9 july 2012
9 july 2012, monday ( biały zeszyt )
Minie chwila zanim biały zeszyt się spersonalizuje. Zanim dopasuje się do mnie fakturą, gramaturą, zagiętymi rogami i pismem... szarością. Nie chcę szarości. Chcę, aby cały świat był czystą kartką papieru. Tabula rasa. Aby słowa - nie, nie słowa - w(y)rażenia pojawiały się w przestrzeni. Aby można było rzeźbić dłonią powietrze w kształt chmur w umyśle. Aby słowa lały się lekko, jak woda na Ziemi. Aby ziemia się usypywała jak ten marni - lub armatni - proch w głowie.
Boję się zapisu. Analogowego mniej niż cyfrowego. Zerojedynkowość jest taka... zerojedynkowa. Bezwzględna. Jednoznaczna. A mi potrzeba luk pomiędzy znaczeniami, w które mogłabym się schować. Potrzeba cienia stworzonego z jasności pewności i niejasności niepewności.
Boję się zapisu. Słowa również. Puszczam wodze wyobraźni, popuszczam lejce koniom, poję je, puszczając wodę w litr-ery. I gnają, wolne, szybkie, na łące eteru, w gąszcz treści i znaczeń, w dżunglę komunikacyjną, it's a wild world. Nie panuję nad nimi, dosiadają je inni ludzie myślący, narzucający im własny styl jazdy. Uciekają mi, kłusując, kłując...