10 october 2016
***
Biegła przez ciemny las, potykając się raz po raz o wystające z ziemi konary drzew. Uciekała. Przed czym? Nie wiedziała. Jakiś wewnętrzny głos niemal zmuszał ją do ucieczki. Niczym spłoszony koń, gnała przed siebie ile sił w nogach. Na szyi czuła obcy oddech, który paraliżował jej wyobraźnię. Nogi niosły dalej i dalej. Las stawał się coraz gęstszy, coraz ciemniejszy. Z oddali słychać było wilki. Wyły przeraźliwie. Siły odchodziły, biegła coraz wolniej. Miała wrażenie, że drzewa chcą ją zatrzymać, oddać w ręce niewidzialnego prześladowcy.
Dostrzegła jedyne jasne miejsce, które zdawało się mówić "szybko, skryj się". Blask księżyca stawał się coraz jaśniejszy, ale z każdym jej krokiem, miejsce to oddalało się. Oddalało i oddalało bez końca. Oddech na szyi stał się silniejszy i bardziej wyraźny. Coś dyszało, mruczało... W jednej chwili znalazła się w miejscu okrytym blaskiem księżyca. Była bezpieczna. Czy na pewno bezpieczna? Tajemniczy ciepły oddech zanikł. Wykończona ucieczką dziewczyna, łapczywie łapiąc powietrze padła na kolana. Usłyszała wycie. Wilk był blisko. Za blisko. Zobaczyła jego świecące oczy. Skoczył...
– Dante! Złaź ze mnie! – krzyknęła do psa, który wskoczył na nią i wyrwał ze snu.