie jest też kierem, bo dziewiątkę kier mam ja. – Kelly wyrysowała na łonie arabską cyfrę i serduszko - Jaka więc jest pana piąta karta, niech pan sobie przypomni, co tam wymyślił?
- Mówię ci, kurwo, po raz ostatni, że to as.
- Nie, to niemożliwe, bo ten as jest u mnie.
- Niby gdzie?
- Mam go w kieszeni.
- Gdzie?
- W kieszonce – Kelly rozłożyła uda na całą szerokość ukazując swojemu przeciwnikowi największe wargi sromowe jakie w życiu dane było mu widzieć.
***
- Jaaaakie?
- Słuchaj uważnie, grzdylu, kiedy gadam! Taaaakie! Jak męskie dłonie. Ale nie, jak te twoje łapki pieska preriowego, w których ledwo pięć kart potrafisz utrzymać. Miała wafle jak łapska kowala. Jak graby największego z tych murzynów, co tu przy budowie kolei machali młotami, a który, gdyby twój tępy pysk zamknął w ręku, to jeszcze koniec dużego palca wepchnąłby ci w dupę!
- I co? Na nich miała ten tatuaż?
- Jaki znowu tatuaż?
- Brakującego asa kier.
- Żadnego asa nie brakowało!
- Przecież na tatuażu były cztery karty.
- Daj już spokój z tym tatuażem. W karty się grało. I Kelly miała kartę. Rozumiesz? Kartę a nie tatuaż. Kelly miała asa w cipie.
- I wyciągała kartę ze szpary?
- Wyciągała, wyciągała. Ale jak wyciągała!
- Ręką?
- Głupiś, to ty musisz robić wszystko ręką. Kelly robiła widowisko!
- Jak cyrk?
- Cyrk? Cyrk przy tym, chłopcy, to deski, piach i szmata. Jak poszła fama, to do naszego oszczanego przez kojoty Deadwood ciągnęły pielgrzymki. Pomyślcie! Ci frajerzy z cyrków muszą się telepać od dziury do dziury, a tu było na odwrót, frajerzy z wszystkich dziur telepali się nawet po kilka dni do naszego cyrku. Do cyrku panny Kelly!
- To co robiła?
- No bo cię w łeb zdzielę, ile mam razy powtarzać? W karty grała!
- Ale co robiła z ostatnią?
- Jaką ostatnią?
- Jak zagrywała asa kier?
- No właśnie mówię wam o widowisku, to przerywasz! Sęk w tym, że wafle Kelly nie były jak u innych bab.
- Mówiłeś już. Duże miała.
- Duże? Ogromniaste! I co z tego, gdy tu nie chodzi o wielkość. Mówiłem już o łapskach tego murzyna? Też były duże i co, skoro niezgrabne? Nadawały się tylko do walenia młotem. Jedyne co umiał, to zacisnąć paluchy na stylisku. Tyle finezji. Na skrzypcach by nie zagrał. To znaczy Kelly ze swoimi warami też nijak do skrzypiec nie pasowała, ale uwierzcie mi, parę sztuczek potrafiła. Rozumiecie już? Kelly władała swoimi waflami lepiej niż wy palcami, kiedy tasując karty staracie się mnie oszwabić. Wyobraźcie sobie tych wszystkich gamoni, jak im rosły oczy, gdy cipa Kelly ożywała! Jakby Kelly między nogami miała ośmiornicę jaką. Nie było jednego, który by nie zamilkł, pysku nie stulił. Najwięksi pieniacze stali jak zahipnotyzowani! Pamiętacie jednego szarlatana, który tu parę lat temu z wozem pełnym tego brązowego słodkiego świństwa do picia się przytarabanił, takiego rudego chudzielca, co oprócz trucia ludzi za ich własne pieniądze robił jeszcze pokazy hipnotyzowania, zanim go pastor nie przegonił, czego może i później żałował, jak się zimą okazało, że jego mała Sue uległa też hipnozie, tylko z opóźnieniem o dziewięć miesięcy? Ten ryży dzieciorób mógłby pobierać nauki z hipnozy w szkółce niedzielnej, gdzie „proszę pani” mówiłby do cipy Kelly. Stali i gapili się, a wafle Kelly falowały, sięgały w głąb szpary i wyciągały z niej ociekającą śluzem, złożoną w czworo kartę, a później rozkładały ją, odginając najpierw jedno, a potem drugie zagięcie, wciąż pokazując tym durniom stojącym w pozach, w których zastygli, tylko odwrotną stronę kartonika, by na końcu z rozmachem rzucić im ją pod nogi, gdzie z mlaśnięciem przyklejała się do parkietu i celowała w ich zdziwione ślepia błyszczącą od wilgoci czerwienią kierowego asa. Zawsze wygrywała. I nigdy się nie zdarzyło, żeby przegrany nie zapragnął, by to, co stało się przed chwilą na jego oczach z kawałkiem kartonu, nie zostało zrobione z jego kutasem, tylko w odwrotną stronę. Tak, ta dziewczyna miała piekielny talent do kart!
- I co z nią?
- Nic.
- Jak to nic?
- Nic.
- No co ty?
- Graj.
- Gadaj!
- Przegrała.
***
Chłopak stał jak zaczarowany. Teraz już musiał uwierzyć, że tu jest, że spełnia się jego największe marzenie, że gra z tą kobietą w karty. Miał czternaście lat, prawie. Nie znał jeszcze stawki gry, o której marzył. Nie rozumiał wszystkiego, co go otaczało, a niektóre rzeczy przyjemnie go dziwiły, jakby coś w nim budząc. Świetnie za to znał reguły pokera. Uczył się ich od dwóch lat. Dla niej.
Nie powinni go tu wpuścić, ale widocznie chcieli sobie zrobić pośmiewisko z ledwo odrosłego od ziemi przygłupiego syna wdowy prowadzącej w miasteczku sklepik. Niech pohula z naszą Kelly.
Kobietę, do której podszedł znał dobrze, widywał ją codziennie, ale tam gdzie ją widywał wyglądała zupełnie inaczej, dlatego chwilę trwało, nim stojąc z rozdziawioną gębą na środku tej dziwnej sali, w końcu ją rozpoznał i ruszył w jej stronę. Rozmowy przymilkły, a wzrok wszystkich skierował się na niego. Oczy zgromadzonych błyskały humorem a wąsy unosiły się nad uśmieszkami, objawił się oto bohater wieczoru, który ściskał w garści zbierane od roku kilka dolarów. Ktoś mu kiedyś powiedział, że o mniejszą stawkę Panna Kelly nie zagra.
W pewnym sensie dorastali razem. On rósł, kiedy ona stawała się legendą. Nie rozumiał sensu jej sławy. Nikt nie chciał mu wytłumaczyć o co chodzi. Ale we wszystkich podsłuchanych urywkach rozmów była mowa o kartach. I coś w tym się chyba kryło, bo panna Kelly co rano odwiedzała ich sklep i kupowała talię kart.
Karty stały się jego obsesją. Czekał na nią całe poranki. Od kiedy pojawiła się w jego myślach, polubił swoje obowiązki. W tajemnicy przed matką, która tego nie pochwalała, zaczął się uczyć pokera. Był samoukiem, wydawało mu się to ważne, sądził, że to zaważy na losach ich partyjki.
Poświęcał jej dużo uwagi i choć matka zazwyczaj odsyłała go na zaplecze, gdy do sklepu zbliżała się panna Kelly, to wyśledził coś bardzo dziwnego, a co, jak przeczuwał, mogło się okazać istotne. Ta brzydka a słynna na całą okolicę, i dziwnie oschle traktowana przez matkę kobieta miała swoją tajemnicę. A on ją posiadł, co wydawało mu się kolejnym atutem w przygotowaniach do gry. Otóż Panna Kelly z każdej kupowanej przez siebie talii kart wyciągała po wyjściu ze sklepu tylko jedną, składała ją starannie w czworo i chowała do portmonetki. Resztę niedbale wrzucała do torby między inne zakupy.
Wszystko to jednak było już nieistotne, gdyż właśnie trwała chwila, na którą czeka się całe życie. Większość przygotowań i sekretne przewagi, które sobie chłopak zaplanował też straciły na znaczeniu. Gra trwała. Chłopak stał jak zaczarowany.
Dał się zaskoczyć, ale skąd miał wiedzieć, że Panna Kelly stosuje odrobinę odmienne zasady, niż te ogólnie przyjęte. Rozdanie miało być tylko jedno, choć słowo rozdanie też było nie na miejscu. Tutaj się kart nie tasowało. Ale w końcu był w bajce. Tu można było sobie karty wymyślić. I on je sobie wymyślił. Najlepsze z najlepszych. Chłopak wymyślił sobie dużego pokera w kierach. Mógł to zrobić. Nie łamał zasad panny Kelly.
Nie sądził nigdy, że tak łatwo przyjdzie mu wygrać z legendarną Kelly Karciarką, ale tak najwyraźniej wygrywa się w bajkach. Czekał już tylko, by panna Kelly odkryła swoją ostatnią kartę, a kiedy zaczęła to robić, mimo że przecież był pewien wygranej, gra nabrała prawdziwych rumieńców.
Chłopak stał jak zaczarowany. Wszystko się zmieniło w trakcie tej krótkiej, zwycięskiej partyjki. Był już mężczyzną, gdy pod jego nogi w końcu upadła ostatnia karta Kelly. Schylił się po nią, nie odrywając wzroku od tego, od czego, jako mężczyzna, nie mógł już wzroku odrywać nigdy.
- I jaka to karta, mój rycerzyku?
- Kier.
- A nie mówiłam?
- Dwójka.
- Jak to?
Chłopak pokazał jej kartę. Kelly z nieprzytomnym wzrokiem zerwała się z sofy i wybiegła z sali. Chłopak stał jak zaczarowany. Wygrał.
***
- Przecież gadałeś, że nigdy nie przegrywała.
- Bo nie przegrywała.
- No to w końcu jak było, przegrała z tym gnojkiem, czy nie?
- Nieważne.
- Ważne. Przegrywała, czy nie przegrywała?
- Nie przegrywała.
- A z tym gnojkiem?
- Nie wiem, polazł sobie.
- Czy z nim przegrała?
- Powiesiła się.
- Ale skąd ta dwójka?
- Nie wiem. Pewnie jej jakaś kurwa złożony kartonik podmieniła. Wszystkie jej zazdrościły. I Kelly się powiesiła.
- Hehehe.
- Hihihihi.
- Dobra historia, stary capie, ale ty się dziś też możesz powiesić. Przegrałeś.
- Jak to?
***
-To był dziwny wieczór – mruczał pod nosem Tom Szklanka Berger, sprzątając swój lokal, który lubił nazywać burdelikiem.
To był dziwny wieczór z kilku powodów, ale głównie za sprawą Roberta Date. Starego Roberta, którego wszyscy wołali Bobie Double Date. Robercik Podwójna Randka. „Podwójna randka” zapewne od zwyczajowego karcianego określenia na parę dam. A parę dam trzymał Robert w swym ręku tysiące razy. Bobie był najstarszym z pokerzystów, którzy tu przychodzili. I nigdy nie przegrywał. Z młodymi, których ogrywał bezlitośnie, siadał do stolika góra dwa razy. Może to dlatego przylgnęła do niego ta podwójna randka? Bo na inne randki Bobie raczej nie chadzał. Nie to, że za stary. Tom widywał gorsze grzyby, które nie pogardziły kurewką. Robert miał swoje zasady. Przy grze nie gadał a po grze nie dawał zarobić kurwom, które do burdeliku garnęły się chętnie, wiedząc, że wygrane w pokera pieniądze puszczają się nie gorzej niż one.
To był dziwny wieczór, bo Bobie po raz pierwszy rozgadał się przy grze. Tak się rozgadał, że aż przegrał. I to też czyniło ten wieczór dziwnym. A na dokładkę wyszedł z dziewczyną. Stary piernik wybrał sobie najśliczniejszą dzierlatkę, jaka tu zaglądała od lat i opuścił z nią lokal z taką miną, jakby chciał wszystkim uzmysłowić, że już tu nie wróci.
- Ma jednak po co wrócić – powiedział Tom do ściąganej z oparcia krzesła, znoszonej marynarki z brązowego sztruksu, którą zostawił Bobie. Przewiesił ją sobie przez ramię, by wynieść na zaplecze i zauważył, że z kieszonki na piersi coś wypadło – Ocho, talizmanik starego piernika.
Schylił się i podniósł z podłogi złożoną w czworo brudną kartę, dwójkę kier o nadruku ze wzorem, jakiego nie widział już od wielu lat. A może nawet nigdy.