Poetry

Pi.


Pi.

Pi., 28 december 2018

czas strat

koniec grudnia. zima udaje że przyszła. wcześniej 
jesień pożartowała, że poszła. cały rok zresztą jakiś 
mocno oszukany. najpierw obiecywał, obmacywał,

kusił możliwościami. gdy zastygłem po uniesieniach 
w apetycie na następne - pokazał srogiego wała. tu cię 
mam! zrywaj kartki, odliczaj dni, osiągaj łatwe nirwany,

ale nie myśl o żywych nagrodach. nawet w kalendarzach 
trzeba czytać to co szarym maczkiem. nikt już nie daje 
gwarancji na miłość. nikt nie wymienia czasu na lepszy.

jeśli przyzwyczaiłeś się do dobrego, to przyzwyczaiłeś się 
do wszystkiego. będą niespodzianki, bo idzie czas strat. 
niby zwykły koniec grudnia, a taki zwykły koniec świata.


number of comments: 3 | rating: 6 | detail

Pi.

Pi., 20 december 2018

monologizm

z ciszą
nie masz szans
podyskutować


number of comments: 3 | rating: 6 | detail

Pi.

Pi., 18 december 2018

mroźny poranek

drzewa rosną z nieba
korzeniami łaskoczą chmury
śnieg to czy szklana manna?
nie wiem ale chichoczę
w niebogłosy

aż ze śmiechu pękają 
sople


number of comments: 2 | rating: 5 | detail

Pi.

Pi., 11 december 2018

pestycydy

nadal z tobą rozmawiam. skarżę się, narzekam, klnę. 
czasem rzucę jakimś naprędce spłodzonym dowcipem, 
a potem udaję, że razem zaśmiewamy się do nagich łez.

usiłuję nie zauważać, że dialog zrobił się jednostronny, 
jak osiedlowa uliczka nieodwołalnie prowadząca pod 
poobijany trzepak. milczenie przeszkadza jakby mniej

gdy korzystam z magicznych zdolności domyślania się
czego mogłabyś właśnie zapragnąć. jestem wytresowany,
więc ani przez chwilę nie warknąłbym "to twój problem".

przecież wiem, że poczucie winy jest jak chwast. kiełkuje
gdy tylko odwrócę wzrok, wyprostuję zgarbione sumienie,
spróbuję pozbyć się odpowiedzialności. wciąż potrafię

wsłuchiwać się w polujące na światło chlorofile. mogliśmy 
być pierwszą oazą (tą sprzed ery ludzi), gdybym tylko wciąż
nie karmił cię własnymi złudzeniami. jak falą pestycydów.


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Pi.

Pi., 9 december 2018

czas niepogody

poeta ostrzega. ocieplenia bywają kurewsko złudne. 
już znad północnych fiordów nawiewa chłodem relacji.
już spod kowna i tarnopola nadciągają zniechęcenia.

plaga samobójstw wiosennych jest prawdopodobniejsza
niż blady śnieg w środku kwietnia. czysty żywy niż.
będziemy rozstawiać na mapie teraz symbole. patrz:

- tu cię bardziej kocham, a za to i to mógłbym zrobić
o krok za dużo. na kant hop! na czas deszczu, burzy,
przepowiedni. byle nie doszło do pęknięć, bo jeśli

staniemy po przeciwnych stronach to krawędzie dojrzeją
w kaniony. będziemy stać twarzą w twarz, zaklinać wiatr
i wierzyć że da się słowami zasypać klify, mgłą puste

ramiona. że da się choćby obejść przekreśloną przestrzeń. 
wspólną jak przeszłość - niekoniecznie najkrótszą drogą. 
bo choć świat jest idealny na podróż, to bez mapy ani rusz.


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pi.

Pi., 7 december 2018

Odpowiedź

Zamieszkajcie w nieznanych klasztorach,
w łodziach podwodnych, w wymyślonych kniejach.
Napiszcie jakąś teatralną sztukę.
I żeby coś było w zabawnych grymasach.
Niech ktoś dla was tańczy walca!
I jeszcze jeden i jeszcze raz.



Wypolerujcie broń, doczyśćcie amunicję.
Załóżcie sztuczne brody i korony,
lub płaszcz zapomniany od dawien dawna.
Wypełnijcie luki w mozaikach ikonami.
Módlcie się, płaczcie i wracajcie.
Dla siebie i do siebie.


Lub odwiedźcie cerkiew Świętego Salomona.
Okryjcie tam zziębniętych kocami.
Sprzedawajcie pod murami indyjską herbatę,
albo zabawki z paper mache wracającym ze szkoły.
Choćby nawet drewniane wisiorki.


Uwierzcie derwiszom 
i nie zakładajcie własnej zbroi zwątpienia.
Wszystko róbcie. Dosłownie wszystko co chcecie,
ale wciąż pytajcie świat o odrobinę miłości.
Kiedyś pojawi się odpowiedź.


EWA RAJSKA
przekład z ukraińskiego: Piotr Mosoń


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pi.

Pi., 3 december 2018

stracenia

stoi krok przede mną. przeprasza. że rozmawia. 
że nie może rozmawiać, bo stoi. na blat wykłada 
powody: ser, pomidor. pora. jakieś bułki. potem

gesty. nerwy. a szept robi się teatralny i ostateczny. 
syczy w telefon, że nie będzie się znów powtarzać. 
ale się powtarza. że nie może teraz rozmawiać.

ale przecież rozmawia. i stoi. choć w końcu mogłaby 
zamilknąć, skupić się na tym co tu. się przesunąć
i nie być tą znienawidzoną krwinką, która doprowadzi

sklep do zawału. a wrze. ciśnienie wzrasta. szemrzą 
szmery. ktoś traci cierpliwość, ktoś traci dystans.
ona traci tylko telefon. jej ktoś traci nad nią kontrolę.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pi.

Pi., 1 december 2018

majowe popołudnie

to był krąg z betonu ale jednak krąg
wpuszczony głęboko pod powierzchnię trawy

często najczęściej po majowym deszczu
zbierała się tam woda i lekkomyślne żaby

staliśmy w krąg wokoło betonowej pułapki
i uczyliśmy się zabijać bezbronne grudy życia

najpierw zrobiliśmy im drezno ale kamienie 
i cegłówki szybko się skończyły a żaby wcale nie

to wtedy alfred poszedł w krzaki i wrócił 
z naręczem karbowanych prętów zbrojeniowych

rzeź to była rzeź aż chlapało gdy miotane dzidy 
przebijały panikę i pierwotny charkot mięsa

alfred poślizgnął się na skrwawionym błocie i wpadł 
prosto w pływającą jeszcze niedomiażdżoną masę

zanim poszedł pod wodę to spojrzał na nas 
z niezwykłą jak na niego bojaźnią normalnie jak żaba


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pi.

Pi., 1 december 2018

stary wiersz a może

A może wiersz?
Stary?

Stary!
Wiersz? A morze?


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pi.

Pi., 1 december 2018

niedziś

nie dziś
prychnęła tanim alkoholem 
gdy zapytałem czy to zaraz będziemy się kochać

to było
strasznie niesprawiedliwe z jej strony
bo cały ciężki tydzień 
cierpliwie odkładałem ćwiartkę z każdego dolara
żeby w piątkowy wieczór kupować jej te zielone drinki z parasolką
cały ten tydzień 
ćwiczyłem jak po dżentelmeńsku 
otworzyć jej drzwi do baru "U Sida i Nancy"
cały boży dzień 
doprowadzałem kościelne buty do stanu lustrzenia
całe długie przedpołudnie 
czyściłem ręce ze smarów i oleju
niektóre paznokcie starłem niemal do krwi
całą cholerną godzinę 
prasowałem dżinsy i koszulę w kratę
cały pierdolony kwadrans 
szorowałem zęby, dziąsła i zrujnowane plomby
ten zapach mięty przyprawia mnie o nadchodzące rzygi

a ona 
że 
nie dziś?

ale 
kiedy wychodziliśmy
z baru "U Sida i Nancy" 
po kilku zielonych drinkach
(połamane parasolki zachrzęściły pod wypastowanymi butami)
i Layla potknęła się o próg 
lądując w kałuży na kolanach
to wtedy skórzana czarna spódniczka 
zadarła jej się aż na plecy
i zobaczyłem jej śnieżnobiałe majtki 
z prześliczną różowiutką kokardką

zacisnąłem zimne pięści i postanowiłem
że to jednak będzie
dziś


number of comments: 1 | rating: 2 | detail


  10 - 30 - 100  






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1